Czarnoskóra imigrantka, która znajduje w szafce bombę z napisami „biała siła”, „wynocha” i „brudas”. W taki sposób przedstawiona jest Polska w spocie reklamowym, który powstał za rządów Platformy Obywatelskiej.
Ekipa CSW24.TV dotarła do nieznanego wcześniej szerze nagrania. W filmie, który został sfinansowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rządu PO, przy udziale funduszy europejskiej, Polska przedstawiona jest w bardzo niekorzystnym świetle.
Z nagrania wynika, że imigrantów nad Wisłą czeka wszechobecny rasizm, prześladowania, wyzwiska, a nawet istnieje ryzyko utraty życia.
Czy ten sposób „reklamowania” miał zachęcić uchodźców do przyjazdu do Polski? A może miał spowodować, że imigranci omijaliby nasz kraj? Znając poglądy polityków PO na kwestię pomocy uchodźcom wydaje się, że bardziej prawdopodobna jest pierwsza wersja, ale chyba coś nie do końca wyszło. Nawet najbardziej zdesperowani imigranci po obejrzeniu takiego spotu nie przyjechaliby chyba do Polski, by przekonać się na własnej skórze, czy tak jest w rzeczywistości.
(3034)
Jestem bardzo doświadczoną i jednocześnie nietypową imigrantką. Imigrowałam do Najjaśniejszej RP jeszcze za komuny (wtedy tzw. PRL), a w owych czasach była to potworna degradacja, oczywiście biorąc pod uwagę kraj, z którego imigrowałam. Imigrowałam z Azji, więc jestem niezwykle łatwo rozpoznawalną imigrantką. Mam skośne oczy i nieco odmienny kolor skóry, więc wszyscy od razu wiedzą, że nie jestem czystą aryjką, typu nordyckiego.
Przez te ostatnie 30 lat wielokrotnie doznałam prześladowań, które w kraju cywilizowanym można byłoby uznać za prześladowania rasistowskie. Prześladowania te były dokonywane przez:
1. Polskich tzw. „sędziów” i prokuratorów. Wszystkie sprawy (np. dotyczące rasizmu, czy nielegalnego obrotu moimi danymi osobowymi) o których powiadamiałam odpowiednie organy, były umarzane. Najciekawszy przypadek dotyczył wieloletniej pracownicy Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy, która w czasie rozprawy sądowej wpadła w szał i zaczęła – na oczach sądu – miotać rasistowskie teksty na temat mojej narodowości i rasy. Sąd wówczas nie w ogóle nie zareagował, choć w cywilizacji powinien. Wprawdzie tę kobietę wówczas ukarano – to nie za te rasistowskie wybryki, tylko za inne, wyjątkowo naganne, działania. Sąd (konkretnie sędzia! tzn. kobieta…) odmówił wówczas nawet zaprotokółowania tych rasistowskich wyzwisk. Dla mnie właśnie takie działania polskiego sądu były przejawem rasizmu.
2. Kontrolerów MZK i ZTM (wielokrotnie usiłowali wyłudzić łapówki, błędnie mniemając, że jestem nielegalnie przebywającą w Polsce obywatelką Chin, Wietnamu, lub Korei więc wmawiali mi, że mój bilet jest nieważny). Nigdy nie zapłaciłam tym złodziejom złamanego grosza.
3. Policjantów – zdarzyło się kiedyś, że jacyś młodzi „funkcjonariusze” uznali mnie za osobę nielegalną i chcieli popisać się swoją władzą. Nie miałam wtedy przy sobie dokumentów, więc „przesłuchanie” przeprowadzono na ulicy, w strugach potwornego deszczu. Wracałam wtedy z zakupów, obładowana siatkami, a młode wieśniaki z policji uznały, że na pewno idę na bazar, żeby nielegalnie handlować towarem przywiezionym z Azji. Odmówiono mi wtedy kontaktu z konsulatem mojego Kraju a cała ta „kontrol policyjna” (niedaleko mojego domu) zakończyła się dla mnie dwutygodniowym przeziębieniem. Mąż podesłał wtedy opis sprawy do GW, która to opublikowała. Od tego czasu policja już mnie nie legitymowała, w przeciwieństwie do kontrolerów ZTM, którzy nie są w stanie uwierzyć, że np. rodowita Japonka może mieć „Kartę Warszawiaka”. NB. faszyści z ZTM próbowali też napadać na nasze córki (one niestety też mają skośne oczy) i to zawsze kończyło się naszymi skargami. Mąż córki odpowiednio przeszkolił, więc nigdy nie udało się tym faszystom wyłudzić ani grosza. Oczywiście dokumentację tych spraw mamy zarchiwizowaną.
4. Wariatów – tacy zdarzają się w każdym kraju. Ale w moim wypadku to margines, to było tylko kilka przypadków. Zazwyczaj wystarczyło „paszoł won chamie” – ale koniecznie z warszawskim akcentem – i wtedy gościu najczęściej odpływał.
5. Pijanych (po japońsku „jopparai”). Z tymi bywało gorzej, ale tu nie było chyba rasizmu, tu były tylko promile. Goście byli chyba za bardzo „sake-zuki”. Sake to wiadomo, „zuki” to „lubiący”. Tu policja też nigdy ani mi, ani córkom, nigdy nie pomogła.
6. Innych, przypadkowych, niezorientowanych. Kiedyś jedna kobieta poszczuła mnie psem i bardzo się zdziwiła, gdy wezwałam policję. A potem, gdy dowiedziała się co jej grozi za ten wyczyn, popłakała się. Wtedy odpuściłam.
Nigdy nie miałam problemów z tzw. „Prawdziwymi Polakami”. Nigdy nie napadł na mnie skin, Wszechpolak, endek, kibic, pseudokibic, czy ktokolwiek inny, wyznający podobną ideologię. Nawet mąż mnie nie nigdy napadł, choć wyznajemy zupełnie inne religie, i choć on jest katolik, a ja nie.
BTW, prawie cała rodzina mojego męża była w AK (to ci po jego ojcu), niektórzy byli też w NSZ (brat mojej ukochanej śp. teściowej) a dodatkowo brat rodzonej babci mojego męża był kapelanem V Brygady Wileńskiej Majora „Łupaszki” (nb. to właśnie on ochrzcił mojego męża).
Napadali na mnie zawsze tylko złośliwi polscy urzędnicy (jeden z nich groził mi nawet więzieniem [sic!], jeśli natychmiast nie wyjawię, do którego liceum – nb. elitarnego, jednego z najlepszych w Warszawie – uczęszcza moja córka – wysłał to pismo tylko do mnie, mężowi odmówiono wydania pisma na poczcie!). BTW, prawdopodobnie ten kmiot, przeczytawszy wtedy w bazie nietypowe nazwisko, pozwolił sobie na te aroganckie i rasistowskie teksty, bo uznał nas za …mniejszość narodową – tą, która nigdy nie posyła swego potomstwa do szkół. Odpisałam wtedy temu urzędasowi, że córka spełnia wymogi ustawy, ale formularz (który kmiot przysłał i kazał wypełnić pod groźbą kary więzienia) wypełniłam po japońsku! Niech się cham uczy języków, zamiast grozić mi więzieniem! Polska kultura ma pewne myśli przewodnie, które cudzoziemiec może wykorzystać. Oczywiście, jeśli już przesiąknął tą kulturą. NB. fajną kulturą!
Mam więc podstawy przypuszczać, że prawdziwego rasizmu, jako takiego – to tu w tej naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie ma i nigdy nie było. Są tylko różni urzędnicy czy funkcjonariusze, którzy muszą się jeszcze dużo nauczyć.