W marcu [1949 r.] zaczęło się już na dobre. Co kilka dnia prowadzono mnie do „pałacu Różańskiego” – nowego pawilonu, gdzie mieściły się teraz pokoje śledcze – na całonocne przesłuchania. Powoli zaczynałem wchodzić w ten ich świat, myśleć ich kategoriami. Śledczy to nie zawsze był tępy bandyt, wyduszający zeznania środkami przymusu fizycznego. Byli także wyszkoleni fachowcy, były naukowe metody obrabiania ludzkiej duszy. (…)
Tłumaczyłem, że nie mam co pisać, bo nie byłem niestety szpiegiem. Wtedy walili w twarz, aby pomóc mojej pamięci. Potem przekonywanie, pytania… i następna runda pobudzania pamięci z zastosowaniem środków bardziej wyrafinowanych. Raz było to sadzanie na nodze stołka – współczesna łagodna odmiana wbijania na pal – innym razem zwyczajne obijanie. Obcinali guziki, spodnie spadały za kolana wiążąc nogi jak pęta, wykręcali ręce, w gebę kawał dywanu i bicie – taniec w sadystycznym upojeniu nad ciałem, które z wolna zmieniało się w krwawy, bezwładny ochłap. Przenosili potem ten ochłap do celi, aby go tam współwięźniowie przywrócili do stanu umożliwiającego kolejne przesłuchanie. W biciu też nie wszyscy byli jednakowi. Byli zwyczajni bandyci i byli wirtuozi. Pamiętam godziny spędzone w towarzystwie największych tuzów wydziału śledczego: Serkowskiego, Humera, Szymańskiego… razem było ich pięciu. Ci nie poniżali się do kija, kopniaków, nie dawali się ponieść sadystycznemu upojeniu. Bili z zimnym wyrachowaniem, z premedytacją; bili gumami oraz czymś, co wydawało świst – chyba to były paski miedzianej blachy lub druty. Po każdym uderzeniu człowiek czuł się tak, jakby mu ucięto kawałek ciała, bicie wydawało się ćwiartowaniem. Czasami stosowali bardziej długofalowe metody pobudzania ludzkiej pamięci. Stałem więc np. w tzw. „kominie Różańskiego” – wąskiej betonowej klatce z nogami po uda w ludzkich ekskrementach, zmarznięty… godzinami, aż do kompletnego wyczerpania. (…)
Na tydzień przed Wielkanocą 1950 r. odbył się proces, który w dziejach polskiego sądownictwa można uznać za przykład sprawności działania aparatu wymiaru sprawiedliwości. Kiedy zabierano mnie z celi, jadłem akurat zupę, a kiedy wróciłem po rozprawie, mogłem ją spokojnie dokończyć, była jeszcze ciepła. W celi gdzie odbywał się proces, za stołem sędziowskim siedział major Mieczysław Widaj w towarzystwie dwóch oficerów KBW, którzy jednak w ciągu całej rozprawy nie odezwali się ani razu. Widaj oskarżał, Widaj pytał, Widaj stenografował. Z boku siedział mecenas Maślanko, ale tylko jako kibic. Przypuszczam, że był obrońcą w następnym procesie, cały bowiem czas przeglądał jakieś akta nie zwracając uwagi na to, co się działo wokół. (…)
W tydzień później, w Wielki Piątek, wyprowadzono mnie ponownie z celi tym razem po to, aby odczytać wyrok. Pamiętam, że prowadzący mnie strażnik zapytał po drodze:
– Kto was sądził?
– Widaj.
Pokiwał głową ze współczuciem.
– To macie czapę!
Nie pomylił się. Widaj w „oprawie” dwóch milczących kabewiaków odczytał mi wyrok śmierci i potwornie długie jego uzasadnienie.
