Fakt, iż jest to twórca wciąż mało znany, dowodzi, że na naszą kulturę ciągle pada cień stalinizmu. Znamy datę urodzin poety – 6 lutego 1902 r., data jego śmierci przez lata była… niecenzuralna, dziś pozostaje nieznana. Tak jak bliższe okoliczności jego śmierci.
Był ostatnim polskim twórcą iście renesansowym, polihistorem uprawiającym kilka sztuk. Malował i pisał od dzieciństwa, do czego przyczyniły się ambicje ojca – nauczyciela i kierownika szkoły w Kłobucku, interesował się również muzyką.
[quote]Poezjo! Wracam do ciebie pokorny.
Nie wyżebrawszy żadnej prawdy światu,
choć wiem,
żeś tylko kołami na wodzie.
… a możeś ty kołami, które wzbudził
plusk kamieni lecących z zaświata?[/quote]
Te słowa to jeden z piękniejszych fragmentów „Koncertu egotycznego” pióra Władysława Sebyły, poematu refleksyjnego, którego tematem jest twórczość, jej sens w obliczu przemijania i śmierci.
Kim był
Przede wszystkim był poetą. Każdy z wydanych przez niego czterech zbiorów stanowił literackie wydarzenie. Debiutował – jak na „cudowne dzieci” – dość późno: w 25. roku życia – „Modlitwą” zamieszczoną w zbiorze „Poezje” (wspólnie z Aleksandrem Maliszewskim, 1927). W 1930 r. wydał wstrząsające „Pieśni szczurołapa” – uznane za „żeromszczyznę” w poezji, pełne współczucia dla cierpienia – ale i bezsilnego buntu.
W 1934 r. ukazał się „Koncert egotyczny” programowo opowiadający się po stronie poezji metafizycznej, ciemnej: „Apollinowa – cóż ty mi dajesz mowo? / Nazywaniem chcesz mi szukanie zastąpić?”. Rok przed wojną ukazały się przedśmiertne – czego nikt wówczas nie przypuszczał – „Obrazy myśli”. Również w 1938 r. odznaczony został Złotym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury. Był najpoważniejszym rywalem Gałczyńskiego i Czechowicza w walce o rząd dusz po epoce Skamandra. Wywarł niedoceniony wpływ na poetów następnych pokoleń: Miłosza, Baczyńskiego, Borowskiego, Gajcego i innych.
Sebyła był też malarzem. Pejzażystą uwieczniającym jakieś sady i drzewa, ale także widoki Tatr, domy na Helu. Malował również portrety krewnych i przyjaciół oraz liczne autoportrety.
Byli w naszej kulturze twórcy, którzy jak Norwid czy Wyspiański, łączyli poezję ze sztukami plastycznymi; Sebyła łączył ją z malarstwem i muzyką. W tajniki gry na skrzypcach wprowadzał go już w dzieciństwie ojciec. Sebyła tworzył też własne, wysoko oceniane kompozycje. Czasami zaskakiwał także przyjaciół-melomanów „przekładami” utworów fortepianowych, zwłaszcza Szopena, na skrzypce.
I na koniec rzecz ważna, wśród współczesnych poetów rzadka: Sebyła był patriotą, czemu dawał wyraz z bronią w ręku. Tuż przed maturą poszedł do III powstania śląskiego, by walczyć o powrót Górnego Śląska do Polski. Po zwycięstwie wrócił do swego gimnazjum w Sosnowcu, by zdać urzędowy, szkolny egzamin dojrzałości.
Potem poszedł na studia do Warszawy, ukończył polonistykę, pracując równocześnie jako urzędnik Państwowej Kasy Oszczędności. Mieszkał w bursie, a nawet w dwóch – na Powiślu i przy ul. Grójeckiej – i tam powstała większość jego wczesnych wierszy, także „Opowieści o Stalowookim” („Proza i dramat”, 1923), także sztuki „Eros i Psyche” (1924) i „Bunt ludzi” (1924) opatrzony podtytułem „Strzępy niescenicznego dramatu”. Wszystkie te dzieła pozostały w rękopisach.
