Przewróciło się, niech leży… Nie w tym przypadku, bowiem istniało ogromne ryzyko skażenia środowiska. Zdecydowano się więc na pierwszą taką w historii karkołomną operację wyłowienia statku, który zatonął z polskim kapitanem i polskimi marynarzami na pokładzie.
5 grudnia 2012 roku wybudowany 5 lat wcześniej w Stoczni Gdynia transportowiec „Baltic Ace” płynął do Finlandii. Na Morzu Północnym statek pod banderą Wysp Bahama zderzył się z cypryjskim kontenerowcem „Corvus J”, który powinien ustąpić mu pierwszeństwa. W wyniku kolizji burta „Baltic Ace” została poważnie uszkodzona i transportowiec zaczął błyskawicznie tonąć. Z 24-osobowej załogi uratowano 13 osób, w tym 6 Polaków. 5 innych polskich członków załogi utonęło.
„Baltic Ace” osiadł na dnie, ale nie można było go tam zostawić. Istniało zbyt wielkie ryzyko skażenia środkowiska. Na pokładzie transportowca było bowiem 1417 aut oraz 540 tysięcy litrów oleju napędowego. To groziło katastrofą ekologiczną. Ponadto wrak zagrażał żegludze w tym miejscu. Podjęto decyzję o wyciągnięciu 150-metrowego statku ważącego 13 tysięcy ton. Nigdy wcześniej nie przeprowadzano takiej operacji.
Do wydobycia „Baltic Ace” użyto najnowocześniejszego sprzętu. Całość pochłonęła 73 mln dolarów. Najpierw wypompowano paliwo, potem transportowiec pocięto na 8 kawałków i zaczęto wyciągać fragment po fragmencie… Oddzielnie wyciągnięto też większość znajdujących się na statku samochodów. W karkołomne przedsięwzięcie zaangażowanych było wielu najróżniejszych specjalistów z całego świata. Ostatecznie się udało.
Raczej żaden z samochodów, które przewoził „Baltic Ace” nie nadawał się już do użytku.
(6640)