W świecie Bukowskiego nie raczymy się smakowitą czekoladą, nie ma tu bezpiecznych banków, pociągów, które przyjeżdżają na czas. Nie, on celebruje okropną, surową, piękną w swej nagości prawdę: kwiaty zła. I chce tę prawdę pokazać bez ozdóbek, bez udziwnień.
Bukowski oświadcza, że bardziej podziwia hydraulików od pisarzy. Ich ważna praca polega na pilnowaniu, żeby gówno płynęło, ale, w przeciwieństwie do pisarzy, nikomu go nie wciskają…
Zawarte w niniejszej książce wywiady dokumentują długą drogę Charlesa Bukowskiego do światowego uznania, poczynając od 1963 roku, gdy rozmawiał z dziennikarzem z „Literary Times” z Chicago w swym jednopokojowym mieszkaniu w Hollywood, a kończąc nad basenem w San Pedro, gdzie w sierpniu 1993 roku, zaledwie siedem miesięcy przed swoją śmiercią w wieku 73 lat, odpowiadał na pytania niemieckiego reportera.
Te rozmowy, spisane przez amerykańskich, brytyjskich, włoskich, niemieckich i francuskich dziennikarzy, zapewnią Wam wielką dawkę Charlesa Bukowskiego. Przeczytacie w nich zapewne więcej, niż byście się spodziewali dowiedzieć o jakimkolwiek pisarzu.
Tematy poruszane tutaj przez Bukowskiego to między innymi: muzyka klasyczna, samotność, picie, podziwiani autorzy, trudna młodość, pisarskie rytuały, inspiracja, szaleństwo, kobiety, seks, miłość i wyścigi konne.
Fragment książki „CHARLES BUKOWSKI. Świecie, oto jestem. Wywiady i spotkania, 1963—1993”, Wyd. Replika, Poznań 2018. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.
Zaczęło się to wszystko pod wpływem chwili. Skończyło się tak samo. Pomiędzy tymi chwilami spędziłam z Charlesem Bukowskim prawie dwa lata. W swej twórczości czasem mnie adorował, czasem ganił. Wywyższał mnie jako swoją muzę i brakujący fragment siebie. Zainspirowałam całe tomy prozy i poezji, peanów na moją cześć, na cześć Scarlet. Potem oskarżał mnie o nieszczerość i oziębłość. Zakochał się we mnie do obłędu i do obłędu go doprowadziłam.
Był 10 listopada 1975 roku; przepiękny, jesienny wieczór w Los Angeles. Większość tego wieczoru spędziłam, włócząc się po barach z przyjaciółką, Georgią. Były to jej trzydzieste drugie urodziny, a ona chciała je uczcić na klasyczną modłę Bukowskiego: zaliczając każdy bar w Hollywood. Dwie krnąbrne, roztańczone, czarujące dziewczyny z niepełnym wykształceniem, imprezujące z meliniarzami, poczynając od melin po wschodniej stronie miasta, a kończąc po zachodniej.
Poszukiwanie przyjemności było jedną z niewielu rzeczy, w których byłam naprawdę dobra. W wieku dwudziestu trzech lat harowałam jako podrzędna kelnerka, bez szczególnych widoków na znalezienie lepszego sposobu na utrzymanie. Byłam samotną matką z sześcioletnią córką na utrzymaniu, znalezienie czasu i pieniędzy na uzupełnienie wykształcenia nie wchodziło w grę. Podobnie jak wielu w tamtych czasach, byłam zagubiona, żyłam z dnia na dzień, ale nigdy nie traciłam nadziei, że czeka na mnie coś ekscytującego. Nie wiedziałam, co to jest ani gdzie tego szukać, ale wiedziałam, że istnieje.
Ale dopóki tego nie znalazłam, albo to nie znalazło mnie, miałam zamiar kontynuować moją codzienną pogoń za natychmiastowym spełnieniem. Do diabła z tym całym planem na pięć lat, byłam zbyt zajęta życiem chwilą. Nie brałam ani siebie, ani życia szczególnie na serio i generalnie łatwo było mnie zadowolić. Po swojej stronie miałam młodość i atrakcyjny wygląd. Dopóki miałam pełną paczkę papierosów, dobrą muzykę do słuchania oraz butelkę taniego szampana, dzień zaliczałam do udanych.
Tak jak u Alicji z Krainy Czarów, moja impulsywna, awanturnicza natura często sprowadzała mnie na kręte ścieżki, przez co czasami gubiłam drogę.
