Andrzej Rozpłochowski to w okresie PRL opozycjonista. Był delegatem na I Krajowy Zjazd Delegatów w Gdańsku, następnie członkiem Komisji Krajowej NSZZ „S”. W okreie stanu wojennego internowany, osskarżony o działania antypaństwowe.
Rafał Ziemkiewicz pisze o nim: ,,prawdziwy antykomunista i bohater tamtych czasów” i odsyła do lektury jego wspomnień, które przedrukowujemy. Oto list, który wysłał Władysławowi Frasyniukowi:
Hej Władek, przebrała się miarka. Ponieważ należysz do tych, co to lubią publicznie pozować na ludzi prawych, teraz zatroskanych o stan rzekomo zagrożonej w Polsce demokracji i praw obywatelskich, czego jak słucham, to mi się nóż otwiera w kieszeni, opowiedz – w jaki to sposób po przemianach „okrągłego stołu” – z kierowcy miejskiego autobusu stałeś się właścicielem dużej firmy transportowej?
Prawda na ten temat najlepiej charakteryzuje cwaniaczków takich, jak ty. W latach 80. ludzie we Wrocławiu za ciebie się modlili, bo byłeś dla nich ikoną „Solidarności” i ich bohaterem, ale kim ty naprawdę już wtedy byłeś? Bo czy można aż tak skrajnie się zmienić? W to nie wierzę, łatwiej udawać człowieka o dwóch twarzach.
Pamiętam rok chyba już 1981, kiedy pierwszy raz zjawiłeś się na obradach KKP, czyli władz krajowych NSZZ „Solidarność”. Byłeś nieśmiałym i ugrzecznionym synkiem, który dziwnie od zaraz stał się pupilkiem „Bolka”, czyli Lecha Wałęsy. Nie zdajesz sobie może nawet z tego sprawy, że tak widzieli to ludzie, którzy w tej „krajówce” byli od samego początku. Tworzyliśmy ją i walczyliśmy z komuną, kiedy tobie o takich działaniach jeszcze się nie śniło. Dlatego z prawdziwym zdumieniem reagowałem na to, jak po wprowadzeniu stanu wojennego kreowano twój wizerunek jako wojowniczego przywódcę wrocławskiego podziemia, którego akurat nie internowano. Jak wiemy, innego ulubionego twojego towarzysza działania, Zbigniewa Bujaka, też jakoś nie internowano, dzięki czemu i on znalazł się w podziemiu i rósł z podobną tobie legendą dzielnego opozycjonisty regionu „Mazowsze”. Ale jeszcze wtedy nikt niewtajemniczony nie wiedział, że ta legenda „ukrywa się” np. u… Mieczysława Rakowskiego – jednego z głównych bandytów komunistycznej dyktatury Jaruzelskiego.
Ludzie nie znając prawdziwych kulis wydarzeń, powierzchowne pozory biorą za rzeczywistość i w takich warunkach łatwo jest ich oszukiwać. Kiedyś jak i dzisiaj. Przypomnę, jak nikczemnie Zbigniew Bujak i spółka zagarnęli przed laty dolary nagrody od amerykańskiego senatora, która pośmiertnie przyznana została również bł. księdzu Jerzemu Popiełuszce. Byłem już wówczas na uchodźstwie w Stanach Zjednoczonych i opublikowałem tam na ten temat felieton, który głośnym echem odbił się w kraju i poza jego granicami. I jeszcze jeden wymowny przykład z głębokiej przeszłości, która cieniem kładzie się także na dniu dzisiejszym, ponieważ ci sami ludzie dzisiaj są wśród KOD-owców. Z udostępnionych mi przez IPN archiwów SB i MSW PRL związanych z moją antykomunistyczną działalnością, wyłaniają się bardzo ciekawe obrazy. W roku 1984 zostałem wraz z innymi zwolniony warunkowo z więzienia mokotowskiego, jako jeden ze słynnej 11-tki czołowych więźniów politycznych. I oczywiście zaraz włączyłem się w dalszą jawną i konspiracyjną działalność antykomunistyczną.
