To kobiety są duszą tego powstania – notował zaskoczony Franciszek von Erlach, pułkownik armii szwajcarskiej, który był w Polsce, gdy 22 stycznia wybuchło powstanie 1863. I dodawał, że „nie można o tym wyrobić sobie pojęcia, jeżeli się tego naocznie nie widziało”.
Po raz pierwszy kobiety w tak dużej liczbie znalazły się w centrum wydarzeń. Stawały w powstańczych partiach, walczyły z bronią w ręku razem z mężczyznami. W tajnych organizacjach narodowych miały własne komórki, w Warszawie nazywane „Piątkami”, we Lwowie „Klaudynkami”, w Wilnie „Wincentynkami”. Były ich setki, może tysiące, stąd zaskoczenie szwajcarskiego oficera, który koniec końców doszedł do wniosku, że w Polsce żadna walka wyzwoleńcza nie może się bez nich obyć.
Rosjanie byli równie zaskoczeni. W raporcie ministerstwa wojny zapisano nie bez uznania: „Kobiety najśmielej i najzręczniej zajmują się wywiadywaniem potrzebnym dla powstańców, są one najpewniejszymi pośrednikami w przekazywaniu ważnych wiadomości. Rząd narodowy daje im najtrudniejsze polecenia i nigdy żałować tego nie ma powodu”
Patrycja Bukalska, fragment artykułu Akcja niewiast naszych (Tygodnik Poszechny)
(166)