„Udawałeś gawrona, a tyś rębacz czternastej próby!”. Barwna i zabawna opowieść o tym, jak koroniarze szable z Litwinem skrzyżowali

w Kultura


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

rzewuskiAż tu za miastem, może o półtrzeciasta kroków, kilka było starych lip; za nimi karczma, a przed lipami na brzegu gościńca leżał wielki kamień młyński. Pan Bartłomiej odezwał się:

– Nieźle by było siąść na tym kamieniu pod cieniem i napić się piwka.

– Dobrze mówisz. Poczekajże tu na mnie, a ja pójdę do gospody i każę go tu wynieść. Jakożem i tak zrobił, a przy gospodzie zastałem kilkunastu młodzieży do palestry należącej, jakem wnosił z pąsowych lubelskich kontuszów. Ja im się ukłonił, oni mnie i wszedłem do szynku.

Opowiedziawszy Żydowi, czego chcę, on poszedł do lodowni natoczyć garniec świeżego piwa, a ja na niego czekam czytając po oknach różne popisane koncepta; a gdy Żyd przyszedł, poszliśmy do lip; aż widzę pana Bartłomieja siedzącego na kamieniu, jakem go zostawił, a przy nim ci wszyscy panowie, których zastałem na przyzbie u karczmy. Oni stali kołem przy nim, a on na nich poglądał jak gap. Jużem poznał, że to będą nieprzelewki; przybliżyłem się do niego, a on do mnie, mazgaja minę zrobiwszy:

— Panie Sewerynie dobrodzieju, coś ci panowie do mnie mówią koroniarzowskim językiem, a ja ich nie ze wszystkim rozumiem.

Aż jeden z pąsowych panów do mnie:

— Waćpanowie może nie wiecie, że to jest młyn palestry, oto kamień, a my kołem. Kto się tego kamienia dotyka, musi wyjść z niego abo mąką, abo krupami. Waćpanów dwóch: powiedzcie, którego mamy zmleć, a którego skrupić?

Ja im:

— Moi panowie, już ja za stary, abyście wy ze mnie żartowali, ale Bóg świadek, że jutro do komunii przystępuję; a po wtóre, będąc tu za interesem księcia Radziwiłła, wojewody wileńskiego, w którego orszaku przybyłem, nie mogę sobą rozrządzać przed końcem jego sprawy. A oto jest dworzanin księcia, pan Bartłomiej Chodźko, sędzic upicki. Bądźcie więc panowie łaskawi a puśćcie nas spokojnie. Między nimi był, jakem się dowiedział potem, dependent pana Koźmiana nazwiskiem Czarkowski, z Bracławskiego, który wiedział o interesie księcia i że jego mecenas nim się trudni.

Ten się odezwał:

— Panowie koledzy, to jest umocowany księcia, a że nie dotykał się kamienia, nie mamy prawa go mleć; ale pan sędzic, że na nim usiadł, od tego wykręcić się nie może.

— Jakże mleć mnie macie, kiedyście mnie nie ze swego spichrza dostali?

— Kiedyś ty dotknął naszego kamienia, toś już z naszego spichlerza.

— A jakże wy mnie mleć będziecie?

— Słuchaj no, bracie, czy ty karabelę nosisz tylko dla ozdoby?

— A dla ozdoby.

— To my ciebie wyuczym, jak się z nią masz obchodzić.

Wstawaj i dobywaj szabli!

— A kiedy mi dobrze na tym kamieniu. Czybyście nie woleli piwska się napić, ode mnie odczepić się, a mleć którego z waszych, bo zboże litewskie dobrze osuszone i twarde.

— To obaczymy — odezwał się jeden — czy twardsze od naszego. Ja jestem marszałkiem koła, zatem ze mną trzeba zaczynać.

— A kiedy ja się asindzieja boję. Wolę przeprosić niż bić się.

— Nie, nic z tego nie będzie. Wychodź, bo inaczej, ilu nas jest, płazować ciebie będziem.

— No, już kiedyście tacy zawzięci, to czy nie ma jakiego Łęczycanina, niech się nie męczę! — i zaczął chustką niby łzy z oczów ocierać, dodając:

— O, biedna moja matulo, jakże będziesz płakać po twoim Bartku!

Tak ja:

— Panowie dobrodzieje, posłuchajcie mnie, od was wszystkich wiekiem starszego. Wszak to w tym samym Lublinie zrobiła się unia Korony z Litwą. Poruszą się zwłoki przodków naszych, jak Litwini z Polakami w tym mieście się powadzą. Czyby nie lepiej na pamiątkę Ludwika króla, ojca królowej Jadwigi, a teścia naszego Jagiełła, kilkanaście węgrzynów w żołądku schronić razem? Dajcie pokój temu spokojnemu chłopcu, a pozwólcie, abym posłał po wino i was utraktował w tej gospodzie.

