Portal informacyjno-historyczny

Sowieckie czołgi BT-5 w marszu na Grodno

,,Jako dowódca artylerii rozwalał w wojnie sześciodniowej sowieckie czołgi niczym tekturowe pudełka”

w Cytaty


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Mówił to z wielkim entuzjazmem, jakiego nikt by się nie spodziewał po człowieku, który osobiście przeszedł piechotą szlak bojowy od Lenino do Berlina – pisze w swojej najnowszej powieści „Mundur” Marek Ławrynowicz.

o książce: powieść nietuzinkowa, bo łączącą w sobie to co najlepsze z twórczości Hellera, Haška a nawet Hrabala! Taką literacką perłę mógł zaprezentować nikt inny jak tylko Marek Ławrynowicz (pisarz, autor słuchowisk radiowych i scenarzysta). W jego najnowszej powieści „Mundur” odnajdą Państwo nawiązania do słynnego „Paragrafu 22”, podążą śladami dobrego wojaka Szwejka i przede wszystkim poznają trudy i znoje prawdziwego koszarowego życia w Ludowym Wojsku Polskim. Będzie strasznie, będzie śmiesznie i na pewno brawurowo. Nikt inny nie opowiedziałby o nudnym i męczącym losie polskich żołnierzy czasów PRL w tak intrygujący sposób jak Marek Ławrynowicz.

W czwartek cały dzień ganiano nas po poligonie w ramach tak zwanych ćwiczeń taktycznych. Oczywiście nie należeliśmy do tych, którzy się czymś wyróżnili. Godzinę przesiedzieliśmy ukryci w lasku, a gdy nas stamtąd wypędzono, znaleźliśmy sobie azyl w opuszczonej, wykopanej nieco na uboczu transzei, gdzie z nudów rozważaliśmy różne problemy intelektualne, ze szczególnym uwzględnieniem Procesu Kafki.

mundur_plakatW piątek rano mieliśmy zajęcia ze starym frontowcem, który lubił długich. Przez godzinę mówił mętnie, ale nie wiem o czym, bo co chwila przysypiałem. Potem przeszedł do zagadnienia wykorzystania wiedzy teoretycznej na polu walki i niespodziewanie zaczął dowodzić, że Państwowa Wyższa Szkoła Wojsk Zmechanizowanych jest jedną z najlepszych uczelni wojskowych na świecie. Wytrzeszczyliśmy na niego gały, bo mieliśmy o Zmechu całkiem przeciwne zdanie. Widząc, że nie znajduje w naszym plutonie zrozumienia, stary wiarus rozzłościł się i kazał Kwiatkowskiemu sprawdzić, czy nie ma kogoś na korytarzu. Nikogo tam nie było. Frontowiec sięgnął za szafę i wydobył stamtąd potwornie zakurzone zdjęcie w ramkach i za szkłem. Usunął kurz rękawem munduru i pokazał nam je z tryumfem. Przedstawiało ono nieznanego nikomu młodego uśmiechniętego podporucznika.
— To jest… — tu stary frontowiec wymienił nazwisko. — W czasie wojny prał Arabów, aż dudniło.
— Arabów? — zdziwił się niejaki Kuciata, który zawsze chciał wszystko wiedzieć dokładnie. — Jakich Arabów?
— Jako major armii izraelskiej. — Stary frontowiec mimo woli ściszył głos. — Uczyłem go. Od początku wyróżniał się zdolnościami taktycznymi. Wyjrzyj no, Kwiatkowski, czy nikogo tam nie ma.
Na korytarzu nadal nikogo nie było, więc frontowiec znów sięgnął za szafę i wydobył jeszcze bardziej zakurzone zdjęcie przedstawiające innego podporucznika.
— To jest… — znów wymienił nazwisko, ścierając równocześnie kurz drugim rękawem. — Jako dowódca artylerii rozwalał w wojnie sześciodniowej sowieckie czołgi niczym tekturowe pudełka.
Mówił to z wielkim entuzjazmem, jakiego nikt by się nie spodziewał po człowieku, który osobiście przeszedł piechotą szlak bojowy od Lenino do Berlina.
— A ten — powiedział, wyjmując zza innej szafy trzecią fotografię — jako dowódca baterii przeciwlotniczych tak walił w sowieckie myśliwce, że aż pierze leciało. Wyjrzyj no, Kwiatkowski.
Kwiatkowski wyjrzał i zameldował, że nikogo nie ma.
— Wszyscy trzej byli tu u nas prymusami — mówił stary frontowiec. — Ukończyli studia z wyróżnieniem. Potem, jak się okazało, że walczymy z syjonizmem, dostałem rozkaz, żeby te portrety wyrzucić, ale schowałem je za szafą. Czasem wyjmuję i pokazuję, żeby nowe pokolenie zobaczyło ludzi, którzy rozsławili naszą uczelnię na całym Bliskim Wschodzie.
Ostrożnie powpychał portrety za szafy, po czym oznajmił:
— Koniec zajęć!
I uśmiechnął się jak uczeń, który właśnie spłatał figla radzie pedagogicznej.
My też się do niego uśmiechnęliśmy, choć do tej pory raczej nikt, poza skończonymi lizusami, nie uśmiechał się do trepów.

mundur-lawrynowicz_500Dopiero tego dnia po południu wydobyliśmy spod łóżka telewizor i obejrzeliśmy go dokładnie. Był nieduży, ale całkiem zgrabny.
— Postawimy go tam w kącie, żebyśmy go mieli w zasięgu wzroku — orzekł Dwilli.
— A to nie jest zabronione?
— Pytałem. Wyobraź sobie, że nie jest. Radioodbiorników nie wolno mieć, bo jeszcze żołnierze zaczęliby słuchać Wolnej Europy, ale na temat telewizorów nic w regulaminie Zmechu nie ma. Znaczy wolno.
— I tak nie dadzą nam oglądać.
— Nie o to chodzi — rzekł Dwilli. — Codziennie o 19.30 gonią nas do świetlicy na Dziennik Telewizyjny. Szlag mnie trafia, że gonią i każą się gapić na te bzdury. A teraz, kiedy mamy telewizor w sali, nie będą nas mogli gonić.
— Oglądać i tak będzie trzeba.
— Włączyć telewizor — uściślił Dwilli. — Włączyć włączymy, a co do oglądania, to całkiem inna rzecz.
Nie byłem pewien, czy ma rację. W końcu rzecz w przymusowym oglądaniu Dziennika, a nie w tym, gdzie się to robi. Ale nie spierałem się z Dwillim, niech ma swoją przyjemność.

Marek Ławrynowicz, Mundur, Zysk i S-ka, Poznań 2016.

Książkę można nabyć TUTAJ.

(2631)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Idź na górę