Początek drogi poetyckiej
Na forum ogólnopolskie wkroczył dopiero podczas studiów w Warszawie. W 1924 r. włączył się do działań grupy literackiej „Złocień”, do której należeli także późniejsi kwadryganci: Gałczyński, Słobodnik i Maliszewski – też poeta, zarazem prezes Koła Polonistów na UW. Warto o tym pamiętać, gdyż na ogół wywodzi się rodowód „Kwadrygi” jedynie z gimnazjum Reja, do którego chodzili Dobrowolski, Bibrowski, Wernic i Kornblum. Poeci „od Reja” rzeczywiście wydawali w szkole gazetkę pt. „Kwadryga” i po połączeniu się grup młodych twórców wylansowali swój tytuł jako nazwę wspólnego pisma, którego pierwszy numer ukazał się w 1927 r. Natomiast ton pokoleniu „Kwadrygi” nadawać będą przede wszystkim poeci zapomnianego przez polonistykę „Złocienia”: Sebyła i Gałczyński. Dopiero w dalszej kolejności wymienić należy Dobrowolskiego, po nim Piechala, który przybył z Łodzi, po nim zaś Bibrowskiego, w którego mieszkaniu mieściła się redakcja. W końcowej fazie, tzw. Nowej Kwadrygi liderem grupy zostanie najmłodszy, najbardziej lewicujący – Lucjan Szenwald. Ta lewicowość i ta chęć bycia prymusem popchną go do zdrady i służby dla NKWD.
Pośpiech życia każe sprawy nawet tak złożone i zwiewne jak poezja zamykać w jakiejś jednej formule, w jakimś jednym haśle. Taką magiczną formułą zamykającą i otwierającą dzieło poetyckie Sebyły jest określenie „poezja zbuntowana”. Ten bunt miał przede wszystkim przesłanki natury społecznej. Młodość poety upływała dosłownie na marginesie życia stolicy; na doświadczenia socjalne nałożyły się doznania osobiste: półsieroctwo (matka zmarła, gdy miał cztery lata), konflikty z macochą, częste zmiany miejsca zamieszkania (Kłobuck, Będzin, Sosnowiec), życie w bursie i trudności w przebiciu się na strzeżone przez „Warszawkę” salony.
Pracę literacką przerwie Sebyle dwuletnia służba w wojsku (1927–1928), potem dopiero przyjdzie względna stabilizacja. W 1931 r. poeta podpisał protest w tzw. sprawie brzeskiej. Nie pociągnęło to żadnych konsekwencji, czasy były po prostu inne, sanacyjne. W końcu kwietnia Sebyła wyjechał na stypendium państwowe, dzięki któremu poznał część Włoch i Paryż. Z wędrówek przywiózł sporo nowych utworów, m.in. „Młyny”. Po powrocie wszedł do redakcji „Znaku”, współpracował też z piłsudczykowskim „Pionem”. W 1935 r. otrzymał pracę w Polskim Radiu, gdzie prowadził audycję literacką. Rok później Sebyłowie (poeta ożenił się w 1928 r.) kupili parcelę w Magdalence, wybudowali domek letniskowy, do którego zapraszali przyjaciół. W życiu poety zaczął się szczęśliwy, twórczy okres, który miał trwać… trzy lata.
