Zdzisław Hryniewiecki

Zamiast złotego medalu wózek inwalidzki. Historia polskiego skoczka, który mógł podbić świat

w Bez kategorii


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze
Zdzisław Hryniewiecki
Zdzisław Hryniewiecki

Czasami całe dotychczasowe życie w kilka sekund potrafi się rozpaść jak domek z kart. Potem już nic nie jest takie samo. Tragiczny wypadek złamał karierę jednego z najlepszych polskich skoczków narciarskich. Faworyta do olimpijskiego złota.

To miał być ostatni trening polskich skoczków przed zimowymi igrzyskami w amerykańskim Squaw Valley. Polskie media nie pompowały zbyt mocno balonu oczekiwań, ale gdzieniegdzie się mówiło, że Zdzisław Hryniewiecki ma duże szanse na olimpijski medal. Nic dziwnego, przecież w ostatnim sezonie mocno postraszył faworytów, dosłownie wskakując do światowej czołówki.

Tego dnia było ich na skoczni w Wiśle-Malince dwóch. Oprócz Hryniewieckiego nieco bardziej doświadczony Władysław Tajner, który musiał patrzeć z podziwem na młodszego kolegę, bo uczucie zazdrości wobec przyjaciela było mu obce. Powtarzanym przez zawodników skokom przyglądał się trener kadry, Mieczysław Kozdruń. Udzielał im ostatnich rad. Ale wiele mówić nie musiał, bo przecież wszystko układało się w ostatnich tygodniach wprost doskonale.

W pierwszej serii Tajner wylądował na 70 metrze, co było naprawdę dobrą odległością. Hryniewiecki osiem metrów dalej! Zaledwie pół metra krócej niż jego rekord na tej skoczni. Przy lądowaniu aż musiał się podeprzeć, żeby nie upaść. Świetna odległość „Dzidka” nie ucieszyła trenera, ale zaniepokoiła. Natychmiast pouczył swojego zawodnika, żeby skrócił rozbieg.

Hryniewiecki nie zastosował się do instrukcji szkoleniowca. Postanowił nawet skakać przed Tajnerem, który miał się przyglądać jego próbie z samego dołu. W jednej chwili był na szczycie skoczni, a już w następnej sunął po najeździe jak torpeda. Przy takiej sile wiatru, musiał poszybować daleko.

[quote]– Odbił się za wcześnie. Czubki nart ślizgały się jeszcze po lodzie, kiedy ich tyły i zawodnik byli już w powietrzu. Impet sprawił, że „Dzidek” fiknął salto do przodu. Zdziwiło mnie, że nie próbował się ratować. On spadał bezwładnie, jak pozbawiony sterowności samolot. Trwało to sekundy. Wylądował, uderzając o zamarznięte podłoże…- relacjonował Tajner. Hryniewiecki leżał na śniegu. Nie ruszał się…[/quote]

Pływanie i kombinacja norweska

Zdzisław Hryniewiecki
Zdzisław Hryniewiecki

Nazywali go „Dzidek”, zdrabniając jego imię, choć potem też dorobił się innych przezwisk. Na skoki zdecydował się późno, chyba dlatego, że jako człowiek wszechstronny miał za duży wybór. Był mistrzem Polski juniorów w pływackiej sztafecie cztery razy 50 metrów stylem dowolnym, uprawiał też kombinację norweską.

Sport miał w genach – po ojcu Stanisławie, byłym piłkarzu Pogoni Lwów. „Dzidek” w końcu podjął decyzję, postawił na skoki. Miał już 18 lat, gdy dopiero zaczął skakać na większych obiektach niż maleńkie kilkunastometrowe skocznie. Raczej nie przypuszczał wtedy, że kilka lat później, jego nazwisko będzie znał każdy kibic sportu w Polsce.

Zdzisław Hryniewiecki w Instytucie Chirurgii Urazowej w Piekarach Śl.
Zdzisław Hryniewiecki w Instytucie Chirurgii Urazowej w Piekarach Śl.

Do kadry trafił w 1958 roku. Już w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny zadziwił publiczność, plasując się na drugiej pozycji za Nikołajem Szamowem z ZSRR. Uwagę świata sportów zimowych zwrócił jednak w Klingenthal, gdzie jako kompletny anonim dla zagranicznych mediów, zajął piąte miejsce.