Zaczęła się miękczyć palestra i niektórzy odzywali się do marszałka koła:

— Daj pokój temu poczciwemu Litwoszowi, on nie wiedział o prawach naszego młyna.

Tu już się zaczął obawiać pan Bartłomiej, aby burda na niczym nie spełzła, i siedząc zawsze na kamieniu, odezwał się drapiąc się po głowie:

— A, to waćpan jesteś marszałkiem tego młyna? A na Litwie w młynach mielnik i wieprze, a nie marszałkowie siedzą.

Struchlałem.

Marszałek:

— Słuchaj no, bracie, ja przez wzgląd na tego pana poważnego życie tobie daruję; ale trzymaj język za zębami i do nas z żartami niewczesnymi nie występuj, jeżeli nie chcesz, abyśmy ciebie porządnie wypłazowali.

— Nie gniewaj się, W. marszałku, już nie będę żartować, ale serio mówić. A wiesz, dlaczego ja rad bym się z biedy bić z Łęczycaninem, a nie z panem? Bo powiadają, że Łęczycanie mają wielki rozum; a oto świadek mój kolega, że kiedym jechał do Lublina z Litwy, po drodze Cyganka mnie wywróżyła, że z rąk wielkiego błazna mam zginąć; dlatego jakem spojrzał na W. marszałka, bardzom się nastraszył. Już tu nie było sposobu poradzić. Marszałek ledwo że nie pękł ze złości i dobywszy szabli, z największym impetem na Chodźki natarł.

Tamten tylko miał czas za kamień wyskoczyć i dobył swojego smyczka, nie zapomniawszy plunąć w rękę, i od pierwszego zakładu tak mu dał po łapie, że szabla marszałkowi z rąk wypadła. Obwiązywali mar szałkowi rękę, a on nie tyle z bólu, jak z konfuzji stał jak wryty.

— A nu — odezwał się pan Bartłomiej — czy nie ma kogo drugiego? Ja myślał, że bić się z koroniarzem wielka filozofia,
a tu marszałka oporządzić łatwiej jak chleb z masłem zjeść.

— Poczekaj, gburze, dam ja tobie! — odezwał się drugi i z ogromnym pałaszem na niego. Ale ledwo parę razy [się] złożyli, a i drugi smyczkiem po łbie dostał.

Stanął trzeci:

— A, ty mazgaju litewski, chciałeś mieć do czynienia z Łęczycaninem, masz mnie.

Tu trochę dłużej trwało, ale i ten po łbie dostał.

— A to diabeł, nie Litwin — odezwali się koroniarze. — Słuchaj, panie bracie, tyś zadrwił z nas. Udawałeś gawrona, a tyś rębacz czternastej próby. Wedle praw naszego młyna, kto trzy razy się bił, jest wolny od wszelkiej od nas prepedycji. Jeżeliś temu rad, ofiarujem ci przyjaźń; jeżeli nie, chociażeś tęgi, jeden po drugim wszyscy służyć ci będziem.

— Omne trinum perfectum [Wszystko, co potrójne, jest doskonałe] — odezwałem się. — Panie Bartłomieju, będzie z waćpana, a pocałuj się z tymi zacnymi panami. — Zgoda — odpowiedział Bartłomiej. — Ja jak mam sobie za zaszczyt, żem z wami się pobawił smyczkiem, tak jeszcze za większy poczytuję waszą przyjaźń — i zaczął się z nimi całować, a przepraszać tych, których obznaczył, a szczególnie marszałka młyńskiego. Ja, ich chcąc pocieszyć, powiedziałem:

— Niech to panów nie upokarza, żeście nie byli szczęśliwymi z moim kolegą, bo to jest pierwszy rębacz na Litwie.

Jakoż się szczerze pojednali i odprowadziliśmy do kwatery marszałka rannego, gdzie palestra nam fundowała hulankę, tak że dobrze podochoceni poszliśmy do naszej kwatery. Już to ja trochę strofował po drodze pana Bartłomieja, ale jeszcze go więcej niż wprzódy pokochałem, bo taki honor prowincji litewskiej utrzymał.

Henryk Rzewuski, „Pamiątki Soplicy”

KSIĄŻKĘ MOŻNA ZAKUPIĆ TUTAJ!

(66)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.