Kiedy przedstawiłem kilka myśli (co – oczywiście – nie nowe) o rosnącym wśród moich niemieckich rozmówców zainteresowaniu Polską jako krajem bezpiecznej przyszłości, spotkałem się z zarzutem, że to naiwna megalomania: Polska już nie w roli Chrystusa narodów, co prawda, ale jednak nadal – wielkiej, zbyt wielkiej na swoje realne możliwości.
Dla określenia owej roli najlepsza będzie chyba metafora arki Noego na czas potopu zbudowanej. Widzimy oznaki nadciągającej burzy, słyszymy pierwsze grzmoty, wiemy o pierwszych ofiarach – i nie odwracamy oczu, ale budujemy swoją arkę. Tak powinno być. Ale czy Polska (choćby razem z Węgrami i kilkoma innymi krajami naszej części Europy, zachowującymi zdrowy rozsądek w czas kryzysu) utrzyma się powierzchni wzburzonych wód, czy przyjmie wszystkich chętnych uchodźców ze „starszej” Europy? Jeden z moich respondentów napisał wprost: „Zmienić Zachodu nie zdołamy, bo ich jest znacznie więcej do nawracania niż nas Polaków do ich przekonywania, a poza tym oni w znakomitej większości już mentalnie do tego się nie nadają, podobnie jak większość z Polaków nie nadaje się by żyć tak jak oni. Zapomnijmy o mesjanizmie głoszonym przez narodowych wieszczów. Polska nie powinna być ani Chrystusem ani Winkelriedem narodów. Nie będziemy się poświęcać jak Chrystus za innych ani jak średniowieczny rycerz torować drogę innym. To są wolne narody, im nie potrzeba pokazywać jak wybijać się na niepodległość.”
Inny krytyk zwrócił z kolei uwagę na fakt, że jeśli powiodą się wszystkie rozsądne, tak dawno Polsce potrzebne projekty gospodarczego rozwoju, jakie zapowiada plan Morawieckiego, kiedy poziom materialnej zamożności, a zarazem sprawności instytucji podniesie się do tego, jaki jeszcze niedawno był dla nas niedościgłym zachodnim wzorem, to przecież zacznie stukać do naszych bram fala już ni uciekinierów przed ideologicznych szaleństwem, ale po prostu ekonomicznych imigrantów, tak jak teraz uderza ona w Niemcy czy Szwecję. Tak, musimy to brać poważnie pod uwagę. Jeśli chcemy, jeśli mamy nadzieję, że Polska odniesie sukces także ekonomiczny, to musimy liczyć się z konsekwencjami takiego sukcesu. Dodatkowo, podobnie jak dziś Niemcy, a nawet jeszcze bardziej, musimy liczyć się z zapaścią demograficzną, której program 500+, nawet najskuteczniej wykonywany, nie zacznie zasypywać wcześniej jak za 20 lat. Do sukcesu będziemy potrzebowali więcej młodych rąk i przede wszystkim umysłów do pracy na rzecz wspólnego dobra w naszej ojczyźnie (słowa dobrałem w tym zdaniu bardzo świadomie i starannie, co za chwilę wytłumaczę). Będziemy potrzebowali imigrantów, którzy zechcą tu pracować.
A więc: powtórka dzisiejszego dylematu kanclerz Merkel? Wpuszczać – ale kogo? Ale jak? Na jakich zasadach?
I tu dochodzimy do punktu, w który mogę chyba jaśniej nieco wytłumaczyć intencje mojego tekstu. Otóż nie zbudujemy samotnej polskiej arki, która przetrwa kryzys całej Europy. Polska nie jest bowiem okrętem, ani samotną wyspą (nie mamy w związku z tym takich możliwości, jakie ma Wielka Brytania). Leżymy w sercu kontynentu. Nie ma sposobu na to, byśmy się odizolowali od jego losu. My ten los musimy dzielić. Możemy jednak na ten los wpłynąć. Nie musimy tylko, tak jak to robił poprzedni rząd wykazujący prawdziwą „murzyńskość” (że zacytuję ministra spraw zagranicznych owego rządu, trafnie, choć rasistowsko, charakteryzującego własny stosunek do Berlina), słuchać komend płynących z zachodnich stolic i salonów – bo czasem, coraz częściej niestety, mogą to być po prostu komendy rozpaczliwie głupie, wzory na samobójstwo. Możemy i powinniśmy odnaleźć w sobie siłę, energię duchową i rozsądek – tak jest, rozsądek – by pomóc zmieniać Unię Europejską w Europę. Bez tego, nasza polska łódka zatonie. Nasz sukces, także gospodarczy, jest uwarunkowany w znacznej mierze tym, czy Europa się odrodzi, czy zginie. Jeśli będziemy od zachodu sąsiadować z europejskim domem wariatów, zarządzanym przez agresywną siostrę Ratched o twarzy Martina Schulza czy Guy Verhofstadta, zaś od wschodu będzie to zachęcało do kolejnych podbojów (także wśród zdesperowanych pensjonariuszy „domu Europa”) Rosję „silnego człowieka” – to nie przetrwamy. Ameryka Trumpa ani Clinton nam nie pomoże. Nie łudźmy się!
