Powstańcy walczyli o lepszą Polskę – z prof. Marianem Markiem Drozdowskim, historykiem i varsavianistą rozmawia Tomasz Plaskota.
TOMASZ PLASKOTA: – Niedawno IPN zakończył śledztwo w sprawie śmierci prezydenta Stefana Starzyńskiego. Okazało się, że został zamordowany przez Gestapo w Warszawie.
PROF. MARIAN MAREK DROZDOWSKI: – Też tak uważałem, taką tezę postawiłem w monografii o Starzyńskim, którą niedawno wydały „Iskry”. Taka informacja pojawiła się już na procesie gubernatora warszawskiego. Kwestią sporną jest czy Starzyńskiego zamordowano 21, 22 czy 23 grudnia. Stanisław Lorentz, przedwojenny dyrektor Muzeum Narodowego na prośbę bratowej, pani Haliny Starzyńskiej poszedł w Wigilię 1939 r. z paczką do Starzyńskiego, Niemcy powiedzieli mu, że nie ma go już na Pawiaku. Przez kilka lat szukaliśmy dokumentacji na ten temat w NRD i NRF, ale nikt nie chciał nam jej udostępnić.
W książce „Powstanie sierpniowe” przedstawił Pan wybitną rolę Kościoła katolickiego w walkach w Warszawie. Na czym ona polegała?
Każdy oddział powstańczy miał swojego kapelana. Byli to bohaterscy kapłani, odprawiali msze św. i rozdawali Komunię św. z narażeniem życia. Wymieńmy choćby ks. Wacława Karłowicza związanego z Narodową Organizacją Wojskową i batalionami narodowymi wchodzącymi w skład AK, który uratował wspaniały krzyż z katedry świętojańskiej i przeniósł go do dominikanów czy bohaterskiego jezuitę, o. Tomasza Rostworowskiego. Żeńskie i męskie zakony były ostoją pomocy społecznej, sanitarnej, w dziedzinie odżywiania ludzi, podziemia kościołów były schronami. Nigdy tylu duchownych nie zginęło co w powstaniu warszawskim, zginęli jezuici, szarytki na Solcu, sakramentki na Nowym Mieście.
Zwraca Pan też uwagę, że Powstanie Warszawskie było kontynuacją walki Stefana Starzyńskiego.
Powstanie sierpniowe czciło pamięć Starzyńskiego, ukazał się specjalny numer „Biuletynu Informacyjnego” redagowany przez druha Kamińskiego, który był poświęcony Starzyńskiemu. Powstanie było kontynuacją wysiłku zbrojeniowego podjętego we wrześniu 1939 r., było walką o niepodległość i suwerenność oraz o integralność terytorialną z Kresami Wschodnimi i ekwiwalentem za straszne niemieckie zbrodnie w postaci granicy na Nysie Kłodzkiej, ale nie było walką o kontynuację II Rzeczypospolitej. Powstanie było szczegółowo opracowaną wizją III Rzeczypospolitej, państwa demokratycznego, z reformą rolną, z uspołecznieniem gałęzi przemysłu, bankowości, z upowszechnieniem oświaty. Testament powstania jest bardzo istotny. Nie przypadkowo na czele sejmu powstańczej Warszawy, bo tak można nazwać Radę Jedności Narodowej stał wybitny socjalista Kazimierz Pużak, a jego zastępcą był socjalista Zygmunt Zaremba. Byli to wspaniali socjaliści walczący z komunizmem.
Ważną rolę w powstaniu odegrał bohaterski prezydent Warszawy, Marceli Porowski, człowiek zupełnie nieznany.
Porowski był współpracownikiem prezydenta Starzyńskiego, delegatem rządu. Organizował finanse, służbę zdrowia, więziennictwo. Prezydent Porowski wystąpił z propozycją powołania Rady Obroną Stolicy z udziałem PPR. Powielił na terenie Warszawy tzw. memorandum A, rządu Mikołajczyka, które powstało po jego powrocie z Moskwy. Była to próba kompromisu w postaci powołania wspólnego dowództwa, AK, AL i PSZ na Zachodzie i Wschodzie, którego zadaniem było szybkie przygotowanie do wyborów z udziałem misji alianckiej. Dokument zakładał też udział komunistów w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej, ¼ miejsc miała przypaść PPR. AL, PAL i PPR odpowiedziały Porowskiemu, że związali swoją przyszłość z PKWN, a jedyną realną możliwością przetrwania w takiej sytuacji jest uznanie gen. Żymierskiego i PKWN oraz odcięcie się od rządu londyńskiego. Taką propozycję poddania się Żymierskiemu zaproponował też „Chruściel”, ale został on skrytykowany przez gen. „Bora”, który powiedział mu, że nie chodzi o współpracę z Żymierskim, ale o to, czy poddamy się dyktatowi Stalina.
