fot. wikipedia.pl

Rosja staje na progu przemian, Niemcy dostrzegają w tym swoją szansę. W zaplombowanym wagonie wysyłają człowieka, który zmieni bieg historii. Akunin w najlepszym wydaniu!

w Bez kategorii/Cytaty/Ważne książki


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Kiedy po wybuchu rewolucji lutowej Rosja staje na progu wielkich przemian politycznych, Niemcy dostrzegają w tym swoją szansę na zdobycie przewagi nad przeciwnikiem. W Operacji „Tranzyt” nowym zadaniem majora Josefa von Teofelsa jest zapewnienie bezpiecznego przejazdu do Rosji w osławionym zaplombowanym wagonie człowiekowi, który zmienił bieg historii.

„Zgodnie z nową amerykańską modą przed rozpoczęciem seansu wyświetlano jako bezpłatny „bonus” (to takie nowe słówko zza oceanu) kronikę filmową” – pisze Boris Akunin w książce pt. „Bruderszaft ze śmiercią Operacja tranzyt Batalion aniołów”, opowiadanie „PRZED SEANSEM”.
Kupił najtańszy bilet, za 50 rappenów — na balkonie, z boku. Zza kaszkietów i meloników tych przeklętych Szwajcarów, którzy od czasów Wilhelma Tella czują się niezręcznie bez nakrycia głowy, Zepp widział tyko górną połowę ekranu. Ale też nie za bardzo zajmowało go, co tu pokazują. Kupił bilet do Orient Cinema, żeby jakoś spędzić czas w oczekiwaniu na umówione spotkanie. A poza tym nie ma lepszego sposobu, by zgubić tajniaków, niż wymknąć się z ciemnej sali podczas seansu. Chociaż mało prawdopodobne, żeby któraś z miejscowych agentur zwróciła uwagę na proletariusza w wytartym ubraniu, ale, jak mawiają Rosjanie, przezorny zawsze w Boga wierzy.
Von Teofels zamierzał wyjść dwadzieścia minut po rozpoczęciu filmu reklamowanego na kinowym afiszu, a póki co chciał poukładać sobie w głowie szczegóły i przewidzieć wszystko, co może mu przeszkodzić w realizacji pierwszego etapu czekającej go operacji. Kiedy jednak na ekranie pojawiło się sprawozdanie z marcowych wydarzeń w Piotrogrodzie, chcąc nie chcąc, przerwał rzeczową analizę swojego zadania.