Tego wieczoru ów głód włóczęgi miał zaprowadzić mnie na trasę wzdłuż ulicy o nazwie Carlton Way. Skręciłam tam w lewo i spotkałam Charlesa Bukowskiego – a moje życie odmieniło się.
Byłyśmy z Georgią już u ostatniej stacji naszej podróży – w huczącym od rock’n’rolla klubie pod nazwą Barney’s Beanery w Zachodnim Hollywood. Georgia uparła się, by tam pójść, ponieważ niegdyś przesiadywała tam jej idolka, Janis Joplin. Wedle legendy Janis właśnie tam spędziła swój ostatni wieczór, kiedy umarła pięć lat wcześniej.
Siedziałyśmy przy barze i zbliżała się pora zamknięcia. Wypiłam więcej niż parę stingerów, podczas gdy Georgia, idąc w ślady Janis, upijała się southern comfortem. Kiedy czekałyśmy na następną kolejkę, zaczęła głośno bełkotać coś o swym najnowszym bohaterze – pisarzu, niejakim Charlesie Bukowskim. Przy każdym kieliszku whiskey wznosiła toast za „laureata Poetyckiej Nagrody Śmietnikowej”.
– Bukowski to, k…a, największy z żyjących pisarzy – krzyczała do każdego, kto chciał słuchać, czyli wyłącznie do mnie. – Za Bukowskiego! – powiedziała, po czym odchyliła głowę do tyłu i wlała sobie zawartość kieliszka do gardła.
– Czy to nie jest aby ten gość, który pisze ten cykl we „Freep”, Zapiski starego świntucha? – zapytałam.
– Tak, to on. Mówię ci, Pam, ten facet to pieprzony geniusz.
Nie licząc jego cotygodniowej kolumny w „Los Angeles Free Press”, nie wiedziałam właściwie nic o Bukowskim, jego twórczości ani rosnącej literackiej reputacji. Przeczytałam parę z tych kolumn i nie byłam pod wielkim wrażeniem. Jego styl wydawał się prostacki i wulgarny, pełen ostentacyjnego brudu, obliczony na wywołanie szoku. Nie byłam pruderyjna – podobały mi się sprośne, bezkompromisowe utwory Henry’ego Millera i Huberta Selby’ego Juniora. Ale w kontekście tej odrobiny twórczości Bukowskiego, jaką poznałam, trudno mi było zrozumieć tak gigantyczny entuzjazm przyjaciółki.
– No nie wiem, George… To, co on pisze, wydaje się takie prostackie, prymitywne – spróbowałam, gdy barman podawał następną kolejkę.
– Och, proooszę, Święta Abdelo – powiedziała, przeszywając mnie spojrzeniem zielonych, kocich oczu. – Zwyczajnie nie rozumiesz. Gość pisze wszystko: prozę, poezję… Jest, kurwa, niesamowity. Przeczytaj którąś z jego książek.
Choć byłam młoda i nie całkiem jeszcze wykształcona, kochałam czytać i polegałam na rekomendacjach starszych, bardziej intelektualnych znajomych. Georgia była jedną z moich bardziej ekscentrycznych przyjaciółek, ale zarazem jedną z najbardziej oczytanych osób, które znałam. Uznałam, że wiem zbyt mało o jego twórczości, by polemizować. Stwierdziłam, że skoro ona go lubi, gość musi być dobry.
– Bukowski jest nieuchwytny. Jego rzeczy są tak surowe, tak prawdziwe…
(…)
Georgia miała obsesję na punkcie swego wyglądu. Chciała być piękna i szczupła. Niedawno zrzuciła ponad pięćdziesiąt kilo, więc osiągnęła połowiczny sukces. Ale nie była atrakcyjną kobietą. Jej twarz była długa, prawie końska, a jej rysy zdawały się przesadzone. Miała wydatny nos z zadartą końcówką, jak narta, zwieńczony parą wielkich nozdrzy. Jej usta były nieprzeciętnie szerokie, podkreślone głębokimi zmarszczkami od śmiechu. Choć miała dopiero trzydzieści dwa lata, zaczynała okazywać oznaki starzenia się – zapewne od gwałtownej straty wagi i folgowania narkotykom. Nie, żeby jej wygląd, czy raczej jego brak, przeszkadzał jej w przyciąganiu uwagi mężczyzn. Miała te piękne, zielone oczy i długie, jedwabiste, kruczoczarne włosy. Mężczyźni kochali jej osobowość nie z tej planety, bystry intelekt i kocie usposobienie. Była koneserką męskiego rodu i jedynie najatrakcyjniejsi z nich byli jej godni – i niemal zawsze dostawała to, czego chciała.
(337)