(…)
Po wyroku miałem ustawowe 7 dni, aby się odwołać od wyroku. Była to ostatnia szansa, gdyż dopiero po odrzuceniu odwołania przez Najwyższy Sąd Wojskowy można było pisać prośbę o łaskę do Prezydenta Rzeczypospolitej. Dni jednak mijały, a ja nie korzystałem z tej szansy. W czwartym czy piątym zaprowadzili mnie do jakiegoś oficera informacji, który dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że powinienem odwołanie napisać. (…)
W piątek, kiedy upływał wyznaczony termin, jeszcze raz próbował przemówić mi do rozsądku jeden z oficerów UB. I tym razem odmówiłem. Powód był prozaiczny – po prostu nie wiedziałem co napisać. Przecież to pismo miało iść przez Różańskiego do jemu podobnych stróżów prawa. Miałem więc napisać, że to oskarżenie, proces to bzdura, mistyfikacja, że jestem niewinny? Oni o tym wiedzieli od początku i nie po to włożyli tyle trudu w jej przygotowanie, aby teraz przyznać mi rację i przekreślić cały swój wysiłek. Ich reakcją na tak sformułowane odwołanie mogło być tylko stwierdzenie, że jestem niepoprawny. A zatem miałem sam dobrowolnie, już bez przymusu oskarżać się i prosić o litość. Przecież im cały czas o to chodziło. Wtedy nareszcie mogliby mnie rozwalić z czystym sumieniem. Dlatego postanowiłem nie pisać nic i pozostawić sprawę jej własnemu biegowi.
(…)
W okresie gdy mnie sądzono, odnosiłem wrażenie, że bezczelność dostojników UB ma jednak swoje granice. Pamiętam ostatnią rozmowę z Różańskim w jakiś czas po ogłoszeniu wyroku. Kiedy wprowadzono mnie do gabinetu, stał przy oknie odwrócony do drzwi plecami, nieruchomo, zajęty własnymi myślami, jakby zapomniał o więźniu, którego kazał przyprowadzić. Po długiej chwili podszedł do biurka, stanął po drugiej jego stronie, naprzeciwko mnie.
– Źle, Skalski, wyglądacie – powiedział ironicznie patrząc mi w oczy. – Niedobrze wam u nas?
Nie otrzymawszy odpowiedzi ciągnął dalej:
– Teraz będzie wam lepiej. Mamy nareszcie koronnego świadka!
– Macie już przecież wyrok – przerwałem. – Po co wam świadek, po co wam w ogóle świadkowie?!
Zdania poleciały teraz jak pingpongowa piłeczka – coraz szybciej, coraz gwałtowniejsze. Twarz jego nabrzmiewała powoli wściekłością.
– Ty szpiegu angielski, ty!… – wrzasnął w pewnym momencie i plunął mi w twarz.
To przekroczyło granice również mojej wytrzymałości. Nie ocierając twarzy, z wyrazem nie mniejszej zapewne wściekłości, wykrztusiłem:
– Ty parchu! Polska ci jeszcze zapłaci za zbrodnie!
Trafił go szlag. Chwilę stał osłupiały, potem nagle przydusił dzwonek na biurku, jakby na nim chciał wyładować całą wściekłość. Wiedziałem, że to nie jest subtelny morderca zza biurka, że sam potrafi katować. Spodziewałem się, że zaraz wpadnie jego sfora, że mnie zatłuką. Wszedł jednak jeden tylko strażnik.
– Odprowadzić do celi! – wrzasnął.
Nikt nie tknął mnie palcem i nigdy już go więcej nie widziałem.
[…]
Stanisław Skalski – rozdział „Powroty” w książce Henryka Nakielskiego „Jako i my odpuszczamy” (seria: Świadkowie historii)
(11517)
Polacy głosujcie na Polaków żeby dzieci i wnuki takich Różańskich wymieść z przestrzeni publicznej ,wszak tacy jak on to zwykli bandyci .
Nie powinno się tego łotra nazywać różański, tylko jego żydowska mać józef goldberg . Kat Polskich Bohaterów, mściciel i zbrodniarz. Żaden z tych zbrodniarzy nie został osądzony. Wieczna im hańba.
Cześć i Chwała Polskim Niezłomnym Bohaterom…
Chwała bohaterom i ich niezłomnej postawie ! Pewnie ja nie dał bym rady ale tym s………nom zgotowałbym ten sam los.Na rynku w Krakowie zakuł bym ich jajca w dyby i co pół godziny bym dociskał po milimetrze aż do wybuchu. I tym co dziś obrażają nasz kraj proponował bym też takie tam łaskotki.Na pohybel zdrajcom ojczyzny i jej mieszkańcom!