Witold Łokuciewski – ostatni dowódca Dywizjonu 303. Odmówił udziału polskich lotników w wielkiej defiladzie w Londynie

w II wojna światowa


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Zestrzelił niemieckie samoloty w wojnie obronnej 1939 r. i w czasie obrony Francji, w Bitwie o Anglię został asem brytyjskiego lotnictwa. Ciężko ranny dostał się do niemieckiej niewoli, udało mu się uciec dopiero za trzecim razem. Po wojnie jako ostatni dowódca Dywizjonu 303 mjr Witold Łokuciewski odmówił udziału polskich lotników w wielkiej defiladzie w Londynie. Anglicy nie chcieli drażnić Stalina, dlatego nie zaprosili żadnej z polskich formacji walczących u boku Aliantów. Polscy piloci mieli pokazać się jako jedyni.

Jeden z najsłynniejszych oddziałów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, opromieniony zwycięstwami w czasie bitwy o Wielką Brytanię – 303 Dywizjon Myśliwski „Warszawski” im. Tadeusza Kościuszki – 27 listopada 1946 roku przestał być jednostką bojową. Pierwszy dowódca ppłk Zygmunt Krasnodębski w czasie przemowy na lotnisku RAF-u w Hethel powiedział do zebranych żołnierzy:

„Jest to najboleśniejszy dzień w historii naszego dywizjonu. Po tylu wysiłkach, trudach i stracie naszych najlepszych kolegów zdejmujemy polską odznakę dywizjonu z samolotów, najstarszą odznakę w polskim lotnictwie. […] odjęto nam skrzydła w pół drogi, ale my pozostajemy złączeni wspólną ideą i mocno związani naszą odznaką”.

Po przemówieniu ppłk. Krasnodębskiego odczytano 91 nazwisk pilotów, którzy służyli w dywizjonie przez sześć lat wojny. Następnie, po komendzie „baczność”, ostatni dowódca, mjr Witold Łokuciewski wszedł na myśliwiec Mustang i zdjął z niego dywizyjną odznakę – koło z amerykańskimi gwiazdami, krakuską i kościuszkowskimi kosami na tle biało-czerwonych pasów. Zarządzono minutę ciszy, a major wysoko w górę uniósł odznakę. Miała ona pozostać symbolem jedności. To życzenie ppłk. Krasnodębskiego zostało jednak szybko przekreślone przez narzucony Polakom „pojałtański układ”. Kadra do niedawna sławnego w całym imperium brytyjskim dywizjonu stanęła, podobnie jak reszta żołnierzy polskich, przed dylematem: wracać do opanowanego przez Sowietów kraju, czy pozostać na emigracji? Brytyjczycy, borykający się z powojennym kryzysem gospodarczym, nie ukrywali, że Polacy są dla nich balastem – ekonomicznym, a także politycznym, bo „wujka Joe” drażnią polskie oddziały nieuznające Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z Warszawy.

Witold Łokuciewski (czwarty z prawej)
Witold Łokuciewski (czwarty z prawej)

Rząd brytyjski do tego stopnia liczył się ze Stalinem, że na defiladę 8 czerwca 1946 roku zaprosił przedstawicieli komunistycznej Polski zamiast weteranów z Polskich Sił Zbrojnych, również polskich pilotów walczących z Luftwaffe w obronie Wielkiej Brytanii. RAF wówczas zaprotestował i premier Clement Attlee niechętnie zgodził się na małą delegację polskich pilotów. Polscy lotnicy, solidarni ze swymi towarzyszami z sił lądowych i marynarki, odmówili. Pod naciskiem Moskwy do Londynu nie wysłali swych przedstawicieli też komuniści. W rezultacie w defiladzie udziału nie wziął żaden Polak. W ten sposób, jak gorzko stwierdził jeden z asów i dowódców Dywizjonu 303 mjr Jan Zumbach, „przyjaźnie i wspomnienia miano wkrótce rozpędzić na cztery wiatry”. Dobitnie pokazuje to historia ostatniego dowódcy dywizjonu – mjr. Witolda Łokuciewskiego.

Lotnicza pasja 

Przyszły as polskiego lotnictwa myśliwskiego urodził się 2 lutego 1917 roku w Kamieńskiej Stanicy w Rosji nad Donem. Jego rodzice – dyrektor gimnazjum i matematyk Antoni Łokuciewski i Beniamina z domu Pobiedzińska – w 1918 roku zdecydowali się na powrót do Polski i zamieszkali w Wilnie. Z czasem Antoni Łokuciewski został marszałkiem sejmu wileńskiego, który w 1922 roku zdecydował o przyłączeniu Wilna do Rzeczypospolitej.

