Wrażliwa, mająca problemy emocjonalne, nie potrafiąca odnaleźć się w otaczającym ją świecie Susanna po próbie samobójczej zostaje umieszczona przez swoich rodziców w szpitalu psychiatrycznym.
Rozpoznane zostaje u niej występowanie osobowości borderline. Początki szpitalnego życia są dla Susanny bardzo trudne, nie potrafi się pogodzić z rygorem, który zostaje jej narzucony już pierwszego dnia. Dziewczyna spotyka tu całą gamę barwnych charakterów i zaburzeń – od kleptomanki Giorginy przez molestowaną seksualnie, uzależnioną od valium i kurczaków Daisy, oszpeconą w trakcie pożaru Polly, aż po dominującą, żywiołową socjopatkę Lisę. Susanna szybko orientuje się, że bycie wzorową pacjentką nie jest tu mile widziane – kwitnie nielegalny handel valium, niesfornej Lisie zdarzają się ucieczki, a pielęgniarka Val lubi przymykać oko, na niektóre przewinienia.
Na podstawie książki nakręcono kultowy już film pod tym samym tytułem z Winoną Ryder, Angeliną Jolie, Brittany Murphy i Whoopi Goldberg.
ROZDZIAŁ I
Ku topografii wszechświata równoległego
Ludzie pytają: jak tam trafiłaś? W rzeczywistości chcą wiedzieć, czy ich może spotkać to samo. Nie potrafię dać odpowiedzi na to ukryte pytanie. Mogę powiedzieć jedno: to nie jest trudne.
Tak jak nietrudno jest ześlizgnąć się w objęcia wszechświata równoległego. Tyle ich jest wokół nas: świat obłąkańców, świat przestępców, świat niepełnosprawnych, świat konających, a może i świat zmarłych. Te światy istnieją równolegle obok naszego i są do niego podobne, ale nie są jego częścią.
Georgina, przyjaciółka, z którą dzieliłam szpitalny pokój, ześlizgnęła się błyskawicznie i absolutnie – jeszcze kiedy chodziła do trzeciej klasy ogólniaka. Siedziała w kinie, oglądając film, gdy nagle przez jej głowę przetoczyła się potężna fala ciemności. Cały świat zniknął jej z oczu na kilka minut. Wiedziała, że zwariowała. Rozejrzała się, chcąc sprawdzić, czy pozostałych widzów spotkało to samo, ale nie, wszyscy siedzieli spokojnie, pogrążeni w toczącej się na ekranie akcji. Wybiegła z kina, gdyż ciemność panująca w kinie połączona z ciemnością, jaka zapadła w jej głowie, była nie do zniesienia.
– I co potem? – zapytałam ją.
– Potem dużo ciemności – odpowiedziała.
Jednak większość ludzi przekracza granicę stopniowo, robiąc w delikatnej membranie rozpostartej pomiędzy tu i tam szereg nakłuć, zanim wreszcie ukaże się duże otwarcie. A któż potrafi oprzeć się, widząc otwarcie?
We wszechświecie równoległym prawa fizyki zostają zawieszone. Co leci w górę, niekoniecznie musi upaść, ciało w spoczynku wcale nie musi w spoczynku pozostawać, nie każda akcja wyzwala równorzędną i odwrotną reakcję. Również czas nie jest ten sam. Może pędzić w kółko, może płynąć wstecz, może też niepostrzeżenie przemknąć od teraz do kiedyś. Sama struktura molekularna ciała stałego jest bardzo płynna: stoły mogą się stać zegarami, twarzami albo kwiatami.
Jednak o tym wszystkim dowiadujesz się później.
Jeszcze jedną przedziwną cechą wszechświata równoległego jest to, że choć z zewnątrz pozostaje niewidzialny, to kiedy już trafi się do jego wnętrza, ciągle widać świat, z którego się przybyło. Świat ten niekiedy wygląda groźnie i potężnie, trzęsie się jak olbrzymia góra gęstej galarety, ale czasami jest zminiaturyzowany i maleńki, kusząco błyszczy i wiruje po swojej orbicie. Jednak w żadnym z obu tych przypadków nie sposób go nie zauważać.
Z każdej celi na Alcatraz widać przez okno San Francisco.
Taksówka
– Masz pryszcz – powiedział lekarz.
Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy.
– Wyciskałaś go – ciągnął dalej.