Jeżeli mnie pamięć nie myli, to albo jeszcze w roku 1984 lub jednak w 1985, w kraju wybuchła nagle głośna sprawa. Aresztowano niedawno uwolnionych kilku czołowych działaczy opozycji po tym, jak prasa podziemna oraz rozgłośnie zachodnie podały, że osoby te spotkały się potajemnie z TKK, czyli podziemnym kierownictwem „Solidarności” i podpisały imieniem i nazwiskiem wspólny komunikat. Nie mam czasu sprawdzać detali, ale był to Władysław Frasyniuk, Adam Michnik i Bogdan Lis oraz ktoś jeszcze. Hunta Jaruzela i Kiszczaka podeszła do tego z wielkim zadęciem w peerelowskich mediach. Grożono wielkim procesem itd. W tym czasie otrzymałem propozycję, czy jestem gotów powtórzyć to samo, za co teraz z takim rozmachem propagandowym chcą sądzić kolegów. Odpowiedziałem, że oczywiście tak i tak się stało. Nie pamiętam tylko kulis, od kogo i jak przyszła do mnie ta propozycja. Określonego dnia, u mnie na Śląsku odbyło się konspiracyjne spotkanie TKK ze mną, po którym znowu opublikowano komunikat, podpisany wspólnie przez ukrywających się członków TKK oraz moim imieniem i nazwiskiem. I co się działo po tym fakcie? Czy zostałem podobnie jak tamci z hukiem aresztowany? Nie. Absolutnie nic się nie stało! Władza ani mnie nie usiłowała przesłuchać, ani zatrzymać lub aresztować! Jakby nic nie miało miejsca. Byłem tym wówczas bardzo zaskoczony, gdyż psychicznie przygotowałem się na represje wobec mnie, na nowe aresztowanie. Dopiero po latach, z udostępnionych mi teczek bezpieki i MSW dowiedziałem się, dlaczego tak było. Otóż z Warszawy do prokuratury w Katowicach została przekazana dyrektywa, że owszem, mają zbierać na mnie dalsze materiały, mają otworzyć nowe śledztwo, ale… po cichu, i pod żadnym warunkiem nie wolno mnie oficjalnie wzywać na przesłuchania, zatrzymywać lub więzić, aby… bardziej nie nagłaśniać publicznie mojego nazwiska! Ale przecież właśnie odwrotnie postąpiono z panami opozycjonistami Frasyniukiem, Michnikiem, Lisem i kimś jeszcze. Dlaczego? W mojej opinii, sprawa się wyjaśniła w roku 1989, w związku z haniebnym spektaklem „okrągłego stołu”. Zmuszani przez ekipę Gorbaczowa do pierestrojki, władcy PRL-u przygotowywali grunt pod te wydarzenia. I jak wiemy, znaleźli się w nich… wszyscy bohaterowie ówczesnego głośnego aresztowania.
Władza więc już wcześniej przygotowywała im jak najmocniejszą legendę „niezłomnych opozycjonistów”, z którymi jako tzw. stroną społeczną, będzie zawierała oszukańczy kontrakt tzw. końca komunizmu. A dlaczego mnie miano za wszelką cenę bardziej nie nagłaśniać? Bo było komunistom wiadomo, że od 1980 roku zawsze należałem do tzw. extremy „Solidarności”. Wiedzieli, że dla mnie w procesie „okrągłego stołu” miejsca być nie mogło, bo nigdy bym nie poszedł na zdradę ideałów „Solidarności” i wolnej Polski oraz na zapewnienie komunistom bezkarności i miękkiego lądowania po okresie PRL. Z nimi mogłem rozmawiać tylko o warunkach ich kapitulacji. Dlatego po wypuszczeniu mnie z więzienia, w interesie takiego kontraktu było, aby wokół mojej osoby panowało jak największe milczenie. Nawet za cenę oficjalnego nie reagowania na moją dalszą antykomunistyczną działalność. Takich ludzi jak ja, w Polsce jest z pewnością więcej. „Największymi bohaterami opozycji” mieli być (i są do dziś) ci, którzy w latach 80. gotowi byli do tego, co zamierzano zrobić i co zrobiono, a owoce tej III RP spożywamy do dnia dzisiejszego. I do dzisiaj też wobec mojej osoby w przestrzeni publicznej panuje największa możliwa cisza. Bez względu na to co robię, jakby mnie dalej w Polsce nie było, choć jestem już od prawie sześciu lat. Pilnuje tego krajowy i zagraniczny układ zamknięty postkomunizmu, czyli liberalnego socjalizmu, którego aktywiści oraz naiwni użyteczni idioci demonstrują dzisiaj na ulicach Polski i zagranicą. W interesie tego układu dążą do obalenia obecnej władzy bez względu na jej plusy i minusy, jak w przeszłości obalili rząd Jana Olszewskiego i pierwszy rząd Prawa i Sprawiedliwości. Bez względu na pozory cząstkowe, naprawdę toczy się walka o naszą wolność. I na nowo jest ważne, kto po jakiej stoi dzisiaj stronie. Gdzie jest Władysław Frasyniuk i jemu podobni, już wiemy i wiemy, dlaczego.