Porowski był nie tylko prezydentem stolicy, ale również przedstawicielem Delegatury Rządu. Czym zajmowała się delegatura?
Delegatura zajmowała się samowolą społeczną, dostawami żywności, studniami artezyjskimi, generatorami prądu dla szpitali, białym wywiadem, czyli analizowaniem nastrojów społecznych i wpływanie na nie poprzez prasę. Była to prasa demokratyczna, bo w zakładach graficznych wydawano nawet prasę komunistyczną. Porowski jest zapomnianym bohaterem. Jego zastępcami byli ludzi reprezentujący ruch socjalistyczny, ludowy, narodowy, chadecki.
Tematem który mimo siedemdziesięciu lat, jakie minęły od powstania wciąż budzi kontrowersje i spory jest liczba ludzi, jaka zginęła w powstaniu. Ilu cywilów zginęło w powstaniu?
W tej sprawie wielu historyków ulega propagandzie komunistycznej. Tezę o 200 tysiącach zabitych mieszkańcach Warszawy wygłosił Żymierski, żeby uzasadnić Trybunał Stanu wobec Komorowskiego, Pużaka i Jankowskiego. Liczba faktyczna jest znacznie mniejsza, co nie znaczy, że nie jest tragiczna, szacuje się ją na 120 tysięcy, część mieszkańców zginęło w masowych egzekucjach na Woli i Ochocie. Żołnierzy AK zginęło około 10 tysięcy.
W najnowszej książce pisze Pan o warszawskich historykach. Kto był dla Pana mistrzem w pracy historycznej?
To byli mistrzowie nie tylko w pracy nad badaniem dziejów, ale również wzory zachowania, chociaż bywali zmuszani do zawierania kompromisów, bo inaczej nie mogliby funkcjonować, ale nie zdradzili swoich ideałów. Bohaterami są dla mnie byli członkowie AK, prof. Herbst, związany z Zakładem Historii Sztuki, prof. Płoski, szef Biura Historycznego, prof. Tomkiewicz, który wspólnie z Herbstem pracował w komórce narodowościowej. Muszę wspomnieć o Ryszardzie Kiersnowskim, dowódcy oddziału partyzanckiej na Nowogródczyźnie, prof. Aleksandrze Gieysztorze, prof. Tadeuszu Manteufflu, Kieniewiczu, Kuli, Sereńskim, Zahorskim. Dzięki nim poziom naszej historiografii był wysoki. Pod względem warsztatu historycznego największy wpływ na mnie miał Tadeusz Szturm de Sztrem, lider socjalistów po śmierci Pużaka. Duży wpływ na mnie i moich kolegów mieli również historycy emigracyjni, Władysław Pobóg Malinowski, choć był trochę tendencyjny. Wielką estymą darzyłem prof. Oskara Haleckiego. Wpływ na mnie miał prof. Marian Kukiel, którego znałem osobiście, wspaniałą historię dwudziestolecia napisał Paweł Zaremba.
Historycy na emigracji odegrali ogromną pozytywną rolę w polskiej historiografii...
Wydali dokumenty AK, założyli Instytut Piłsudskiego w Londynie, Instytut Dmowskiego, ważne były wydawnictwa katolickie. Olbrzymią rolę odegrał też Uniwersytet Paryski, który zafundował nam stypendia, jadąc do Paryża od razu szliśmy do wydawnictwa Libella i do Biblioteki Polskiej, kierowanej przez pana Chowańca. Później rozpoczęły się stypendia Departamentu Stanu USA i fundusz Radia Wolna Europa. Wpływ na nas mieli również historycy występujący w BBC, RWE, sekcji polskiej Radia Francuskiego czy Radia Madryt. Nie można też zapomnieć o wpływie naszych rodaków, którzy przeszli więzienia stalinowskie i rodzice, którzy z jednej strony chcieli nas chronić przed represjami, a z drugiej pragnęli, abyśmy znali prawdę.
A jak Pan porównuje poziom polskiej historiografii w PRL i obecnie?
Najwyższy poziom polska historiografia miała przed wojną. Wielu wspaniałych historyków miał ruch narodowy, Konopczyńskiego, Sobieskiego, Rybarskiego. Wysoko cenię też Askenazego, Handelsmana, Pruchnika. Ci ludzie zostawili po sobie uczniów, którzy mieli wpływ na polską historiografię w PRL i neutralizowali wpływy historyków, których można określić mianem ludzi Bermana, Kormanowej, Najdusowej, Daniszewskiego, Kowalskiego.
Źródło: tygodnik Nasza Polska.
(2257)