Te przygody społeczne związane z wędrówką poety przez różne warstwy i kręgi polskiego społeczeństwa znalazły wyraz w wierszach porównywalnych z „Kwiatami zła” Baudelaire’a. Do tej grupy należą obrazki: „Podwórzowy grajek”, „Ślepiec”, „Inwalida” „Koń”, także „Górnicy” i „Suchotnicy” – pomieszczone w książce wydanej wspólnie z Maliszewskim. Ich bohaterowie to chorzy, kalecy, ludzie pracujący nad siły, odtrąceni przez społeczeństwo, zapomniani przez Boga… Sebyła nie ograniczał się jednak do pojedynczych „obrazków”. Stworzył XX-wieczną wersję legendy o szczurołapie z Hamelin pt. „Pieśni szczurołapa”. Rozpoczyna je „Ogłoszenie” będące trochę parodią politycznych agitek, a trochę nachalnej reklamy, po nim następuje dramatyczna „Spowiedź szczurołapa”, zaangażowaniem filozoficznym i ekspresją nawiązująca do buntu Konrada (choć imię Mickiewiczowego bohatera nie zostało w utworze przywołane). Centralny fragment poematu stanowi symboliczna „Fabryka”, gdzie ziemia zostanie przedstawiona jako ogromny zakład, w którym błąka się ów tytułowy Szczurołap poszukujący Głównego Inżyniera – Boga. Obraz „hali fabrycznej”, w której rosną drzewa, a młyny potoków mielą granit, porfir i srebro poranków, zapowiada już panteistyczne, wizyjne utwory poety. Znakomitą literacko i filozoficznie pointą jest scena wyprowadzania szczurów ubranych we fraki, mundury i sutanny.
W poezji Sebyły odbiła się też filozofia pacyfizmu – jej manifestacją były antywojenne „Cztery wiersze o wojnie” i „Panopticum”. Warto jednak podkreślić oryginalność i „osobność” Sebyły w tym nurcie. Pacyfizm związany był na Zachodzie, zwłaszcza w Niemczech, z literaturą ekspresjonizmu. Brutalna i programowo antyliryczna liryka Franza Werfela łączyła pacyfizm z epatowaniem rekwizytami, takimi jak kikuty kalek, ciała w okopach, ranni i konający w wojskowym lazarecie. Protestując więc przeciw zezwierzęceniu człowieka, sama degradowała go do materii, do kaleczonego przez innych ludzi mięsa. W zestawieniu z tym nurtem liryka Sebyły wyróżniała się zarówno dbałością o poziom estetyczny, jak i o poziom myślowy; programowy pacyfizm łączył się w niej z tradycją franciszkańską. Dałoby się też obronić twierdzenie, że Sebyła był jednym z pierwszych w Europie twórców poezji ekologicznej, broniącej przyrody przed człowiekiem.
Romantyzm XX wieku
Romantyzm to epoka o dwóch skrzydłach. Jedno, skierowane ku ziemi, to twórczość poświęcona problematyce społecznej, to program socjalizmu Mickiewicza i program „podnoszenia ludowego do ludzkości” głoszony przez Norwida. Drugie, skierowane ku górze, to poezja mistyczna Słowackiego, to zracjonalizowana metafizyka Wrońskiego i upoetyczniona filozofia Cieszkowskiego.
Sebyła jawi się nam jako rzucony w międzywojnie romantyk, a jego metafizyczna poezja nie przypadkiem jest spokrewniona z twórczością i Norwida, i Słowackiego. Wątek norwidowski to oczywiście poemat refleksyjny pt. „Koncert egotyczny” – jak już zostało wspomniane – utwór, którego przedmiotem rozważań jest twórczość, jej sens w obliczu przemijania i śmierci. Z tradycji Słowackiego wywodzą się „Obrazy myśli” i oczywiście wiersze związane z życiem i z poetyckim testamentem naszego romantycznego twórcy – a więc „Słowacki”, „Grób Słowackiego”, a także nastrojowe „Nokturny”. Do tego metafizycznego nurtu dopisują się też ostatnie filozoficzne utwory Sebyły. Nie stanowią one antytezy jego poezji społecznej (polonistyka PRL mówiła nawet ustami Żółkiewskiego o „uwstecznieniu” poety) – są one jej dopełnieniem i uogólnieniem.