Z taką formą nie mógł mieć w Polsce równych i nie miał. Szybko zdobył złoty medal w mistrzostwach kraju, wygrał też kolejny memoriał Czecha i Marusarzówny, rozgrywany na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Polscy kibice mogli się już uczyć nowego, lecz długiego nazwiska talentu sportów zimowych, który właśnie „odpalił”.

Niemieckiego gwiazdora „zamurowało”

W Polsce telewizja dopiero raczkowała i nie zajmowała się skokami narciarskimi. Istniejące dłużej radio też nie relacjonowało przebiegu konkursów rozgrywanych poza granicami kraju. Sportowe rubryki gazet kreowały jednak nowego bohatera, a być może on kreował się sam, dzięki swoim osiągnięciom.

W sezonie zimowym trudno było nie zobaczyć w gazecie nazwiska „Hryniewiecki” i określenia „nasz najlepszy skoczek”, nawet jeśli jakimś cudem zdołał go wyprzedzić Tajner. A obiektem był wdzięcznym do opisywania – dowcipny, inteligentny, no i dający radość Polakom.

[quote]Niemieckiego gwiazdora, Harrego Glassa „zamurowało”, gdy pod skocznią w Kulm podszedł do niego młody chłopak z Polski. – Załóżmy się. Jeśli pan wygra ze mną, to stawiam ja, jak ja z panem, to płaci pan – zaproponował Hryniewiecki. Po chwili konsternacji Niemiec zgodził się. Na „mamucie” w austriackim Kulm/Bad Mitterndorf było pięć kolejek skoków. W każdej Polak był lepszy od swojego rywala i zajął piąte miejsce, ustanawiając do tego rekord Polski – 116 metrów.[/quote]

Kolejne konkursy w trzydniowych zawodach dały mu jedenastą, potem szóstą lokatę, a w ostatecznym rozrachunku piątą pozycję. W Oberwiesenthal był trzeci za dwoma wielkimi tamtego świata i czasu – Helmutem Recknaglem i Glassem. W Polsce był już nową ikoną w swojej dyscyplinie, po legendarnym Stanisławie Marusarzu, który z powodzeniem skakał przed wojną.

Dzidek” stał się „Kozakiem”

Po takim sezonie kolejny mógł być jeszcze bardziej obfity w sukcesy. Hryniewiecki nazywany był już „Kozakiem”.

[quote]- Jego skoki mogą być lepsze lub gorsze, udane lub nieudane, lecz w każdym najdrobniejszym elemencie każdego z nich widać olbrzymie serce do walki, widać tę młodzieńczą czupurność, „kozackość”… No i wrodzony ptasi instynkt[/quote]

– uzasadniał nadanie mu specyficznego pseudonimu redaktor Krzysztof Blauth.

A „Kozak” już sobie ostrzył zęby na dobry start w Turnieju Czterech Skoczni, w którym jak się okazało, nie mógł wystartować. Ekipy ZSRR, Czechosłowacji, Polski i NRD postanowiły zaprotestować bojkotem imprezy, gdy organizatorzy z RFN postanowili nie wywieszać flagi drugiego z niemieckich krajów.

Ale to nic. Udało się wygrać w Lauscha w NRD oraz w jednym z konkursów w Oberwiesenthal. W tym okresie Hryniewiecki zaprzyjaźnił się z Tajnerem.

[quote]- Walczyliśmy razem o wyjazd olimpijski do Ameryki. Świetnie wypadliśmy podczas konkursu w Oberwiesenthal. Podziwiałem klasę „Dzidka”. Był to wspaniały chłopak. Zdecydowany, miał charakter, nie bał się niczego i nikogo. Bardzo mi tym imponował. Jego stanowczość przejawiała się też w rozmowach z trenerem, kiedy „Dzidek” potrafił walczyć o swój punkt widzenia. Ten pogląd podzielali także dziennikarze i znawcy narciarstwa w kraju, którzy widzieli w Hryniewieckim kandydata do medalu olimpijskiego[/quote]

– wspominał Władysław Tajner.

Tajner, Hryniewiecki i Gąsienica-Danielfot
Tajner, Hryniewiecki i Gąsienica-Danielfot

Mocno wierzył w swojego zawodnika trener Kozdruń , a także media, ale wprost starano się nie mówić o zbyt dużych oczekiwaniach. Unikano słowa „medal”. – Hryniewiecki jest zawodnikiem o nieograniczonych wprost możliwościach i przy „sytym dniu” może uzyskać naprawdę wielki wynik – pisał Zbigniew Ringer.

