Wyklęci, zapomniani, wygnani… Przetrwali niewolę gułagu, przemierzyli całą Azję i z najwyższym poświęceniem brali udział w decydujących bitwach we Włoszech
Wyklęci, zapomniani, wygnani – Odyseja Armii Andersa. Przy życiu trzymała ich tylko jedna nadzieja: że wrócą do kraju i wywalczą Polsce wolność. Przetrwali niewolę gułagu, przemierzyli całą Azję i z najwyższym poświęceniem brali udział w bitwach we Włoszech, w tym w tej najważniejszej – o Monte Cassino.
Choć zdawali sobie sprawę z tego, że szanse na odzyskanie ojczyzny stają się coraz mniejsze, nie poddawali się. Męstwo i odwaga żołnierzy Andersa wiele razy przechylało szalę zwycięstwa na stronę aliantów.
– „Czy pan sądzi – pytał generał Keightley Rudnickiego – że siedemdziesięciu Polaków da sobie radę z oddziałem wypadowym 250 strzelców alpejskich?”.
Zapadła cisza…
W cieplej kwaterze sztabu 78 dywizji pułkownik Klemens Rudnicki krótko
zastanawiał się nad odpowiedzią:
– „Pan generał obawia się, że jest ich za mało? Ja sądzę, że jest ich tyle, ile potrzeba”.
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lidzbark, 25 kilometrów na południe od granicy niemieckiej, 1 września 1939, godzinę przed świtem.
W szafie pancernej sztabu Nowogródzkiej Brygady Kawalerii pośród różnych dokumentów leżały dwie teczki oznaczone klauzulą „ściśle tajne”. Każda z nich zawierała wytyczne zależne „od dwóch wariantów” rozwoju sytuacji na granicy polsko-niemieckiej. Pierwsza miała być otwarta na hasło „wicher”; druga na hasło „błyskawica”. Pierwsza zawierała instrukcję postępowania w przypadku, gdyby obie strony konfliktu ogłosiły mobilizację i rozpoczęły koncentrację wojsk. Tę drugą należało otworzyć tylko na wypadek wybuchu wojny.
W sztabie Nowogródzkiej Brygady Kawalerii nikt na razie nie zaprzątał sobie nimi głowy, a to z tej przyczyny, że każdy oficer miał moc zajęć bieżących. Stąd też sztab wypełniał szum pracy, który był w istocie zwykłą mieszanką różnorakich dźwięków, rozpoznawalnych wyłącznie przez doświadczone ucho sztabowca. Słyszało się tu stukot maszyn do pisania i podobny do nich, lecz jednak różny stukot dalekopisów. Od czasu do czasu, chociaż rzadko – z tej racji, że noc była w pełni – ten monotonny rytm pracy przerywał dzwonek telefonu czy pojawienie się oficera meldującego powrót patrolu. Zdarzało się wtedy, że niektórzy odrywali się od swoich zajęć, by po krótkiej chwili do nich wrócić. Ów wspomniany szum pracy nie pozwalał złowić szczegółów meldunku. Z tej przyczyny kilku oficerów z pewną dozą zazdrości patrzyło na oficera wywiadowczego brygady – to przez jego ręce przechodziło gros meldunków z terenu.
Porucznik Zbigniew Kiedacz liczył sobie wówczas 28 lat. Ukończył pierwszy rok studiów w Wyższej Szkole Wojennej, po czym wysłano go na staż do sztabu brygady nowogródzkiej.
Pełniąc rolę oficera wywiadu, był odpowiedzialny za przekazywanie szefowi sztabu, a pośrednio także dowódcy tylko tych informacji, które jasno nakreślały sytuację po niemieckiej stronie granicy. Musiał więc wyciągnąć z szumu informacyjnego istotne meldunki, co tylko z pozoru wydaje się łatwym zadaniem.
Nad ranem 1 września, gdy wskazówki zegarka dobiły godziny 4.40, a zimna kawa bardziej odpychała, niż nęciła, analityczne myślenie przychodziło porucznikowi z wielkim
trudem. I właśnie w chwili, gdy porucznik Kiedacz sięgnął po zapisaną nierównym pismem kartkę, nowy, dochodzący gdzieś z oddali dźwięk zwrócił jego uwagę. Z początku nie mógł go określić. Podniósł głowę i wówczas zobaczył, że nie tylko jego zaintrygował ten nietypowy w nocnej kakofonii sztabu ton. Po kolei, jak na komendę podnosiły się głowy oficerów, niektórzy przyciągani jakąś niewidzialną siłą podchodzili do okien.
Nad spokojnym miasteczkiem Lidzbarkiem budził się już świt. Fasady kamienic rynku odzyskiwały kolory; na tle jaśniejącego nieba wyraźniej rysowały się kontury dachów i drzew.
Mgła podniosła się znad sąsiadujących z miasteczkiem jezior i powoli wlewała się na peryferie Lidzbarka. Świeże powietrze orzeźwiało lepiej niż najlepsza kawa, stąd tym, którzy otworzyli okna czy też wyszli przed budynek sztabu, łatwiej było się skoncentrować. Tymczasem dźwięk błyskawicznie nabierał wyrazistości i siły, szybko znalazł się więc
ktoś, kto rozszyfrował jego pochodzenie. „Samoloty! Samoloty!” – wołanie przeleciało przez wszystkie pomieszczenia sztabu.
Ten, kto nie miał pilnej roboty, wyszedł przed budynek, tak że stanęła tu grupka oficerów oraz żołnierzy niższych stopniem. Również generał i szef sztabu nie odmówili sobie tego
niecodziennego widoku. Władysław Anders i Adam Sołtan byli przyjaciółmi. Współpraca między nimi przebiegała bezkonfliktowo, co po części wynikało z natury majora Sołtana.
Spokojny i precyzyjny, miał dar lakonicznego przedstawiania sytuacji. Tymczasem szum zmienił się w huk potężnych silników i samoloty przeleciały nad miasteczkiem. Na skrzydłach wyraźnie było widać czarne krzyże. Przypominające klucze żurawi dywizjony niemieckie leciały jeden za drugim w równych odstępach, niczym na defiladzie w
huku motorów, w łomocie trąb Gradywa. Wojna!
Jeśli jeszcze ktoś łudził się nadzieją pokoju, musiała ona zgasnąć, kiedy chwilę później Anders podzielił się z oficerami wiadomością, którą usłyszał właśnie w słuchawce telefonu:
– „Na stolicę zrzucono bomby”.
Zanim znaczenie tej informacji dotarło do świadomości oficerów brygady nowogródzkiej, sztab przedstawił meldunki napływające od wysuniętych patroli. Każdy z nich
sprowadzał się w istocie do jednego zdania: „Niemcy przekroczyli granicę”. Przekraczali ją jednak bez entuzjazmu podobnego do tego z roku 1914. Nad kolumnami niemieckich czołgów nie zabrzmiał nawet jeden okrzyk: „hurra!”. Pamięć I wojny światowej nadal była świeża – zauważył Hans von Herwarth, jeszcze tydzień wcześniej pracownik ambasady niemieckiej w Moskwie, teraz oficer w pułku kawalerii.
(1286)
Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie. Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com
Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.