Poetycka metafizyka Sebyły przenosi na wyższy poziom problem obecności zła w dziejach, zderza moc zła z teorią głoszącą wszechmoc i wszechwiedzę Boga. Jego twórczość to poetycka teodycea. Nieudane usprawiedliwienie Boga. Nagromadzenie pierwiastków zła, niemożność pogodzenia ich z dobrocią Twórcy, zwątpienie w ową dobroć – to stanowi przesłanki katastrofizmu Sebyły. Nie płynął on (jak u Witkacego) z politycznej intuicji przeczuwającej najazd barbarzyńców ze Wschodu, nie płynął też z lewicowego czy prawicowego profetyzmu socjalnego zapowiadającego bunt mas. Ten katastrofizm wyrastał organicznie ze społecznej twórczości Sebyły i z filozoficznego uogólnienia jej problemów. Jako ilustrację należałoby w tym miejscu przywołać większość pisanych tuż przed wojną metafizycznych utworów poety. Ograniczmy się do jednego, pozbawionego tytułu wiersza o sile proroctwa. Miłosz nazwał ten utwór „ostatnim wierszem epoki”:
***
I znowu tupot nóg sołdackich
i grzmiących sotni gwizd kozackich,
gwiaździsty nad Europą but
i mrowi się ludami wschód.
A na zachodzie werbli trzask,
rozgwar motorów z nieboskłonu
i krok miarowy – wzywa łask
boga mocniejszych batalionów.
Ojczyzno moja, a ty trwasz
w żelaznym pogrążona gwarze,
światowidową mroczną twarz
zwracając w cztery strony wraże.
I marzy ci się chleb i miód
i szklane domy w rodnych sadach,
i szczęśliwości pełen trud,
pod gałęziami lip biesiada.
A niebo wokół się czerwieni,
ocknął się kontuszowy trup,
przystają mędrcy przerażeni,
opustoszały widząc grób.
I znów? Czy znów? Kołowrót dziejów
w płonący krąg porywa nas,
skończyły się sny kołodziejów,
stalowy szumi groźny las.
Żelazne dęby dudnią głucho,
toczy się mur, żelazny bór.
Nad konarami, zawieruchą
znów szumi wiatr, znów śpiewa chór.
O mój rozmarynie…
Śmierć poety
Ostatnie dni życia poety zawsze osnute były tajemnicą. Mówiono półgłosem o jego śmierci w Katyniu. Tę wersję upowszechnił też Miłosz w „Traktacie poetyckim”:
Ostatni wiersz epoki był w druku.
A jego autor, Władysław Sebyła,
Lubił wieczorem wyjąć z szafy skrzypce,
Kładąc futerał przy tomach Norwida.
Haftki munduru wtedy miał rozpięte
(Bo na kolei pracował, na Pradze).
W tym swoim wierszu, jakby testamencie,
Do Światowida przyrównał ojczyznę.
Zbliża się do niej świst i werbli trzask
Od równin wschodu i równin zachodu,
A ona śni o brzęku swoich pszczół,
O popołudniach w hesperyjskich sadach.
Czy za to strzelą w tył głowy Sebyle
I pochowają go w smoleńskim lesie?
W latach 70. pojawiły się pogłoski, iż poeta zginął z oficerami wysłanymi na daleką północ, na wybrzeże Oceanu Lodowatego. Wśród mieszkańców Dudinki, portu u ujścia Jeniseju, zachowała się pamięć o polskich oficerach, których ładowano na barki i odholowywano na ocean. Tam barki były dziurawione i porzucane wraz z jeńcami, czasem jednak utrzymywały się na falach, dopóki nie rozstrzelano ich pociskami kanonierek.
Faktów jednak było niewiele. Wiadomo było tylko, na podstawie relacji wdowy, Sabiny Sebyłowej, że tuż przed ogłoszeniem mobilizacji poeta otrzymał indywidualne powołanie do wojska. Żony nie było wówczas w domu, Sebyła pozostawił list datowany 28 sierpnia 1939 roku:
„Kochana moja. Dostałem dziś o 18-tej kartę powołania. Nie mam sposobu, żeby Cię zawiadomić […] Jadę dziś o północy, tam gdzie było to przewidziane, tj. do Hancewicz […]”.