„Mówił, że nie czuje ani rąk ani nóg”

Przed igrzyskami były jeszcze dwa międzynarodowe konkursy, pierwszy organizowany w ramach Pucharu Beskidów na skoczni w Wiśle-Malince. I nie trzeba mówić, kto go wygrał. Odległości 78,5 i 70,5 metrów oraz nota 227,5 punktu, dały zwycięstwo temu, na którego liczyła publiczność, niespełna 22-letniemu „Dzidkowi” z Bielska.

Radość Polaków mogła być podwójna, a nawet potrójna, bo kolejne miejsca zajęli Tajner i Józef Gąsienica-Bryjak. Dzień później w Szczyrku, Hryniewiecki oddał najdłuższy skok, ale lądował już praktycznie na płaskim terenie i musiał się ratować przed upadkiem. Dzięki lepszym notom zwyciężył zatem Tajner, ale „Dzidek” poczuł swoją moc i w wywiadzie zapowiedział walkę o złoty lub co najmniej srebrny medal w Sqaw Valley.

Niespełna dwa tygodnie po tak udanych startach znów był na skoczni w Wiśle. Tym razem tylko na przedolimpijskim treningu z Tajnerem i trenerem kadry. Gdy walnął jak kamień o ziemię, konsternacja nie trwała długo. Już po chwili biegli w jego stronę szkoleniowiec i kolega z reprezentacji.

[quote]– Rzuciłem nartami i pobiegłem do niego. Dzidek był jeszcze świadomy. Mówił, że nie czuje ani rąk ani nóg. Nie dostrzegłem jednak żadnych obrażeń. Sądziłem, że bezwład stanowi jedynie efekt szoku. Nie zdawałem sobie sprawy, że to tragiczny koniec jego wspaniałej, lecz jakże krótkiej kariery[/quote]

– opisywał dużo później przebieg wydarzeń Tajner. Wtedy o najgorszym nikt jeszcze nie myślał.

Tragedia niezauważona

Niedługo później pakowano go do karetki, która przyjechała pod skocznię. Nie wygodnego ambulansu z XXI wieku, ale oszklonego pojazdu marki warszawa w wersji kombi, który całą drogę do szpitala musiał pokonać nieprzyjemnie, podskakując na pagórkach i nierównościach.

Z zabierającą skoczka do Cieszyna ekipą ratunkową praktycznie minął się Zbigniew Pietrzykowski, przyszły wicemistrz olimpijski w boksie, który do Wisły jechał właśnie po Hryniewieckiego. Miał go zabrać samochodem do Bielska-Białej, aby jego przyjaciel się spakował i zgłosił na olimpijską zbiórkę w Zakopanem. Wobec zaistniałych wydarzeń ten wariant nie był możliwy do zrealizowania.

[quote]W szpitalu natychmiast zrobiono prześwietlenie, które wykazało złamanie trzonu piątego kręgu szyjnego i uszkodzenie rdzenia. Trzygodzinne konsylium lekarskie stwierdziło, że w tych warunkach nie da się pomóc pacjentowi. Przyleciał więc po niego helikopter, zabierając go do Instytutu Chirurgii Urazowej w Piekarach.[/quote]

W połowie minionego stulecia informacje nie rozchodziły się tak szybko, jak dziś. Pierwsze niepokojące sygnały na temat Hryniewieckiego odebrała dopiero późnym wieczorem Polska Agencja Prasowa. Jej przekaz, który trafił później do wszystkich mediów, był lakoniczny i częściowo nieprawdziwy – skoczek miał wypadek, upadł na piersi i głowę. Czeka go kilka miesięcy leczenia, o olimpiadzie może zapomnieć. I tyle.

Nie bito na alarm, toteż nikt prawie nikt nie miał świadomości, do jakiej doszło tragedii. Nikt oprócz rzecz jasna bliskich sportowca, którzy najszybciej jak tylko mogli dotarli do Piekar. I to sam zawodnik musiał ich pocieszać, słowami, że będzie dobrze. Może naprawdę wtedy tak myślał.

Został sam jak palec

Hryniewiecki był świadomy swojego błędu.