Swoim tekstem starałem się podkreślić, że są w Europie „starszej” potencjalni partnerzy dla koalicji zdrowego rozsądku. To ci, którzy już dostrzegają, że jego brak u rządzących w ich własnych krajach prowadzi do katastrofy i przyglądają się coraz uważniej temu, jak inne kraje, nie takie odległe, radzą sobie z kryzysem. Niektórzy, wcale liczni, już wybierają Putina na swój wzór i ostatnią nadzieję. Musimy szukać innych partnerów, ale nie zamykać się tylko w sobie. Bo się nie zamkniemy, nie odgrodzimy skutecznie od „hałasów świata”.
Musimy zacząć tworzyć koalicję na rzecz odrodzenia Europy. Prosty punkt wyjścia: obrona zdrowego rozsądku, którego w tak oczywisty sposób brakuje dziś w postępowaniu włodarzy UE i jej imperialnych stolic – pozwala nam już teraz znajdować pierwszych „koalicjantów”. I powinniśmy ich szukać. Intensywnie. Po to, abyśmy razem mogli odbudować Europę, która jest pewna swoich chrześcijańskich korzeni, swoich wartości – z polityczną wolnością na czele, która częściej tutaj, na Węgrzech czy w Polsce, ma głębsze tradycje i lepsze zrozumienie aniżeli w niektórych krajach na zachód od nas położonych. Tylko połączeniu z owymi korzeniami wolność i kreatywność naszej cywilizacyjnej wspólnoty może trwać. Jeśli próbuje się je rozcinać i korzenie wyrzucić na śmietnik z „niebezpiecznymi odpadami”, to owoce szybko zgniją. I to właśnie obserwujemy. Jeszcze wyglądają kusząco – dla tych, którzy przybywają z pustyni (tak jak dla nas wyglądały, kiedy przybywaliśmy do UE po latach jałowej wędrówki przez pustynię komunizmu). Ale uczta na zgniliźnie długo nie potrwa.
Możemy zapraszać przybyszów do naszej cywilizacji, tak jak zapraszała Rzeczpospolita uchodźców z najróżniejszych kultury i religii: tatarskich Lipków, szkockich „Ketlingów”, pracowitych „olędrów”, zmyślnych Ormian, tysiące Brücknerów, Kolbergów i Oppmanów i P(h)olów. Ci, którzy trwali w swoich, zamkniętych wspólnotach, jak przez wieki Żydzi, musieli szanować prawa Rzeczpospolitej, a w końcu także wielu z nich pójdzie za pięknym wzorem obywatelskiej wspólnoty i wielkiej kultury tutaj stworzonej – i doda do niej swój niezwykły wkład, jak Aszkenazy, Tuwim, Leśmian, Grydzewski, Hemar.
Możemy i powinniśmy zapraszać tych, którzy zechcą zaakceptować tę zasadę: uczciwej pracy rzecz wspólnego dobra w naszej ojczyźnie. Tę ojczyznę, polską, budowały pokolenia – i ich wysiłek, jego wspaniałe kulturowe efekty, od języka począwszy, domagają się szacunku od przybyszów. Chcesz być z nami, stać się częścią tej wspólnoty: okaż ten szacunek. Chcesz znaleźć miejsce w Europie – musisz szanować jej korzenie, bez których by jej nie było: musisz szanować chrześcijaństwo. Jeśli będziemy wybierali się zamieszkać na stałe w Maroku czy Iranie – to chyba oczywiste, że powinniśmy okazać szacunek wobec tradycji, która te kraje, ich cywilizację zbudowała. Tego samego mamy prawo, a nawet obowiązek oczekiwać od przybyszów do naszego kraju, do naszej cywilizacji. To wystarczy sobie przypomnieć. Sobie i innym, może trochę zagubionym, Europejczykom. W oparciu o dziedzictwo naszej Rzeczpospolitej – pomóżmy odnaleźć się całej Europie, a przynajmniej tym, którzy chcieliby ją i swoje w niej godne życie ratować.
Tylko tyle chciałem powiedzieć. I aż tyle.
prof. Andrzej Nowak, źródło: Arcana
(1140)