9 października 1962 r. masakra na defiladzie, o której prawda była ukrywana przed Polakami. ,,Na gąsienicy było rozmiażdżone, dosłownie rozmiażdżone, dziecko…”

w Polska Ludowa/Polska Ludowa - rocznice


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

55 lata temu, 9 października 1962 r., podczas defilady wojsk Układu Warszawskiego w Szczecinie wydarzył się śmiertelny wypadek. Polski czołg typu T-54A, nad którym załoga straciła panowanie, wjechał w tłum widzów, zabijając na miejscu co najmniej siedem osób, głównie dzieci, i raniąc 21 osób.

I. Układ Warszawski pręży muskuły

Początek lat 60-tych XX w. był b. niespokojnym okresem, w którym doszło do nasilenia napięcia między ZSRS i blokiem wschodnim, a Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami. 1 maja 1960 r. nad Swierdłowskiem w ZSRS został zestrzelony amerykański samolot zwiadowczy Lockheed U-2, co doprowadziło do przerwania trwającego od kilku lat odprężenia pomiędzy mocarstwami. Rok 1961 r. przyniósł kolejne wydarzenia: nieudaną inwazję w Zatoce Świń na Kubie, która w założeniu miała doprowadzić do obalenia rządów komunistycznych na na wyspie, oraz kryzys wokół Berlina Zachodniego. W 1962 r. tzw. kryzys rakietowy na Kubie o mało nie doprowadził do wybuchu III Wojny Światowej. Na świecie rosło napięcie, powszechne stały się demonstracje siły z obu stron.

Na przełomie września i października 1962 r. wojska Układu Warszawskiego odbyły wspólne manewry wszystkich rodzajów broni o kryptonimie Gryf Pomorski/Odra na pograniczu Polski i NRD oraz na Morzu Bałtyckim. Ich zwieńczeniem miała być wielka wspólna defilada wojsk ZSRS, NRD i PRL w Szczecinie, przy której mieli być obecni m.in. I sekretarz PZPR Władysław Gomułka, minister spraw wojskowych Marian Spychalski oraz marszałek ZSRS i naczelny dowódca sił zbrojnych Układu Warszawskiego Andriej Grieczko, a także goście z ZSRS i innych krajów komunistycznych. Defiladę obserwowały tłumy mieszkańców miasta, ustawionych wzdłuż trasy przejazdu wojsk biegnącej między innymi przez Plac Lenina i Aleję Piastów. Wśród widzów znajdowali się także uczniowie szczecińskich szkół wysłani na defiladę, by witać żołnierzy sprzymierzonych armii kwiatami. Uczniów zwolniono ze szkół pod warunkiem, że następnego dnia przyniosą wypracowania opisujące przebieg defilady.

W defiladzie brały udział piechota, broń pancerna, artyleria, wojska rakietowe i inżynieryjne. Na Odrze pojawiły się jednostki pływające marynarki wojennej, a nad miastem przelatywały w szyku samoloty i śmigłowce.

Jak wspominają świadkowie, podczas defilady zawiodła całkowicie organizacja. Sama parada przypominała wyścigi, sowieckie i wschodnioniemieckie czołgi i pojazdy opancerzone jechały ulicami z ogromną prędkością. Jednocześnie władze porządkowe niedostatecznie zabezpieczyły ulice i tłumy gapiów wyległy na jezdnię i nadmiernie zbliżyły się do pojazdów wojskowych.

Po jednostkach ZSRS i NRD ulicami miały przejechać jednostki polskie, w tym pojazdy 1. Kompanii Czołgów 23. Pułku Czołgów Średnich 5. Dywizji Pancernej w Słubicach. Załogi polskich czołgów były popędzane przez dowódców. Tymczasem 1. KCz była jednostką sił szybkiego reagowania, przygotowaną do natychmiastowego wejścia do walki w razie wybuchu wojny. Jej żołnierze byli szkoleni do klasycznej walki w terenie, natomiast nie do jazdy po ulicach miasta. Przed defiladą nie odbyli też żadnych próbnych przejazdów po jej planowanej trasie.

II. Tragedia

Feralny czołg nr 0165 i jego załoga (na wieży). Drugi od lewej dowódca Bronisław Bieniarz. Domena publiczna.

Kolumnę zamykał czołg typu T-54A o numerze taktycznym 0165 dowodzony przez pchor. Bronisława Bieniarza. Ponaglani rozkazami dowódcy pułku płk. Wojnara, pancerniacy przyspieszają, czołg jedzie ulicą z prędkością ok. 30 km/h zamiast planowanych 20. Na pełnej prędkości kolumna pojazdów skręciła z ul. Jagiellońskiej w Al. Piastów, skąd już niedaleko było do trybuny honorowej na Placu Kościuszki. W tym czasie służby porządkowe całkowicie utraciły panowanie nad tłumami widzów, którzy zapchali chodniki, a część z nich wyległa na jezdnię.