[quote]- W drugiej próbie nie wziąłem pod uwagę zaleceń trenera Kozdrunia, by skakać ostrożniej. Nie była to jednak brawura. A może to moja klasa mnie zgubiła, mój upór? Walczyłem o długi ustany skok, mimo iż wybiłem się jeszcze przed progiem. W drugiej fazie lotu zacząłem niebezpiecznie pikować głową w dół i upadłem plecami na dzioby nart.[/quote]

Wokół jego dramatycznego skoku narosło kilka legend i innych przeinaczeń. Według jednego z takich przekazów Hryniewiecki miał trenerowi zakomunikować, że chce skoczyć jeszcze dalej, po czym oddał swój ostatni skok życia. Najczęściej powtarzało się to samo: spóźnione wybicie, salto w powietrzu, upadek na plecy na bulę, złamanie kręgosłupa, porażenie rąk i nóg.

Wieści rozeszły się także poza granicami kraju. Już 30 stycznia niemal wszystkie amerykańskie gazety informowały o wypadku i paraliżu „jednego z faworytów” do medalu, tylko niechcący go postarzając do 24 lat.

Kiedy leżał w piekarskim szpitalu, inni narciarze z „wielką pompą” żegnali się w Zakopanem z kibicami. Były przemówienia, część artystyczna i toasty wznoszone lampką wina. Ale nie dla niego. W kadrze zastąpił go Józef Karpiel, dotąd specjalista od kombinacji norweskiej. Wydawało się, że faktycznie idzie ku lepszemu. Hryniewiecki odzyskał czucie w rękach, choć jeszcze nie mógł nimi poruszać tak, jakby chciał.

Cztery dni później, 9 lutego 1960 o godzinie 20, odbyła się operacja jego kręgosłupa, która zakończyła się krótko przed północą. Nie stwierdzono uszkodzenia rdzenia pacierzowego, ale też nie udało się przywrócić mu czucia w nogach. W tym czasie polska kadra olimpijska lądowała już w Nowym Jorku, skąd miała udać się na miejsce przeznaczenia. Lekarze na wszelki wypadek zabronili Hryniewieckiemu przyjmowania wizyt, więc leżał na szpitalnym łóżku sam jak palec.

Złoty medal w szpitalu

Jakież musiało być jego zaskoczenie, gdy pocztą do szpitala przyszło niewielkie zawiniątko ze… złotym medalem w środku. Przysłał mu go Helmut Recknagel, dwa razy przez niego pokonany, teraz już mistrz olimpijski. Przesyłka opatrzona było napisem „Primus inter pares” (Pierwszy wśród równych sobie).

Hryniewiecki nie zwątpił w swój powrót do zdrowia. Polonia amerykańska sfinansowała mu częściowo leczenie w duńskim Hornbaek. Tam nauczył się już stawać, opierając się rękami o poręcze, wierzył, że za niedługo będzie mógł już posłużyć się nogami. Ale tego daru od losu już nie otrzymał. Rehabilitował się jeszcze w kraju – w Ciechocinku i Konstancinie, gdzie poznał swoją późniejszą żonę Wandę Góralską, zatrudnioną w ośrodku w roli pielęgniarki.

Wtedy jeszcze nie stracił radości życia, a jego dom w Bielsku zapełniał się ludźmi znanymi z pierwszych stron gazet jak: Zbigniew Cybulski, bokserzy – medaliści olimpijscy – Marian Kasprzyk, Zbigniew Pietrzykowski, a także jego trener. Mimo kalectwa brylował w towarzystwie, puszczając czasem zebranym gościom swoje ulubione płyty – Franka Sinatry czy Elvisa Presleya.

Wszystko załamało się kilka lat później, gdy opuściła go żona. Hryniewiecki wyraźnie przytył, popadł w alkoholizm, a sportowy świat o nim zapomniał. W 1981 roku zmarł w wyniku kłopotów z krążeniem i nerkami. Przypomniano sobie o nim na krótko – jednak już nie jako o jednym z najlepszych polskich skoczków, a o tym, który mało nie zabił się na nartach.

Jego bolesny upadek odcisnął piętno nie tylko na nim. Na utęsknionej dla Hryniewieckiego olimpiadzie w Sqaw Valley skoku nie ustał Władysław Tajner, poważnie uszkadzając łękotkę. Wielu rodziców na początku lat 60. zabroniło uprawiać swoim dzieciom tej „niebezpiecznej dyscypliny sportu”. Musiały minąć kolejne lata, aby Polska znów przekonała się do skoków narciarskich.

Przemysław Gajzler, artykuł ukazał się w serwisie Onet.pl

Zdzisław Hryniewiecki był typowany jako następca Stanisława Marusarza
Zdzisław Hryniewiecki był typowany jako następca Stanisława Marusarza

(1118)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.