Okazuje się, że tak przebiega upadek imperium, które przetrwało trzysta lat i wydawało się nienaruszalne. Ulicami płynie brudny wiosenny potok, aż kipiący od flag i transparentów, lecą w górę czapki i ludzie wymachują rękami. A kiedy kamera zbliża się do tłumu, na twarzach ludzi widać radość — rozwarte w krzyku usta, rozciągnięte od ucha do ucha uśmiechy, pełne szaleństwa oczy. Jednym słowem — burzliwa, wylewająca się z brzegów energia, która wyrwała się spod kontroli. Kiedyś, podczas wyprawy na Syberię, major obserwował na Irtyszu lodołamacz. Widział, jak gruba warstwa lodu zaczęła trzeszczeć i pękać, szara sierść rzeki uniosła się i ogromne kęsy kry ruszyły przed siebie, nałażąc jedna na drugą, krusząc się i wywalając na brzegi rzeki.
Tak naprawdę należało się cieszyć, że przeciwnik, z którym człowiek walczył całe życie, oszalał, zadygotał w gwałtownych skurczach i z rozpustną satysfakcją zaczął rozdzierać swoje ciało. Jednak to zupełnie co innego czytać o rewolucji w gazetach, a co innego na własne oczy zobaczyć, jak to wygląda. Zeppa opanowało dziwne, pełne ekscytacji uczucie.
Wydarzenia w Rosji odbierał tak samo jak wszyscy Niemcy: stało się coś pięknego i nieoczekiwanego, jakby sam Pan Bóg, prowadząc do zakończenia wielkiej próby, zdecydował w końcu, po której jest stronie, i postanowił wynagrodzić Swój naród za wielkie cierpienia oraz wytrwałość.
Patrząc na ekran, von Teofels przypomniał sobie jednak podstawową prawdę: rewolucja nigdy niczego nie kończy, zawsze jest ona jakimś początkiem. W którą stronę ruszy fala uderzeniowa wielkiego, uwolnionego nagle żywiołu, kiedy będzie jej zbyt ciasno w kamiennych zaułkach Piotrogrodu? A nuż chaos i rozgardiasz zrodzi nową stal — o niebywałej wytrzymałości! Coś podobnego zdarzyło się przecież sto dwadzieścia lat temu: horda gołodupców — sankiulotów w czerwonych szlafmycach, pod dowództwem wczorajszych podporuczników, koniuchów i kowali — rozpędziła regularne wojska Europy i podłożyła ogień na całym kontynencie.
Coś ścisnęło go w prawym boku, gdzie jeszcze nie do końca pozrastały się podziurawione kulami kiszki. Major nawykowym gestem przycisnął do boku dłoń. I w tej sekundzie nawiedziła go prorocza myśl — nad wyraz nieprzyjemna.
Obiektyw przesuwający się po triumfującym tłumie na ułamek sekundy wychwycił twarz młodego oficera. Widniał na nim taki sam jak u wszystkich szeroki uśmiech; nad kołnierzem widać było zabandażowaną szyję, a na piersi kołysała się szara (w istocie pewnie purpurowa) kokarda.
Chociaż kamera poszła dalej, Zepp nie miał żadnych wątpliwości: to on! Żyje!
Major z taką siłą uderzył w oparcie fotela, że drewno aż zachrzęściło, a w jego boku jakby rozprężył się zwój drutu kolczastego. Siedzący obok widzowie spojrzeli na Teofelsa z przyganą.
Teofels zagryzł wargi i skurczony z bólu, niemal na ślepo, potykając się o czyjeś kolana i depcząc po kaloszach, zaczął się przeciskać do wyjścia.
Powietrza! Świeżego powietrza!
W foyer nie było już tak duszno jak w pełnej papierosowego dymu sali kinowej. Teofels zatrzymał się przed lustrem, zmarszczył się, widząc swoją bladozieloną fizjonomię, znoszoną kurtkę, wyświechtany kaszkiet, plebejskie, zwisające wąsy, a przede wszystkim dostrzegając na twarzy ślady babskiej nadwrażliwości. Po tych ostatnich obrażeniach nerwy ma już rzeczywiście do niczego.
No tak, dziwny zbieg okoliczności. To bardzo nieprzyjemne, że ten cholerny szczeniak żyje. Chodzi sobie, cieszy się — nie bardzo wiadomo dlaczego. Przecież właśnie obalono cara, w obronie którego dostał kulkę w szyję. Wyszło więc na to, że smarkacz wcale nie wygrał.
Major zawsze jednak był ze sobą szczery. Nie chodzi o cara. Chodzi o to, że Josef von Teofels, najlepszy z najlepszych, po raz pierwszy odniósł porażkę. Osobistą porażkę. Do dzisiaj pocieszał się tym, że człowiek, który go pokonał, zapłacił za swój tryumf życiem. Nie najlepsze to pocieszenie. A jak się właśnie okazało — na dodatek fałszywe.