Katowice, 5 czerwiec 2016
Andrzej Rozpłochowski
Wspomnienia innego działacza Mirosława M.Krupińskiego:
Gdzieś na przełomie lat 82/83 przywieziono do Łęczycy Władysława Frasyniuka. Przez kilka dni trzymano go oddzielnie a następnie „dokwaterowano” do nas. Było nas już wtedy ponad dziesięciu i od czasu do czasu zmieniano nam strategicznie cele. Po jednej z takich roszad znalazłem sie sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z czterema pryczami. Zastanawiałem sie nad celem takiej rozrzutności metrażowej – cele były zwykle przepełnione, a tutaj pomimo dwóch pustych prycz nie dokwaterowano nam nawet wtyczki (byli tacy). Najmniej machiawelicznym wytłumaczeniem mogło być że cela miała dobry podsłuch i chciano posłuchać naszych rozmów.
Rozbawiony pomyślałem że słuchających spotka raczej zawód bo Frasyniuka za tytana intelektu raczej nie uważałem – przeto szans na ekstrawertyczne dyskusje z mojej strony nie było. W jakimś jednak stopniu się pomyliłem – Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia. Nie mówił wprawdzie własnym językiem tylko cytatami z Michnika, Kuronia & Co, ale mówił zadziwiająco wiele i zadziwiająco płynnie. Wręcz recytował. Nie było w tym „prawie monologu” nic o „Solidarności” członkami KK której obaj byliśmy, ani o sytuacji Polski której wykładnikiem była nasza obecność w Łęczycy. Było natomiast bardzo wiele o strategii dojścia do władzy i o władzy tej przyszlym składzie. A ów referowany skład byl z grubsza taki, jak to dziś bym określił, pomagdalenkowy – czyli Frasyniuka idole, Frasyniuk i ci co z nimi trzymać będą.
Frasyniuk mówił, a mnie przed oczami rysowała się scena z Sienkiewiczowego potopu, kiedy to książę Bogusław Kmicicowi o postawie czerwonego sukna referował…
Do tej pory nie jestem pewien co było powodem tej wylewności. Może wcześniejsza ulotka Grunwaldu, która po storpedowaniu Zjazdu tej organizacji w Grunwaldzie w lipcu 1981 i zapobieżeniu druku materiałów zjazdowych przez Zarząd Regionu Warminsko Mazurskiego, którego byłem wybranym właśnie przewodniczącym, deklarowała mnie Żydem. Może inspiracja Kiszczaka & Co, którzy mogli uważać mnie za kandydata na przyszłego magdalenkowca. Może wreszcie Frasyniukowe mniemanie że nikt okazji przyłączenia sie do przyszłej waadzy sie nie oprze i będzie o jej względy czynem i lojalnością zabiegał. Najbardziej dziś prawdopodobna wydaje mi sie mieszanina wszystkich trzech powodów – bo przecie ktoś musiał nam to tet a’tet w pół pustej celi zorganizować, a mój „wykładowca teorii przyszłej waaadzy” mówił otwarcie jak do swojego.
