Przy okazji dzisiejszej święconki przypomniała mi się niezwykle smaczna opowieść śp. Mariana Gołębiewskiego bodaj z 1945 r.
W Krasnymstawie lub Hrubieszowie, dobrze nie pamiętam, działał miejscowy ubek, który strasznie dał się we znaki podziemiu. Zasłynął też tym, że po pijanemu strzelał z pepeszy do przypadkowych ludzi na ulicy…
Zapadła decyzja żeby klienta zlikwidować. Ale nie było to proste bo „żydokomuna” jak go Marian nazywał, się pilnował. W związku z tym likwidacja musiał się odbyć metodami nadzwyczajnymi. Marian (z każdym przechodził od razu na Ty wiec i ja się załapałem) sporządził wielka święconkę, do której napchał jaj, kiełbasy, papierosów, itp wiktuałów i przez gońca dostarczył ją do siedziby UB. Uprzednio zresztą została ona poświęcona w kościele z odpowiednią intencją.
„Liczyłem, że jak to zobaczą jego kumple ubecy, to zrobią wielki bankiet. Ale żydokomuna był pazerny, nie podzielił się z kompanami i zabrał cały kosz do domu. Jak walnęło to dach chałupy podniósł się kilka metrów do góry. Żona ubeka okazała się dobrą katoliczką bo przeżyła – nawet jej nie drasnęło a z chałupy została jej w ręce tylko klamka”. Potem zeznawała na sprawie Mariana i powiedziała, ze mąż zaczął się obżerać wiktuałami a tu nagle kiełbasa zaczęła dymić! To ona wyskoczyła do kuchni po wodę, ze ugasić – a tu buuuum!!![
I tak oto w Hrubieszowie czy Krasnymstawie – nie pamiętam dobrze – dobrzy ludzie mogli świętować nie tylko Zmartwychwstanie Pana, ale także wysyłkę ekspresem do piekła jednej więcej kanalii.
I tym optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystkich świątecznie, Alleluja.
Źródło: Glaukopis
(2438)