Witold po ukończeniu szkoły powszechnej rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Oszmianie, gdzie w 1935 roku zdał maturę. Następnie zdecydował się na wstąpienie do wojska – do popularnej wśród młodzieży kawalerii. Ukończył kurs unitarny w Szkole Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu, ale szybko postanowił zmienić broń na „jeszcze bardziej owianą romantyczną aurą”. Na początku stycznia 1936 roku został zatem przyjęty do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Po odbyciu kursu wyższego pilotażu w Ułężu i otrzymaniu promocji na podporucznika pilota, 15 października 1938 roku został przydzielony do 112 Eskadry Myśliwskiej 1 Pułku Lotniczego w Warszawie.

W wojnie obronnej 1939 roku Łokuciewski razem z kpt. Tadeuszem Opulskim prawdopodobnie zestrzelili samoloty Ju 87 wracające z bombardowania Warszawy. Po wkroczeniu do Polski Sowietów 17 września 112 Eskadra z jednym sprawnym PZL P.11, jaki jej pozostał, przekroczyła granicę Rumunii. Później Łokuciewski przez Jugosławię i Włochy przedarł się do Francji. Kiedy Niemcy ją zaatakowały, jako jeden z nielicznych pilotów polskich stanął do walki z Luftwaffe. 10 czerwca 1940 roku w czasie obrony miejsca stacjonowania jego macierzystego klucza myśliwskiego – lotniska w Romorantin – zestrzelił Heinkla 111. Po klęsce Francji 21 czerwca ewakuował się wraz z innymi pilotami do Wielkiej Brytanii.

Trzej muszkieterowie

Brytyjczycy – podobnie zresztą jak Francuzi – początkowo nieufnie odnosili się do polskich pilotów, lecz nie trzymali ich zbyt długo w odwodzie. Ze względu na coraz intensywniejsze naloty Luftwaffe na przełomie sierpnia i września 1940 roku RAF potrzebował „każdych zdolnych wzbić się w powietrze skrzydeł”. Ppor. pilot Łokuciewski otrzymał przydział do 303 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego” im. Tadeusza Kościuszki, stacjonującego na lotnisku Northolt. Tutaj spotkał swych starych kolegów ze szkoły w Dęblinie – Jana Zumbacha i Mirosława Fericia. Cała trójka tworzyła zgrane trio, dla którego najważniejsze było latanie, ale nieobce mu były „wino, kobiety i śpiew”. Od czasów Dęblina nazywano ich trzema muszkieterami. W czasie bitwy o Wielką Brytanię szybko udowodnili, że oprócz mocnych głów i powodzenia u pań mają jeszcze jeden talent – są wyśmienitymi pilotami myśliwskimi, siejącymi spustoszenie w eskadrach Luftwaffe. Wszyscy trzej bardzo szybko zdobyli status asów myśliwskich.

„Tolo” Łokuciewski pierwszy sukces na hurricanie zaliczył 7 września 1940 roku. Na pewno zestrzelił wtedy jednego Dorniera Do. 215, ale możliwe, że także drugiego. 11 września przyniósł mu kolejne sukcesy – na jego konto zaliczono zlikwidowanie Messerschmitta Bf. 109 i Do. 215. 15 września zniszczył kolejny Bf. 109 i tym samym został uznany za asa myśliwskiego (w polskim lotnictwie był to tytuł nieoficjalny). Tym razem ppor. Łokuciewski nie wyszedł z walki bez szwanku:

„Po wyjściu z chmur zauważyłem ogromną dziurę w skrzydle, spowodowaną pociskiem działka, a odłamki zraniły mi obie nogi, przebijając cholewy butów. Maszyna oczywiście straciła własności aerodynamiczne, na domiar złego glikol zaczął wyciekać, ale do lotniska dociągnąłem, lądując oczywiście bez klap, bo te także zostały uszkodzone. Zakołowałem na miejsce i odjechałem na izbę chorych. Ale szkopa dostałem”.

Kpt. Jan Kazimierz Daszewski i kpt. Witold Łokuciewski przed kasynem w Northolt.
Kpt. Jan Kazimierz Daszewski i kpt. Witold Łokuciewski przed kasynem w Northolt.

W szpitalu z nóg Łokuciewskiego wyciągnięto 32 odłamki…

Od początku 1941 roku RAF zaczął loty bojowe nad Francją. Myśliwcy (w tym polski Dywizjon 303) otrzymali zadanie ubezpieczania wypraw bombowych oraz organizowania samodzielnych wypadów nękających i dywersyjnych (tzw. Mosquito i Sphere). W czasie tych akcji ppor. Witold Łokuciewski zestrzelił nieprzyjacielskie samoloty: 20 kwietnia 1941 roku nad Le Touquet jeden Bf. 109, 18 czerwca w osłonie bombowców na południe od Calais kolejny Bf. 109, a 22 czerwca, lecąc w osłonie bombowców nad Hezebrouck, jeden Bf. 109 (może nawet dwa), 10 lipca w osłonie wyprawy bombowej nad St. Omer prawdopodobnie jeden Bf. 109. 20 listopada 1941 roku por. Łokuciewski objął dowództwo Eskadry „A” Dywizjonu 303.