Nagle jadący z tyłu pędzącej kolumny czołg nr 0165 wpadł w poślizg na biegnących w poprzek ulicy torach tramwajowych. Dowódca nakazał kierowcy-mechanikowi zatrzymanie czołgu, st. szer. Karol Gieliszkiewicz usiłował hamować. W tłumie na chodniku wybuchła panika, ludzie zaczęli się nawzajem przepychać i tratować. Ważącym 34 tony pojazdem zarzuciło w lewą stronę, czołg w sposób niekontrolowany przejechał skosem 150-200 m wjeżdżając w tłum gapiów, na samym końcu spadła z niego lewa gąsienica.

Skutki wypadku były tragiczne. Czołg dosłownie rozjechał gromadę ludzi, w większości dzieci, spadająca gąsienica dopełniła masakry. Dowódca po zatrzymaniu pojazdu nakazał jego wycofanie – na gąsienicach i pod nimi odnaleziono co najmniej kilka zmasakrowanych ciał lub ich resztek, pourywane kończyny, ślady krwi, elementy ubrań…

Po latach naoczni świadkowie wspominali:

„W momencie, gdy to się stało, znalazłem się pomiędzy gąsienicami. Zrobiło się ciemno i straciłem przytomność. Czołg najechał bratu na miednicę. Moja mama w jednym momencie mogła stracić dwóch synów”.

„Leżąc, otworzyłam oczy. Widziałam gąsienice. Miałam głowę między krawężnikiem a gąsienicą. Pomyślałam sobie, że teraz mnie przejedzie. A on się cofał i zobaczyłam niebo”.

„Na gąsienicy było rozmiażdżone, dosłownie rozmiażdżone, dziecko. Poznałam, że to jest mój uczeń, ponieważ miał charakterystyczne bardzo ubranie, a mianowicie spodenki w bardzo jaskrawych kolorach”.

„Zobaczyłam, że leżą dzieci, dorosłe osoby, a wśród nich mój brat”.
„Ja tylko zobaczyłam bucik mojego brata. Brązowy bucik”.

Tłum początkowo próbował zlinczować załogę czołgu, ta jednak zamknęła włazy. Wkrótce na miejscu pojawił się oddział WSW, który przejął kontrolę nad miejscem zdarzenia. Przybył także prokurator wojskowy, który domagał się przerwania defilady. Ta faktycznie wkrótce się zakończyła, a dostojnicy w pośpiechu opuścili Szczecin.

W wypadku zginęło co najmniej kilkoro dzieci, ciężko rannych zostało około dwudziestu osób, a drugie tyle poturbowano w zamieszaniu, które powstało na miejscu. W pierwszych godzinach po defiladzie nie udzielano jednak żadnych informacji. Lekarze bali się rozmawiać z rodzinami zabitych i rannych, które nie wiedziały nic o losie swoich bliskich. Później, wśród wymienionych z imienia i nazwiska ofiar znalazło się siedmioro dzieci, w wieku od 6 do 12 lat. Byli także ciężko ranni dorośli. Jeden z mężczyzn trafił do szpitala ze zmiażdżoną nogą i jądrami. Urazy czaszek, połamane miednice i kończyny to najczęstsze obrażenia, z którymi musieli się zmierzyć szczecińscy lekarze. Karetki przywoziły także pourywane nogi i ręce. Z braku informacji niedługo po wypadku wśród mieszkańców miasta pojawiły się plotki, że masakry dokonała załoga sowieckiego czołgu.

III. Następstwa i próby tuszowania

Władze cywilne i wojskowe, jak również Służba Bezpieczeństwa natychmiast rozpoczęły działania mające nie dopuścić do rozpowszechnienia się informacji o wypadku. Całkowicie kontrolowana przez władze prasa następnego dnia zamieszczała niemal wyłącznie propagandowe relacje ze „wspaniałej defilady”, jedynie w Głosie Szczecińskim ukazał się komunikat następującej treści:

„Z głębokim bólem i żalem donosimy, że w dniu wczorajszym – w czasie przejazdu polskiej jednostki zmechanizowanej przez nasze miasto w pobliżu skrzyżowania ulic Jagiellońskiej i Piastów – zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. W wyniku doznanych obrażeń zmarło sześć osób, w tym pięcioro dzieci. Jednocześnie z przykrością stwierdzamy, iż mimo wielu apeli, w których proszono o zachowanie zdyscyplinowania na trasie przemarszu wojsk, część mieszkańców Szczecina nie wykazała właściwej postawy. Szczególnie przykrym jest fakt, iż wielu rodziców pozostawiło swoje dzieci bez właściwej opieki. W celu szczegółowego ustalenia przyczyn wypadku powołana została specjalna komisja.”

