– Wykonanie zadania wymaga od nas wykorzystania wszystkich sił, jakimi w tej chwili dysponujemy. Dlatego współdziała z nami niedźwiedź, dźwigając pociski artyleryjskie. Ale on przez cały czas trzyma się regulaminu, daję na to żołnierskie słowo honoru. Ma na imię Wojtek – zameldował jeden z żołnierzy.
Wielki przyfrontowy obóz wojskowy po prostu tonął w błocie. Piotr przebrnął jakoś przez nie ciężarówką i zaparkował obok innych. Niebawem szczęśliwie dojechali z ładunkiem również Lolek, Janusz i Paweł. Wszyscy się cieszyli, że znowu się widzą.
Wojtek myszkował pomiędzy ciężarówkami, jakby był u siebie. Zaskoczeni amerykańscy żołnierze gromadnie podchodzili, żeby zapytać, jak niedźwiedź się wabi i czy można mu dać ciastko. Stanisław cierpliwie wszystkim odpowiadał, że można, ale Wojtek wolałby papierosa lub piwo.
Gdy zarządzono rozładunek, żołnierze z 22 Kompanii Transportowej 2 Korpusu Polskiego utworzyli długi szereg, ciągnący się od miejsca postoju ciężarówek aż do magazynu, i zaczęli sobie podawać z rąk do rąk ciężkie artyleryjskie pociski, które przywieźli. Wojtek obserwował ich przez jakiś czas, po czym podbiegł do Piotra i Stanisława i zajął miejsce pomiędzy nimi.
– Co on znowu wyprawia? – jęknął Stanisław.
– Wygląda na to, że chce nam pomóc – stwierdził Piotr.
– Nie ma mowy – zaoponował Stanisław. – Nie możemy pozwolić, żeby nosił to żelastwo, bo jak upuści, to wszyscy wylecimy w powietrze.
Piotr spojrzał na przyjaciela zaskoczony.
– Co z tobą? – zapytał. – Nie jesteś sobą, odkąd przybyliśmy do Włoch.
Stanisław wzruszył ramionami.
– Boisz się, prawda? – ciągnął Piotr.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczył Stanisław. – A ty nie gadaj, tylko podawaj.
Właśnie kolejny pocisk przechodził z rąk do rąk. Piotr przejął go od poprzednika i przekazał Wojtkowi, Wojtek – Stanisławowi, Stanisław – Pawłowi, Paweł – Januszowi, Janusz – Lolkowi i tak dalej, i tak dalej…
Wszystko szło gładko aż do momentu, w którym przez szereg przebiegł nagły szmer. Przekazywano sobie wiadomość o pojawieniu się kilku oficerów z dowódcą batalionu na czele. Grupka wizytujących szła od żołnierza do żołnierza. Kto nie dźwigał akurat pocisku, ten prężył się na baczność.
Oficer z zadowoleniem salutował żołnierzom… Aż nagle stanął jak wryty, rozdziawił usta i pobladł na twarzy. Na moment zapomniał o swej wysokiej randze, która nakazywała mu panować nad sobą niezależnie od sytuacji, ujrzał bowiem przed sobą potężnego, równego wzrostem wysokiemu mężczyźnie niedźwiedzia, który trzymał w łapach pokaźny pocisk artyleryjski.
– Co to ma znaczyć?! – wrzasnął.
Żołnierze zamarli. Ani Piotr, ani Stanisław nie wiedzieli, co odpowiedzieć
– Czekam na wyjaśnienia! – huknął dowódca batalionu.
Nadal panowała głucha cisza.
– Czekam! – powtórzył.
I wtedy z szeregu wystąpił Lolek.
– Melduję, że ten niedźwiedź jest oswojony. Został oficjalnie wpisany do rejestru 2 Korpusu Polskiego jako szeregowy. Został przeszkolony na Bliskim Wschodzie, jest zdyscyplinowanym, doświadczonym żołnierzem naszej kompanii transportowej. Nie ma powodów, żeby się go bać – wyrecytował pełnym głosem. – Mamy nadzieję, że on też nie musi się pana obawiać… – dodał już ciszej, po czym wstąpił do szeregu.