W niewoli

13 marca 1942 roku Dywizjon Kościuszkowski, jako osłona wyprawy bombowej, poleciał w rejon Hazebrouck. Byłaby to udana wyprawa dla Polaków (dwa Bf. 109 zestrzelone na pewno, jeden prawdopodobnie), gdyby nie to, że nie powrócił „Tolo”. Okazało się później, że jeden z atakujących messerschmittów odstrzelił w samolocie por. Łokuciewskiego pół statecznika pionowego, a pilota ciężko ranił w lewą nogę. Łokuciewski chciał przymusowo lądować, ale nagle silnik stanął w płomieniach. Obrócił więc spitfire’a „na plecy” i wyskoczył z maszyny ze spadochronem.

Po wylądowaniu na zaoranym, zamarzniętym polu, z roztrzaskanym piszczelem sterczącym z nogi od razu stracił przytomność i został bez trudu schwytany przez Niemców. Ci odwieźli go najpierw do szpitala w St. Omer, następnie do Niemiec. Po krótkiej rekonwalescencji porucznik trafił do osławionego stalagu Luft III pod Żaganiem.

O tym, że „Tolo” dostał się do niewoli, jego koledzy z 303. dowiedzieli się w kwietniu 1942 roku. Tak zapisano to w kronice dywizjonu: „Jest wiadomość o Tolu. Hura!!! – trzykrotnie!!! Przyszedł telegram z wiadomością z Red Cross, iż Niemcy podają, że F/Lt. Łokuciewski wzięty [został] do niewoli w dniu 13 marca 1942 roku […]. Jest to pierwszy z ‚zaginionych’ dywizjonu raportowany w niewoli – dotychczas ginęli bez śladu”.

W obozie por. Łokuciewski od razu zaczął planować ucieczkę. 15 sierpnia 1943 roku, wraz z grupą 25 współwięźniów, uciekł przez… obozową bramę główną. Dwaj jego kompani przebrali się w niemieckie mundury i udając eskortę, wyprowadzili całą grupę przed nosami niczego niepodejrzewających wartowników. Prawda wyszła na jaw w czasie wieczornego apelu i rozpoczęto pościg. Niestety, gestapo schwytało Łokuciewskiego kilka dni później na stacji kolejowej w Legnicy.

Ten jednak nie zrezygnował i wziął udział w przygotowaniach słynnej wielkiej ucieczki z 24 na 25 marca 1944 roku. Tyle że wylosował odległy numer porządkowy w wydrążonym podziemnym tunelu i nie zdołał wydostać się poza teren stalagu zanim Niemcy odkryli podkop (większość uciekinierów wyłapali i prawie natychmiast rozstrzelali). Szczęście uśmiechnęło się do niego dopiero w kwietniu 1945 roku. W czasie ewakuacji obozu z kilkoma kolegami zbiegł na terenie Niemiec. Uciekinierzy najpierw ukryli się w jednym z opuszczonych domów w Lubece. Znaleźli później porzucony samochód, którym przedostali się na zajęte przez Brytyjczyków lotnisko.

Zaklinanie rzeczywistości

Po rekonwalescencji Witold Łokuciewski w stopniu kapitana pilota 29 listopada 1945 roku wrócił do Dywizjonu 303. 1 stycznia 1946 roku został awansowany do stopnia majora pilota, a 1 lutego od kpt. Bolesława Drobińskiego przejął dowództwo nad kościuszkowcami. Zdawał sobie sprawę z tego, że stanął na czele dywizjonu w bardzo ciężkim okresie. Zapatrzeni w Stalina brytyjscy politycy chcieli jak najszybciej wymazać z pamięci swego społeczeństwa dokonania polskich pilotów… Mjr Łokuciewski zanotował wówczas w kronice dywizjonu:

„Dziś, kiedy zostałem dowódcą tego sławnego ‚303’, nasuwają się pewne refleksje: wojna skończyła się, nie ma konkretnych widoków na następną, jaki cel stoi przed nami i jaką drogą mamy do niego dążyć? Właśnie o tę drogę nam chodzi, bo cel jest jasny: nie dać się złamać i okłamać, a drogę na pewno wybierzemy taką, jaka będzie nas godna. Wierzę, że w pracy tej będziemy szli zwarci, tak że obowiązek nasz będzie spełniony po żołniersku i po obywatelsku”.

