(…) Każdy z nich nosi w sobie obrazy piekła. Dziecko, które Niemiec wyrywa ojcu i rzuca w płomienie. Matkę, która powtarza: „Zabiją nas, zabiją”
Do kryjówki Janiny i Jadwigi Łukasik dotarli w niedzielę 6 sierpnia. – Wpadli z psami i granatami. Mama włożyła mi palto, buty zimowe. Sama na szlafrok narzuciła jesionkę z wydrowym kołnierzem. Biżuterię włożyła mi w bieliznę. Już wtedy doszła do nas wiadomość, że rozstrzelali wszystkich ze szpitala na Płockiej. Wyszliśmy, a na zewnątrz upał, swąd. Niemcy, psy, czołgi i ciała rozjeżdżone czołgami. Doznałam szoku. Nie mogłam ruszać nogami. Mama i gospodyni spod Piaseczna – która dostarczała nam żywność i utknęła przez wybuch powstania – chciały wziąć mnie na ręce. Ktoś je jednak ostrzegł:
„Nie bierzcie, bo Niemiec zastrzeli. Dwie panie niosły matkę niedołężną na rękach, to Niemiec ją zabił”.
Wzięły mnie więc pod ręce i ciągnęły – opowiada Jadwiga Łukasik.
Na ulicach już były tłumy. Ciągnęły od Działdowskiej i od Młynarskiej. Ukrainiec, który mówił trochę po rosyjsku, kazał im się ustawić w czwórki. – I tak szpaler na tych ciałach rozjeżdżonych przez czołgi się uformował. Mama tylko mówiła: „Patrzcie po butach, czy nie ma gdzieś Michała”. Chodziło jej o tatę. On miał charakterystyczne buty saperki, nabite gwoździami. Ale pod nogami widziałyśmy nie ciała, lecz miazgę – opowiada Jadwiga Łukasik.
Zuzanna Biesiadecka pamięta, że idąc z rodzicami płonącą Górczewską, myślała wtedy, że ci, którzy leżą po obu stronach ulicy, zasnęli. Dziwiła się, dlaczego śpią w takich dziwnych pozach, dlaczego niektórzy są zakrwawieni i dlaczego wzdymają im się brzuchy. Ciągle zresztą ktoś padał i „zasypiał„.
– Pędzili nas Górczewską, którą przecinały głęboki wykop i barykada. Kto się na nią nie wgramolił, spadał na dno wykopu. Nagle mamie, która niosła brata na rękach, but utkwił w gruzowisku. Ojciec zasłonił ją przed napierającym tłumem. Udało jej się wyswobodzić stopę. Dalej szła już tylko w tym jednym pantoflu.
W grupie Jadwigi Łukasik i jej matki szła sąsiadka, która w szoku zabrała ze sobą jedynie fazkę marmolady. Drobna kobieta taszczyła ją przed sobą. – Sąsiad mówi: „Pani kochana, czy pani myśli, że pani tę marmoladę będzie na tamtym świecie jadła?”. I ludzie zaczęli się śmiać. Wodzili ich przez cały dzień od Płockiej po Elekcyjną. Co kawałek stawali, przymierzali się do egzekucji. Potem jednak gnali dalej.
Po szóstej nie zabijamy
W końcu zatrzymali grupę przy parku Sowińskiego, obok starej kuźni. Na podwórzu leżała już pryzma ciał, które się paliły. Po przeciwnej stronie stały karabiny maszynowe plutonu egzekucyjnego. Niemcy po raz kolejny zaczęli ich ustawiać – raz przodem, raz tyłem – do karabinów maszynowych.
Janina Łukasik podsłuchała prowadzoną po niemiecku rozmowę. Jeden z żołnierzy mówił, że od szóstej jest już zakaz rozstrzeliwania kobiet i dzieci. Drugi twierdził, że nic o tym nie wie. Stanęło na tym, że ten pierwszy ma wsiąść w samochód i w ciągu pięciu minut dostarczyć rozkaz na piśmie.
– Myśmy się już z mamą pożegnały. Mówię: „Ja nie chcę się palić jak ci ludzie”. Mama na to: „Jak cię zastrzelą, to i tak nie będziesz czuła”. Pytałam: „A czy ja pójdę do nieba?”. „Pójdziesz do nieba” – odpowiadała mama. Kazała mi przeprosić wszystkich. Mówię: „Mamo, ale ja nie chcę umierać”. Ona na to, że w niebie jest już prawdopodobnie tata i tam się spotkamy – opowiada Jadwiga Łukasik.
Pamięta, że ludzie spontanicznie zaczęli śpiewać pieśń „Słuchaj Jezu, jak cię błaga lud”. Niektórzy klękali, ale Niemcy kazali im wstawać.
W pewnym momencie usłyszeli warkot samochodu. Niemiec nie dokończył odliczania pięciu minut. Dostał do ręki rozkaz, machnął czerwoną chorągiewką i wstrzymał egzekucję. – Jedni drugich szczypali, bo nie wierzyli, że przeżyli. Pytali: „Czy już po wszystkim?” – opowiada Łukasik. Trafili stamtąd do obozu w Fortach Wola.
Agnieszka Rybak, „Mordujcie według upodobania” („Uważam Rze Historia”, sierpień 2012 r.)
(1026)
Dziekuje za to swiadectwo
NIECH BOG WAM TO WYNAGRODZI!