Przez chwilę słychać było tylko daleki grzechot frontowych kaemów. W końcu dowódca batalionu odchrząknął i stwierdził, że pod żadnym pozorem nie może pozwolić na takie nieregulaminowe i nieodpowiedzialne postępowanie. Lolek znowu wystąpił z szeregu:
– Wykonanie zadania wymaga od nas wykorzystania wszystkich sił, jakimi w tej chwili dysponujemy. Dlatego współdziała z nami niedźwiedź, dźwigając pociski artyleryjskie. Ale on przez cały czas trzyma się regulaminu, daję na to żołnierskie słowo honoru. Ma na imię Wojtek.
Stojący na początku łańcucha nie przerwali pracy, bo nie wiedzieli, że powstał zator. Pociski zaczęły piętrzyć się obok Wojtka, który nie widział powodu do przerwy, zaczął więc podawać je Stanisławowi, zmuszając do pracy jego i wszystkich pozostałych żołnierzy z sąsiedztwa. Nikt już nie zwracał uwagi na dowódcę, który patrzył po prostu w osłupieniu na niedźwiedzia. Kiedy zobaczył, że zwierzę obchodziło się z pociskami bardzo delikatnie, w końcu zaczął się lekko uśmiechać. Pozostało to niezauważone, bo wszyscy byli skupieni na swoim niebezpiecznym zadaniu. Gdyby zawiodło choćby tylko jedno ogniwo w łańcuchu, cały batalion mógł zginąć. Reputacja Wojtka rosła: był niedźwiedziem, który nosił pociski artyleryjskie.
Bibi Dumon Tak, Niedźwiedź Wojtek. Na żołnierskim szlaku, Replika, Poznań 2016. Książkę można nabyć TUTAJ.
Najbardziej niezwykły żołnierz Wojska Polskiego
Trudno uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Polscy żołnierze, których wojenne losy rzuciły aż do Iranu, za scyzoryk, wojskową konserwę i drobną sumę pieniędzy kupili tam od miejscowego chłopca… małego niedźwiadka, osieroconego przez matkę. Nadali mu imię Wojtek i jako szeregowego wpisali do oficjalnego rejestru swojej kompanii.
Wraz ze swymi opiekunami w mundurach – Piotrem, Stanisławem, Pawłem, Januszem i Lolkiem – szeregowy Wojtek przebył cały szlak bojowy 2 Korpusu Polskiego. Z Iranu przez Irak, Syrię i Transjordanię trafił do Palestyny, a dalej do Aleksandrii w Egipcie. Z tamtejszego portu z całą kompanią popłynął „Batorym” do Włoch, aby wziąć udział w walkach pod Monte Cassino i w oswobodzeniu Rzymu.
Wojtek nie tylko mieszkał w wojskowym namiocie i jeździł ciężarówką, ale także nauczył się dźwigać ciężkie artyleryjskie pociski, a w jednym z obozów na trasie przemarszu nawet wytropił szpiega!
Szeregowy Wojtek służył w polskim wojsku przez długich pięć lat. W tym czasie urósł i z małego niedźwiadka stał się potężnym niedźwiedziem. Po zakończeniu działań wojennych wraz z całym 2 Korpusem Polskim trafił do Szkocji. Tam w 1947 roku przeszedł do cywila. Resztę życia spędził w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu, gdzie mieszkał w sąsiedztwie pingwinów i stał się prawdziwą gwiazdą, odwiedzaną nie tylko przez mieszkańców miasta, ale także przez dziennikarzy z całego świata.
A po latach niedźwiedź Wojtek, który był żołnierzem II wojny światowej, został bohaterem tej książki, napisanej przez autorkę, Bibi Dumon Tak, w taki sposób, że czyta się ją jednym tchem!
Bibi Dumon Tak urodzona w 1964 roku w Rotterdamie pisarka, tworząca głównie dla młodszego odbiorcy. Absolwentka uniwersytetu w Utrechcie. Miłośniczka zwierząt, pasję tę rozwija w swych książkach. Już za debiut w 2001 roku otrzymała „Zilveren Griffel”, doroczną nagrodę przyznawaną w Holandii od ponad czterdziestu lat za najlepiej napisaną książkę dla dzieci. Ma ich w swym dorobku cztery. Zwieńczeniem tej kolekcji jest „Gouden Griffel”, nagroda którą otrzymała w 2012 roku.
W 2007 roku opublikowała swoją pierwszą pozycję dla starszych czytelników, a dwa lata później ukazała się jej książka o Wojtku.
(2617)