Funkcjonariusze MO, SB i WSW wkroczyli także do placówek medycznych i zakładów pogrzebowych. Jak ustalono w toku dochodzenia prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej w latach 90-tych oraz dwa niezależne śledztwa dziennikarskie, z księgi oddziałowej chirurgii dziecięcej szpitala klinicznego nr 1 w Szczecinie wyrwane zostały strony z informacjami dotyczącymi 30 małych pacjentów przyjętych pomiędzy 7 a 13 października 1962 r. W archiwum lecznicy brakuje dokumentów historii choroby z 1962 r. Z kolei z Archiwum Państwowego w Szczecinie zginęły protokoły posiedzeń prezydium z niemal całego ostatniego kwartału 1962 r., podczas których podnoszona była kwestia odszkodowań.

Osobne postępowanie prowadziła Prokuratura Wojskowa, która przesłuchała rodziny ofiar oraz żyjących rannych, a także świadków wypadku. Szybko wypłacono odszkodowania „za wypadek drogowy”: po 30 tys. zł bliskim ofiar śmiertelnych i od kilku do kilkunastu tysięcy rodzinom rannych. W zamian musieli oni podpisać specjalne oświadczenie, w którym zrzekli się wszelkich pretensji i roszczeń. Pogrzeby ofiar – dzieci – odbywały się po cichu i bez rozgłosu, pod nadzorem funkcjonariuszy SB i WSW.

Śledztwo prowadzone przez Naczelną Prokuraturę Wojskową odbywało się za zamkniętymi drzwiami, a opinia publiczna nie była informowana o jego wynikach. Według zachowanej notatki sporządzonej przez wiceprokuratora w czołgach biorących udział w defiladzie nie stwierdzono żadnych usterek, a prowadzący pojazd, który wpadł w poślizg, miał wszelkie wymagane kwalifikacje i dobrą opinię. Prokuratorzy nie znaleźli przyczyny, dla której czołg zjechał z „właściwej osi marszu”. Podejrzewano, że stało się to „na skutek zaciągnięcia przez kierowcę lewego drążka kierowniczego w I poziomie, co mogło spowodować raptowny skręt czołgu w lewo i dalsze poruszanie się jego na lewo w skos”. Podkreślano, że trasa przejazdu poza okolicami trybuny honorowej nie była zabezpieczona, zaś w miejscu, w którym nastąpił wypadek, publiczność weszła na ulicę, zwężając tym samym jezdnię do około 7-8 metrów. Stwierdzono, że „nakazana szybkość jazdy czołgów nie była przestrzegana”.

Śledczy ustalili także, że przed defiladą dokładnie sprawdzono stan wszystkich pojazdów, zaś poprzedniego dnia kierowcy-mechanicy czołgów zostali przewiezieni dokładnie wytyczoną trasą, by mogli ją dobrze poznać. Nie było jednak próbnego przejazdu samych czołgów, a mechanicy nie byli przygotowani do ich prowadzenia po ulicach. Nieskutecznie odgrodzono tłum od jezdni, a ludzie nie słuchali milicjantów każących im się cofnąć. Mimo to ostatecznie uznano, że nie popełniono błędów w organizacji widowiska. Kierowca feralnego pojazdu został uniewinniony, ponieważ nie zjechał z drogi – zatrzymał się około 20 centymetrów od krawężnika. W istocie mało kto przejmował się losem żołnierzy – ich uniewinnienie de facto oznaczało zdjęcie odpowiedzialności z dowództwa.

Ostatecznie 9 marca 1963 r. prokuratura Śląskiego Okręgu Wojskowego umorzyła śledztwo. Jego dokumentacja niemal w całości została zniszczona w Toruniu w czasie Stanu Wojennego w 1982 r., zachowała się jedynie cytowana powyżej notatka.

Załoga czołgu została teoretycznie oczyszczona z wszelkich zarzutów. Jednak dowódca załogi, pchor. Bronisław Broniarz został przydzielony na stanowisko sanitariusza w Plutonie Ratownictwa Ogólnego w Rzepinie. Kierowca-mechanik st. szer. Karol Gieliszkiewicz załamał się psychicznie po wypadku (świadkowie wspominają, że bezpośrednio po nim wyszedł z czołgu i klęczał na ulicy płacząc), zmarł kilka lat później w wyniku nowotworu (wg innej wersji zginął w wypadku samochodowym).

