Decyzję Pana Prezydenta uważam za słuszną zarówno z merytoryczno-prawnego, jak i politycznego, punktu widzenia. Nie jestem prawnikiem, ale po wysłuchaniu argumentów szeregu ludzi kompetentnych uważam, że ustawy te zawierają wiele istotnych uchybień, przede wszystkim zaś zachodzi poważne niebezpieczeństwo, że wpływ na sądownictwo oligarchii takich czy innych, korporacyjnych czy politycznych, zostanie zastąpiony dominacją jednej partii (która zresztą wiecznie rządzić nie będzie).
Moim zdaniem modyfikacje, czy po prostu nowy projekt powinien iść w kierunku przyznania decydującego wpływu na nominacje sędziowskie właśnie prezydentowi RP (nie zaś ministrowi sprawiedliwości), co wzmacniałoby jego ogólną pozycję ustrojową, jako piastuna rzeczywistej władzy zwierzchniej. Nie monopartia, lecz system prezydencki jest właściwym rozwiązaniem przejściowym w drodze do przywrócenia monarchii, bo naród przyzwyczaja się w ten sposób do sytuacji, iż na czele państwa stoi realnie jednostka.
Decyzja o zawetowaniu dwóch ustaw rozbraja bardzo groźną minę podłożoną przez partię anarchii i przewrotu podłożoną nie tylko pod obecny rząd, ale po prostu pod państwo polskie.
Zagraniczne „sprawstwo kierownicze” tej rebelii nie podlega wątpliwości, ale przy tej skali demonstracji, jaka wystąpiła w ostatnich dniach nie można już zgodnie z prawdziwym osądem rzeczy powiedzieć, że na ulice wychodzą tylko „ubecy, sprzedawczycy i lewacy”. Wyprowadzenie na ulicę miliona ludzi jest oczywiście nierealne, ale wcale nie trzeba miliona, aby sprowokować zamieszki i reakcję sił porządkowych, a przypływ demonstrantów jest niewątpliwy.
Kłamliwa propaganda z kraju i zagranicy zrobiła swoje i zdołała otumanić wielu ludzi zasadniczo dobrej woli, którzy szczerze uwierzyli, że chodzi o praworządność, wolność i takie lub inne instytucje uważane za właściwe, jak na przykład fetysz „trójpodziału władz” – i tak fikcyjny, bo przecież legislatura wyłaniająca rząd i egzekutywa wnosząca niemal wszystkie projekty ustaw są ze są splecione, jak bracia syjamscy. Weto prezydenta przekłuwa ten balon demagogii i wypuszcza z niego powietrze.
I chociaż organizatorzy i sponsorzy ulicznych awantur na pewno nie zrezygnują ze swoich zamiarów, to można mieć nadzieję, że ci uczciwi a zbałamuceni ludzie odpłyną teraz od fali rewolucyjnej i sytuacja wróci do punktu wyjścia, to znaczy na ulicy pozostaną tylko kohorty partii zagranicznej, sług Sorosa, Berlina i Brukseli, dyszące żądzą odwetu i przerażone perspektywą rozliczenia ich szwindli partie poprzedniego reżimu i ich mutacje, nienawidzące Polski „michnikoidy” z piątej generacji KPP i skrajnie lewaccy amatorzy rozrób, zachowujący się jak chore na wściekliznę pawiany, ale ta liczbowa reprezentacja nie będzie już groźna i sama się w końcu wypali.
PS. W tych chorych, demokratycznych czasach totalnego upartyjnienia i spersonalizowania polityki koniecznością staje się niestety wyjaśnić, że nigdy nie byłem, ani nie jestem, ani nie zamierzam być politycznym partyzantem Pana Andrzeja Dudy. Przeciwnie: i jego polityczny rodowód (Unia Wolności) i szereg wypowiedzi i posunięć, jak na przykład bezkrytyczne przyjmowanie narracji żydowskiej w rozpatrywaniu historii stosunków polsko-żydowskich, budzi mój niepokój.
Ale Pan Andrzej Duda jest prezydentem RP, więc personifikacją państwa, toteż w chwilach kryzysu zwłaszcza przy nim stoję i stać chcę. I na odwrót: nieformalną władzę Pana Jarosława Kaczyńskiego przyjmuję jako polityczny fakt dany, od którego i obecnie i w pewnej trudnej do określenia przyszłości abstrahować nie można i trzeba ów fakt przyjmować jako stałą niezmienną. Ale właśnie dlatego, że jest to władza nieformalna, nie poczuwam się wobec niej do żadnej lojalności, zaś stosunek do niej może być wyznaczany jedynie wedle kryterium pożytku lub szkody publicznej, jaka z tej władzy płynie i może płynąć.
prof. Jacek Bartyzel (komentarz zamieszczony na Facebooku)
(1699)