A ja go, nieszczęsny, zbyłem jak głupiego dzieciaka i wyśmiałem (nie próbując nawet, z uwagi na spodziewany podsłuch i Frasyniuka własne walory intelektualne, polemizować) wywołując najpierw zdziwienie i konsternację, a następnie wyraźną wrogość. Musi co jakiś plan w stosunku do mnie się wtedy rypnął… Czyj?
Była jeszcze później jakaś próba z jego strony podsunięcia mi do podpisania deklaracji że „uważam TKK za jedyną siłę przewodnią i reprezentację „Solidarnosci” i społeczeństwa”, a kiedy i to wyśmiałem – zostaliśmy wrogami. Właściwie – Frasyniuk został moim wrogiem, bo ja go po prostu lekceważyłem. Lekceważyłem niesłusznie – jak dowiodła późniejsza Magdalenka, której prescenariusz było mi dane wysłuchać w cztery oczy od Władyslawa Frasyniuka w wiezieniu w Łęczycy na początku roku 1983.
A teraz powróćmy do wzmiankowanego na wstępie obrzydlistwa:
Jakiś czas po sprzecznym z moimi intencjami wniosku BPBK o ułaskawienie, chyba w drugiej połowie maja lub w czerwcu, do ZK Łęczyca przyjechała grupa kilku wyglądających na wysokich oficjeli cywilów MSW, aby wybadać co z „ułaskawiania Krupinskiego” można zrobić. Zrobić nie można było nic bo moje stanowisko w sprawie ułaskawiania na dwa miesiące przed wiszącą w powietrzu amnestią zostało zadeklarowane przez opisaną wcześniej rozmowę z naczelnikiem i poprzez cenzurowany list od mojego adwokata potwierdzającego moje polecenie nie składania przez niego ani przez moją rodzinę prośby o ułaskawienie. Niemniej, ponieważ „władza” wydawała się desperacko szukać zainteresowanych amnestią – przybysze pod koniec nieudanej rozmowy zaczęli prosić abym przynajmniej zadeklarował czy „usunięty z wiezienia wbrew mojej woli” będę naruszał prawo.
W zasadzie mogłem to zignorować, ale doszedłem do wniosku że jest to okazja do podkreślenia jeszcze raz legalności wszystkich moich działań w stanie wojennym i nielegalności tego stanu. Jak już dużo wcześniej pisałem – w dniu aresztowania (16.12.81) złożyłem opierającemu się UBekowi pisemne oświadczenie, że stan wojenny jest nielegalny i sprzeczny z konstytucją. Zostało to wypunktowane w moim akcie oskarżenia oraz stało się linią obrony jednego z moich obrońców – mecenasa A. Muży. Teraz miałem okazję postawić kropkę nad „i”. Z poważną miną wziąłem podsuwaną kartkę i napisałem (cytuję z przekazanego wówczas żonie, dla olsztyniakow, zapisu z pamięci, który dotąd mam): „“Oświadczam że nie zamierzam podejmować żadnych działań sprzecznych z prawem. Równocześnie oświadczam, że nigdy nie występowałem spoza węgła ani cudzych pleców, a wszystkie swoje działania firmowałem własnym nazwiskiem, ponosząc za nie pełną odpowiedzialność. Ten sposób postępowania zamierzam kontynuować nadal”.
Odbierający to expose esbek zgrzytnął zębami i rozmowa się skończyła. Zadowolony z zagrywki opowiedziałem o wydarzeniu po powrocie do celi, nie wywołując nadmiernego zainteresowania u naszej chyba dziesięcioosobowej grupy. Z jednym wyjątkiem – Władysława Frasyniuka, który zaczął marudzić że „on jest Roch a to pani Kowalska” – czyli że „podpisać jest podpisać”, bez względu na to co. Dyskusja mijała sie z celem bo tytanem intelektu, jak już wspomnialem, to Frasyniuk nie był. Jak sam często deklarował – uznawał jedynie „głupotę nie maskowaną wyższym wykształceniem” – a tej mu nie brakowało. Zaczął coś poszeptywać z dwoma wielbicielami-adiutantami po kątach i okazywać mi wyraźną wrogość. Ponieważ wrogość okazywał już wcześniej, za każdym razem kiedy nie wpadałem w ślepy zachwyt nad jego cytatami Michnika, Kuronia & Co – pogodnie to zignorowałem.