Zepp nigdy nie wierzył w przeczucia, ale nagle naszła go obawa. „To wszystko źle się skończy” — odezwał się w nim cieniutki, plugawy głosik. Najpewniej był to ów osławiony głos wewnętrzny.
I Teofels się zdenerwował. Aż zazgrzytał zębami. Wiadomość o tym, że pan Aleksiej Romanow został przy życiu, uznał za informację pozytywną: jak Bóg da, jeszcze się spotkają. A kiepski wygląd i nawet ta chorobliwa bladość były akurat przydatne — pasowały do legendy.
Wszystko zmierza ku lepszemu. Przypomnienie o porażce przed ważną operacją to jedynie dodatkowy bodziec, który wzmacnia motywację. Zrobisz swoje, choćbyś zdechł. Drugiej porażki szefowie ci nie darują. Sam zresztą też byś jej sobie nie wybaczył. Tak jak nie umiesz zapomnieć o pierwszej.
Major otrząsnął się jak pies, wyrzucając z siebie pesymistyczne myśli. Uśmiechnął się do lustra, mrugnął i wyszedł na zalany wiosennym słońcem Beatenplatz.
Do randez-vous zostało dwadzieścia minut. Trzymajmy się, towarzysze! Kroczmy w świat nowy radośnie, duch nasz się wzmocni w tym boju!
Dziarskim krokiem przespacerował się po nabrzeżu zakręcającego w tym miejscu Limmatu, usiłując wpisać się w otaczający go krajobraz. Poszedł w kierunku skweru, na którym miał wyznaczone spotkanie. Wyjął z kieszeni i rozłożył lokalną gazetę z poprzedniej środy — był to umówiony znak.
Był w dobrym nastroju, dziarski jak w dawnych dobrych czasach, kiedy, wychodząc na akcję, czuł się panem wszechświata.
I nagle — że też zdarza się coś takiego! — gdzieś z boku nadbiegł mały gazeciarz. Dostrzegł pewnie stary numer „Neue Zurricher Zeitung” i chciał zaproponować nowy, jednak nie udało mu się dobrze wymierzyć rozbiegu.
Prosto w niezagojony bok!
Zepp zdusił w sobie jęk.
Gazeciarza jakby wiatr zdmuchnął. Krzyknął: „Tschuldigung”!(1) — i zmył się, zanim facet zdąży się odwinąć.
Zgięty w pół Teofels czekał, kiedy przestaną mu pływać przed oczami pomarańczowe plamy.
— Isch bi ihne alles in ornig?(2) — współczująco zapytał jakiś dobry samarytanin, delikatnie chwytając cierpiącego człowieka za łokieć.
— Macht nichts, macht nichst — wydusił z siebie Zepp z rosyjskim akcentem. — Danke schön.
Zmuszając się do uśmiechu, dokuśtykał do ławki i usiadł. Zostało mu sześć minut, aby doprowadzić się do stanu pozwalającego na sprawne działanie.
(1) Przepraszam! (niemiecki szwajcarski)
(2) Z panem wszystko w porządku? (niemiecki szwajcarski)

Boris Akunin, Operacja Tranzyt/ Batalion aniołów Bruderszaft ze śmiercią, tom 5, Wyd. Replika, Poznań 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Piąta i ostatnia już odsłona cyklu Bruderszaft ze śmiercią to kolejne dwie minipowieści utrzymane w eksperymentalnej konwencji „powieści-filmu”, która ma na celu połączenie tekstu literackiego z wizualnością dzieła filmowego.

Kiedy po wybuchu rewolucji lutowej Rosja staje na progu wielkich przemian politycznych, Niemcy dostrzegają w tym swoją szansę na zdobycie przewagi nad przeciwnikiem. W Operacji „Tranzyt” nowym zadaniem majora Josefa von Teofelsa jest zapewnienie bezpiecznego przejazdu do Rosji w osławionym zaplombowanym wagonie człowiekowi, który zmienił bieg historii.

Batalion aniołów natomiast poświęcony jest tragicznej historii pierwszego w Rosji żeńskiego batalionu śmierci, stworzonego przez Rząd Tymczasowy Rosji w celu zwiększenia morale żołnierzy. Do niezwykłego oddziału dołącza, w roli instruktora, sztabskapitan Aleksiej Romanow, zdeterminowany, aby przygotować podległe mu dziewczęta do wojennej rzeczywistości.

Wyborny humor i doskonale skonstruowana fabuła tylko potwierdzają kunszt pisarski Borisa Akunina!

(2045)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.