W tym miejscu ślad się urywał. Pogłoski mówiły, że podobnie jak przyjaciel z poetyckiej grupy, Gałczyński, również Sebyła dostał się do sowieckiej niewoli. Gałczyński ocalał dzięki wymianie jeńców, został pognany do hitlerowskiego obozu i przeżył. Sebyła pozostał w ZSRR. W grudniu żona poety otrzymała kartkę ze Starobielska datowaną na 29 września 1939 r., częściowo zamazaną przez obozową cenzurę:
[quote]„Kochana moja. Wątpię o tym, czy masz jakąkolwiek wiadomość o mnie, również jak ja nic o was nie wiem i niepokoję się waszym losem […] Byłem lekko ranny, już niemal zapomniałem o tym. […] Gdybyś mogła i jeżeli warunki bytu ci pozwolą – przyślij mi sweter, rękawiczki, kilka chusteczek do nosa i zmianę bielizny. Można tu wysłać paczki do 8 kg (następna linijka zakreślona została kopiowym ołówkiem). Może przecież niedługo się zobaczymy. Całuję mocno Ciebie i Macieja. Pozdrawiam Dziadziów. Władek”.[/quote]
Dla historyków najważniejszą w tej stereotypowej z konieczności kartce jest wiadomość, że po upływie 20 lat poeta znów wziął udział w walkach – tym razem przeciw drugiemu z zaborców. Do rodziny Sebyły dotarła też kartka, o której nikt nie przypuszczał, że będzie ostatnim znakiem życia. Datowana ze Starobielska na 9 marca 1940 r., adresowana do Sabiny Sebyłowej – Warszawa, Brzeska 5 m. 54:
[quote]„Kochana moja, nareszcie doczekałem się twojej kartki z dn. 26 II i czekam teraz na pozostałe listy […] Niezbyt wiele mam do powiedzenia o sobie, chciałbym za to więcej wiedzieć o Was. Jestem zdrów i czuję się jak dotąd zupełnie dobrze. Wiosna, która zaczyna się tu zwykle dość wcześnie, podobno w tym roku jakoś się opóźnia. [podkr. B.U.]. Nic oczywiście nie piszę, ale rysuję trochę kolegów. Wyglądam aż za dobrze według mojego zdania. Maciej [syn poety – B.U.] by mnie pewno nie poznał, brodatego i wąsatego. Czytam trochę po rosyjsku i ukraińsku, gram w szachy, rozmawiam i rozmyślam. Czasem słucham muzyki przez radio, która tu jest dobra, ale dziwne to dosyć – bardzo mi ciężko słuchać, choć jak wiesz bardzo lubię muzykę. Następną kartkę napiszę prawdopodobnie w kwietniu… Gdybyś mogła, wyślij mi Wasze fotografie. Całuję Was mocno i czekam wiadomości. Twój Władek”.[/quote]
Następna kartka jednak nie nadeszła. Nie było dowodu, iż poetę dokądkolwiek wywieziono z łagru, nie było dowodu, że zginął, nadzieja na to, że żyje – tam czy gdziekolwiek w Sowietach – wydawała się z dnia na dzień coraz bardziej absurdalna. Władze PRL nie ośmieliły się prowadzić poszukiwań.
Dopiero od 1990 r. dzięki przetłumaczeniu dokumentów ujawnionych, a raczej milczkiem odtajnionych w Moskwie, zaczęła wypływać prawda o śmierci Władysława Sebyły. Są to wciąż tylko elementy porażającej mozaiki, które musimy układać – bez pewności, iż robimy to dobrze. Więc przede wszystkim: w sporządzonym przez NKWD, a pozbawionym daty, wykazie akt więźniów, którzy opuścili Starobielsk, na s. 376, pod numerem 3168 widnieje nazwisko Sebyły Władysława Michajłowicza – urodzonego w 1902 r., podporucznika rezerwy, redaktora. To jest jedyny urzędowy nekrolog poety. Jeńców ze Starobielska nie rozstrzelano w katyńskim lesie, nie było ich na barkach śmierci w Dudince. Zostali zamordowani w więzieniu NKWD w Charkowie albo wprost nad dołami w pobliskim lesie.
