Medioznawcy wiedzą, że ten, któremu udaje się zainicjować dyskusję i zaproponować pewne słowa klucze, które potem przewijają się w debacie, posiada dużą przewagę nad innymi dyskutantami. Taki „ustawiacz agendy” (agenda setter) nie jest w stanie decydować o wyniku debaty, ale on decyduje o tym, o czym się dyskutuje, co też oznacza decyzję, o czym się nie nie dyskutuje. W ubiegłym roku nie dyskutowaliśmy na przykład o tym, czy warto stawiać pomniki albo nazywać place i ulice ku czci antykomunistycznych partyzantów walczących z władzami komunistycznymi po wojnie, mimo że wielu z nich nie walczyło ani za demokrację, ani za wolność, lecz na przykład za Polskę wolną od mniejszości narodowych, wolnych od Żydów i za ustrój autorytarny.
Zamiast tego rady miejskie w całym kraju stawiały pomniki (często bliżej nieznanym) „żołnierzom wyklętym” i tak ochrzciły nowe skwery, place i ulice. To jest majstersztyk polskiej prawicy roku 2013 – sposób, w jaki udało jej się podsunąć mediom, swoim adwersarzom, bardzo mgliste określenie, które potem zostało niemal powszechnie zaakceptowane. Określenie „żołnierze wyklęci” ma ustawiać pod wspólnym dachem prześladowanych przez władze PRL ludzi, którzy ze sobą zbyt wiele wspólnego nie mieli.
To, co ich łączy, ale niemal wyłącznie pośmiertnie, to to, że ktoś ich rzekomo wyklął, cokolwiek to ma znaczyć – represje, morderstwa, tortury czy po prostu to, że się o niektórych formacjach nie mówiło. „Żołnierz wyklęty” czyni takiego żołnierza ofiarą, a ofiary dziś to ci, którzy z założenia mają rację i których nie wypada indagować o to, dlaczego zostali ofiarami.
W ten sposób walczący z przekonania, zwykli rabusie, ludzie bez wyjścia i nadziei znajdują się w jednym wspólnym worku ofiar komunistów. Chodzi o to, aby za pomocą słów wytrychów tworzyć sztuczne, ale historycznie ugruntowane antagonizmy. W ten sposób w kraju bez komunistów będziemy mieli radykalnych, niezłomnych antykomunistów, którzy będą mogli walczyć z wyimaginowanymi komunistami, to znaczy tymi, którzy nie powołują się na mgliste dziedzictwo „wyklętych” i sami nie roszczą sobie pretensji do tego, że ktoś ich wyklął.
Między Bugiem i Odrą polskie samorządy stawiają kolejne pomniki „wyklętym” nawet na terenach, gdzie ich nigdy nie było i nie mogło być, i gdzie wobec tego też nikt nie mógł ich wykląć.
Klaus Bachmann, publicysta w Gazecie Wyborczej (3 stycznia 2013 r.)
Oryginalny tekst z Gazety Wyborczej:
(100)