Słowa te były zaklinaniem rzeczywistości wobec coraz większej tęsknoty za rodziną i krajem, silniejszej nawet od strachu przed Sowietami. Do mjr. Łokuciewskiego docierały z Polski listy od matki, siostry i brata, którzy osiedli w Lublinie. Ojciec zmarł w czasie pierwszych sowieckich deportacji z kresów na początku wojny, a szwagra zamordowało NKWD w Katyniu. Matka i rodzeństwo błagali go, by wrócił do domu. W kraju odnalazła się też jego dawna sympatia. Postanowił zatem wrócić.

Przyjechał do Polski w czerwcu 1947 roku i zamieszkał z rodziną w Lublinie. Okazało się, że jego przedwojenna narzeczona wyszła już za mąż za kogoś innego. Dostał pracę instruktora lotniczego w Aeroklubie Lubelskim w Świdniku. W 1949 roku nasiliły się jednak represje wobec powracających z Zachodu żołnierzy byłych PSZ i po ucieczce dwóch pilotów aeroklubu na Zachód, Łokuciewski został zwolniony. Odebrano mu uprawnienia pilota, zakazano wstępu na lotnisko, a nawet wyznaczono odległość, na którą nie wolno mu było się do niego zbliżać. W tym czasie poznał studentkę KUL-u Wandę Szablicką, córkę znanego lubelskiego adwokata Romualda Szablickiego. Ożenił się z nią i po ślubie krótko pracował w kancelarii teścia jako goniec. Na początku lat pięćdziesiątych został natomiast zastępcą kierownika Spółdzielni Pracy „Wapno – Beton” w Lublinie.

Czarna owca

W 1956 roku, po „odwilży”, Witold Łokuciewski wrócił do lotnictwa wojskowego. Przeszedł przeszkolenie na odrzutowych samolotach MiG, a jego umiejętności zrobiły na instruktorach takie wrażenie, że od razu uznano go za zdolnego do służby czynnej. Można sobie wyobrazić, co czuł mjr Łokuciewski, który w latach wojny pisał:

„Bo muszę wyznać, że mieć tytuł pilota, a nie latać z takich czy innych względów, jest bardzo nieprzyjemnie”.

Szybko awansował między innymi na inspektora służby sztabów, następnie inspektora techniki pilotażu w Dowództwie Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej. W 1969 roku w stopniu pułkownika został attaché wojskowym w Londynie i tu rozpoczął się kolejny dramat w jego życiu.

Witold Łokuciewski w kabinie Spitfire'a.
Witold Łokuciewski w kabinie Spitfire’a.

W Londynie w czasie różnych uroczystości i przyjęć spotykał się z ostracyzmem ze strony swoich byłych towarzyszy broni, którzy pozostali na emigracji. Uważali go za zdrajcę, który przeszedł na stronę komunistów. Jeden z jego kolegów z czasów bitwy o Wielką Brytanię, Ludwik Martel, powiedział mu wprost: „‚Tolo’, jesteś draniem, skończonym draniem. Nie miałeś prawa przyjechać tu, gdzie ci się dobrze żyło, gdzieś się dobrze bawił”. Inni odwracali się od niego bez słowa, nie przyjmując wyciągniętej ręki.

Sam płk Łokuciewski nigdy się nie bronił ani nie tłumaczył, dlaczego przyjął stanowisko w komunistycznej ambasadzie. Raz tylko zapytany przez Ludwika Martela, czemu to zrobił, miał odpowiedzieć krótko: „Zmusili mnie”. Tylko jeden z byłych pilotów Dywizjonu 303 nie bojkotował „Tola”. „Muszkieter” Jan Zumbach, który po wojnie był między innymi przemytnikiem, najemnikiem, pilotem na usługach tajnych służb i właścicielem dyskoteki w Paryżu, dobrze wiedział, co znaczy być „czarną owcą”. Czarujący „Donald” pozostawał w dobrych stosunkach ze wszystkimi kolegami, zarówno z emigracji, jak i z kraju, i nie przejmował się „koniunkturami politycznymi”.

W 1972 roku płk Łokuciewski wrócił do Warszawy, a w 1974 przeszedł na emeryturę. Ostracyzm ze strony kolegów pozostawił w nim głęboką ranę, z powodu której – jak sam wyznał – „cierpiał najboleśniej”.

Płk Witold Łokuciewski zmarł 17 kwietnia 1990 roku w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Za zasługi w czasie drugiej wojny światowej uhonorowano go Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, brytyjskim Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym (Distinguished Flying Cross) i francuskim Krzyżem Wojennym (Croix de Guerre).

Piotr Korczyński, źródło miesięcznik Polska Zbrojna

(4835)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.