Kiedy obudziłam się tamtego ranka – odpowiednio wcześnie, by nie spóźnić się na umówione spotkanie – mój pryszcz osiągnął ten stan uzasadnionej nadziei, w którym błagał wręcz o wyciśnięcie; wołał i wzdychał tęsknie do wolności. Oswobadzając go spod małej, białej kopułki, wyłuskując go do pierwszej krwistej kropelki, poczułam, że należycie spełniłam swój obowiązek. Zrobiłam wszystko, co dla pryszcza można było w tej sytuacji zrobić.
– Wyciskałaś, bo coś ci się w sobie nie spodobało – mówił dalej lekarz.
Przytaknęłam. Wyglądało na to, że będzie o tym mówił, dopóki nie przyznam mu racji, więc przytaknęłam.
– Masz chłopaka?
Znowu przytaknęłam.
– Sprawia ci kłopoty? – Tak naprawdę to nie było pytanie, właściwie tym razem on przytaknął za mnie. – Coś ci się w sobie nie spodobało – powtórzył. Uniósł się nagle zza biurka i ruszył w moim kierunku. Był ciemnym, dość tęgim mężczyzną, postawnym, z widocznym już brzuszkiem, pod którym zaciskał się pasek od spodni.
– Potrzebny ci odpoczynek – oświadczył.
Rzeczywiście, przydałby mi się odpoczynek, tym bardziej że musiałam bardzo wcześnie wstać, aby przybyć punktualnie na spotkanie (lekarz mieszkał daleko na przedmieściach), w dodatku dwa razy musiałam się przesiadać z pociągu na pociąg. Na domiar złego wkrótce miałam całą tę drogę odbyć z powrotem, jadąc do pracy. Już sama myśl o tym była bardzo męcząca.
– Nie sądzisz – pytał, stojąc ciągle nade mną – nie sądzisz, że potrzebny ci odpoczynek?
– Tak – odparłam.
Wyszedł wielkimi krokami do sąsiedniego pokoju, skąd po chwili usłyszałam rozmowę telefoniczną.
Później często myślałam o tych następnych dziesięciu minutach – moich ostatnich dziesięciu minutach. Coś podpowiadało mi, by wstać i wyjść – minąć drzwi, przez które tu weszłam, przejść kilka ulic do stacji kolejowej i poczekać na pociąg, który zabierze mnie do mojego ogarniętego problemami chłopaka, do pracy i sklepu ze sprzętem gospodarstwa domowego. Ale byłam zbyt zmęczona.
Lekarz wrócił wyraźnie zadowolony z siebie i bardzo czymś zaabsorbowany. Z jego oczu biła duma.
– Jest łóżko – obwieścił głośno. – Będziesz miała odpoczynek. Tylko parę tygodni, pasuje? – W jego głosie zabrzmiała pojednawcza, prosząca nuta. Odczułam lekki strach.
– Pójdę – powiedziałam. – W piątek.
Był wtorek. Pomyślałam, że do piątku może zdążę zmienić zdanie. On jednak zniżył się nade mną z tym swoim brzuszyskiem i rzucił dobitnie:
– Nie w piątek. Teraz.
Wydało mi się to trochę nierozsądne.
– Jestem umówiona na lunch – broniłam się.
– Zapomnij o tym. Nie pójdziesz na żaden lunch. Pójdziesz do szpitala – triumfował.
Na tych dalekich przedmieściach, przed ósmą rano, panował jakiś obezwładniający spokój. Żadne z nas nie miało już nic więcej do powiedzenia. Usłyszałam, jak pod dom doktora zajeżdża taksówka.
Ujął mnie pod łokieć – zaciskając wokół niego swoje grube, silne palce niczym kleszcze – i zdecydowanym krokiem wyprowadził z gabinetu. Nie wypuszczając mojej ręki, otworzył tylne drzwi samochodu i lekko popchnął mnie do środka. Przez chwilę jego wielka głowa znajdowała się razem ze mną w tylnej części taksówki. Zaraz jednak się cofnął i zatrzasnął drzwi.
Kierowca spuścił do połowy szybę.
– Dokąd?
– Szpital McLean – polecił lekarz, wskazując na mnie palcem. Stał pewnie na nogach, wyprostowany, na tle wjazdu do swego pięknego domu, bez kurtki, ani nawet marynarki, w ten chłodny poranek.
– I proszę nie pozwolić jej wysiąść po drodze – dodał. Oparłam głowę o podgłówek i zamknęłam oczy. Cieszyłam się, że nie muszę czekać na pociąg, że wracam do miasta taksówką.
(172)