W latach 90-tych XX w. historią wypadku zaczęli zajmować się dziennikarze. W 1993 r. pojawił się pierwszy nieocenzurowany artykuł w kwartalniku Morze i Ziemia. W 1996 r. powstał film dokumentalny dziennikarki Iwony Bartólewskiej pt. „…I wjechał czołg”, zawierający wywiady ze świadkami i żyjącymi ofiarami tragedii. Osobne śledztwo prowadził także red. Wojciech Tochman z Gazety Wyborczej.

Działania te umożliwiły ustalenie listy siedmiu ofiar katastrofy. Ich nazwiska zostały upamiętnione na specjalnej tablicy wmurowanej na ścianie Szkoły nr 1 przy Alei Piastów, koło której zdarzył się wypadek:

Bogumiła Florczak, lat 8
Leszek Kolczyński, lat 9
Ryszard Krawczyński, lat 7
Henryk Sikuciński, lat 6
Ryszard Stachura, lat 9
Fryderyk Zawiślak, lat 12
Marian Zdanowicz, lat 10.

Wzmianka w Głosie Szczecińskim z 10 października 1962 r., będąca jedynym śladem wypadku na defiladzie w prasie.
Wzmianka w Głosie Szczecińskim z 10 października 1962 r., będąca jedynym śladem wypadku na defiladzie w prasie.

Wiele wskazuje jednak, że powyższa lista jest mocno niekompletna. Według zeznań świadków ujawnionych podczas śledztwa w latach 90-tych, zginąć miały jeszcze co najmniej trzy osoby: 9-letni Leszek Lipiński, który zmarł na stole operacyjnym, oraz dwoje dorosłych: mężczyzna i starsza kobieta, którzy zmarli w szpitalu.

Według zeznań osób mieszkających wówczas w Szczecinie pod gąsienicą czołgu miała zginąć czwórka rodzeństwa. Ich matka w wyniku wypadku postradała zmysły i została w tajemnicy wywieziona, a funkcjonariusze SB b. dokładnie przesłuchali jej sąsiadów i rodzinę, zabraniając rozmów na temat jej i jej tragicznie zmarłych dzieci.

Traf chciał, że tego samego dnia którego wydarzył się wypadek na defiladzie w Szczecinie, 9 października 1962 r., miała miejsce katastrofa kolejowa w Moszczenicy k. Piotrkowa Trybunalskiego. Tego dnia, ok. godz. 21, kilka minut po opuszczeniu Piotrkowa Trybunalskiego, a kilkaset metrów za wsią Jarosty, trzy ostatnie wagony pociągu pośpiesznego relacji Gliwice-Warszawa odczepiły się od całego składu i wypadły z torów blokując tym samym równoległy tor. Oprócz oderwanej części, kilka końcowych wagonów było również wykolejonych. Kilkanaście minut później nadjechał na pełnej prędkości pociąg pośpieszny relacji Warszawa-Budapeszt. Kolejarze usiłowali zatrzymać skład, jednak ze względu na warunki atmosferyczne (panowała gęsta mgła) próby nie powiodły się. Pociąg uderzył w oderwaną cześć składu stojącą na jego torze. Siła zderzenia była tak duża, że wielotonowe wagony spiętrzyły się na wysokość kilku pięter, a metalowe fragmenty zostały porozrzucane w promieniu stu metrów.

Na zdjęciu: miejsce katastrofy kolejowej w Moszczenicy, która miała miejsce w tym samym dniu, co wypadek na defiladzie wojsk Układu Warszawskiego w Szczecinie. Władze PRL wykorzystały zdarzenie do odwrócenia uwagi od kompromitującej masakry podczas pokazów wojskowych.

W katastrofie, wg. oficjalnych danych, miało zginąć 34 osoby, a 67 zostało rannych. Jednak ustalenia te są niewiarygodne wobec zeznań świadków, z których wynika, że zabitych mogło być nawet 160 osób.

Katastrofa kolejowa stała się tematem nr 1 w ówczesnych mediach, co może budzić zdziwienie, gdyż do tej pory wydarzenia tego typu w PRL tuszowano i przemilczano, jak np. katastrofę pod Nowym Dworem Mazowieckim (22 października 1949 r., ok. 200 ofiar) oraz pod Rzepinem (9 lutego 1952 r., ok. 150 osób). W tym przypadku władze komunistyczne potraktowały katastrofę kolejową jako mniej kompromitującą od wypadku na defiladzie wojsk Układu Warszawskiego i wykorzystały ją do odwrócenia uwagi.

Maciej Orzeszko / Blogpublika

(20428)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.