W międzyczasie wydarzyły sie dwie nastepne rzeczy – otrzymałem odmowę ułaskawienia, co zgrzyt zębów SBeka zapowiedział mi już wcześniej, a żona w czasie odwiedzin nadmieniła o plotkach w Olsztynie, że ja „wstąpiłem do SBecji”. Załatwiłem, jak mi sie wydawało, obie sprawy jednocześnie przekazując jej podpisaną przez Jabłońskiego odmowę łaski miłościwej PRL reprezentowanej przez Radę Panstwa, nad Krupińskim, a przy okazji na odwrocie tego dokumentu napisany w czasie widzenia tekst owego niekoszernego oświadczenia i kilka słów na temat metod działania prowokatorów. Było to na początku lipca. Wybiegając nieco poza ramy czasowe tej książki – po powrocie do Olsztyna zaobserwowałem zjawisko pewnego ode mnie dystansu otoczenia – co mnie dość cieszyło, bo ogonów za sobą byłem pewny i nikogo im na oczy naprowadzić nie chciałem. W mieszkaniu miałem, w tym samym celu, napis „uwaga podsłuch” na ścianie przedpokoju.
Wybiegając jeszcze dalej – sytuacja owego dystansu trwała aż do mojego wyjazdu do Australii w maju 1987 roku, co pozwoliło mi na odrabianie zaległości w wędkowaniu i borykanie się ze znalezieniem źródeł dochodu w miejsce poprzedniej pracy, której mnie pozbawiono. Moje obrzydzenie sytuacją jednak rosło, przyczyniając sie w jakimś stopniu do decyzji wyjazdu, głównie tym że nikt jakoś nie miał odwagi powiedzieć mi o powodzie owego dystansu w oczy ani zapytać o moją własną relację. Jedynym który o jakichś „moich grzechach” napomknął był przeprowadzający w dniu mojego wyjazdu wywiad ze mną „dziennikarz podziemia”, który na taśmie się nie przedstawił i którego nazwiska nie pamiętam. Wyśmiałem go pogodnie, bo taką to u mnie reakcję wtedy wzbudzało. Wywiad, jak się niedawno dowiedziałem, poszedł na piśmie w wydawnictwie podziemnym w dwóch sfałszowanych i pokrojonych częściach jesienią 87 i wiosną 88. Mam swoją jego taśmę, co pozwoliło porównać moje wypowiedzi z fotokopiami owych falszywek. O zasięgu zaplecowego opluwania przez Frasyniuka & Co dowiedziałem się dopiero teraz, po czternastu latach, co jest powodem iż o ten wątek tematyczny „Zaułki Zbrodni” tu rozszerzam. Dodam jeszcze, w temacie już będąc, trochę rozważań:
Nie wiem czy Frasyniuk już w czerwcu roku 1983, w wiezieniu w Łęczycy, był człowiekiem przejętym gdzieś po drodze przez Kiszczaka i jego służby. Mógł być, mógł nie być. Z pewnoscią był pod kontrolą późniejszych magdalenkowcow, tych ex czerwonych, spoza władz „Solidarnosci” z wyboru – o czym swiadczą jego wypowiedzi w czasie obrad w Magdalence, zarejestrowane w zapisie rozmów okrągłostołowych autorstwa Krzysztofa Dubińskiego “Magdalenka transakcja epoki”. Polecam szczególnie uwadze zawartą tam deklarację Frasyniuka pod adresem Kiszczaka: “dla dobra kraju, dla dobra społeczeństwa które wam nie wierzy i które nie chce was słuchać, staramy sie zapewnić waszą wiarygodność”… (str 29 w/w książki). Mógł być na usługach jednych i drugich, bo w końcu i tak okazało się że było to i jest towarzystwo wzajemnej adoracji.
(9478)