Odwołanie Ryszarda Czarneckiego z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego wywołało falę komentarzy. O naginaniu procedur pisaliśmy wcześniej (więcej TUTAJ), jednak oburzenie budziło to, że polityk stracił stanowisko na wniosek rodaka.
Niech mi kto powie – czy był wypadek, by polityk włoski, francuski, niemiecki, jakikolwiek, pokłóciwszy się z rodakiem poleciał z donosem do Unii, prosząc o odwołanie go?
– pytał publicysta Rafał Ziemkiewicz, kierując swoje słowa m.in. do korespondentki w Brukseli Dominiki Cosic.
Nie kojarzę takiej sytuacji, a na pewno nie było przypadku kiedy jakiś polityk poniósł takie konsekwencje z powodu tego typu wypowiedzi
– odpisała.
Nie przekonał jej podany przez internautę przykład Janusza Korwin-Mikkego.
Kiepski przykład – Korwin Mikke wypowiedział te słowa podczas debaty w PE
– napisała. Jednak w tym momencie do rozmowy włączyła się Dominika Wielowieyska z ,,Gazety Wyborczej”:
Nie widzę różnicy między wygadywaniem bzdur i pomówień w czasie debaty i poza nią
– wtrąciła. Cosić odpowiedziała:
To ja Pani wyjaśnię, bo jestem korespondentką w Brukseli od 2005 – do tej pory PE zajmował się jedynie słowami, które padały na forum PE. Abstrahuję od treści i jej nie usprawiedliwiam, ale z formalnego punktu widzenia jest to precedens
– podkreśliła. Jak widać, zachowanie Róży Thun ma charakter wyjątkowy na niwie europejskiej. Dominika Wielowieyska już nie podjęła tematu.
Internauci punktowali:
Typowy skutek tego, gdy ostre dyskusje wewnętrzne wyciągane są za granicę w poszukiwaniu sprzymierzeńców.
Czarniecki przesadził, ale Róża Thun prosząc na „obcych dworach” o ukaranie oponenta to 100% warcholstwo.
Mamy potężny problem z „klasą polityczną”: kompleksy i głupota.— Marek Lada (@MarekLada_) 7 lutego 2018
(7324)