Zgodnie ze wskazówkami ekspertów medycznych NKWD strzelano w tył głowy. Przejście kuli przez rdzeń kręgowy powoduje skurcz mięśni i tym samym ogranicza krwotok. Z dokumentów wynika, że w Charkowie zamordowano co najmniej 3739 jeńców, w tym 9 generałów. Pochowani zostali w „VI rejonie strefy parkowo-leśnej”, półtora kilometra od wsi Piatichatki. Egzekucjami kierowali: naczelnik charkowskiego UNKWD major bezpieczeństwa P.Je. Safonow, jego zastępca kapitan bezpieczeństwa P.N. Tichonow, komendant charkowskiego UNKWD starszy lejtnant bezpieczeństwa T.F. Kuprin.
Zeznania zasłużonego pracownika
Brakującą część tej ponurej mozaiki pozwalają uzupełnić złożone w 1990 r. zeznania pracownika NKWD z Charkowa. Był to niejaki Mitrofan Syromiatnikow, urodzony w 1908 r. we wsi Zaporożnoje obwodu charkowskiego, członek KPZR, a w 1940 r. starszy dozorca w więzieniu NKWD. Jego nazwisko znalazło się na liście pracowników nagrodzonych przez Berię premią 800 rubli „za wykonywanie zadań specjalnych”. Jego zeznania złożone przed polsko-rosyjską komisją zostały opublikowane w Polsce z niezrozumiałym, prawie pięcioletnim opóźnieniem, w Wojskowym Przeglądzie Historycznym (nr 1–2, 1995, w tłum. prof. Fryderyka Zbiniewicza i Aleksandra Feisiuka), za którym przytaczamy fragmenty mogące rzucić światło na ostatnie chwile Sebyły:
Mniej więcej w maju 1940 r. do wewnętrznego więzienia NKWD zaczęły napływać duże grupy polskich wojskowych. Zdarzało się – wspomina Syromiatnikow – że przyjmowałem Polaków i umieszczałem ich w celach. Z reguły w więzieniu przebywali oni krótko: dzień, dwa, czasem kilka godzin, po czym uprowadzano ich do piwnicy NKWD […].
Kuprij umieścił w jednej celi nadzorcę Diewiatiłowa. Dał mu walizkę po to, by Polaków oszukiwać, niech pyta, kto z nich ma sowieckie pieniądze, niech je zda i wydaje im kwit. […] Mieli walizki, walizki musieli zostawić […] a jeśli któryś poprosił, to mu przynoszono z jego walizki konserwę albo słoninę. Polska słonina była wyjątkowo dobra, w puszkach.
– A czy każdy był przeszukiwany?
– Tak, każdego rozbierali i rewidowali… pasy odbieraliśmy […] Rozbierali ich wtedy, kiedy doprowadzali ich tam do piwnicy. […] Rozbierali się, zdejmowali płaszcze, a także bluzy wojskowe lub koszule. Nakrycia głowy też zabierali.
– Pan przyprowadzał czy tylko zabierał?
– Miałem rozkaz przyprowadzać według listy. Przyprowadzam, tam duży skrajny pokój, tam stoją trzej ludzie, od razu związali ręce i wyprowadzali człowieka…
– Jak się zachowywali, kiedy wiązano im ręce? Nie sprzeciwiali się?
– Nic nie mówili. Po prostu: wiemy, co chcą z nami zrobić.
– Czy osobiście rozstrzeliwał pan polskich wojskowych?
– Uchowaj Boże! Jest taki rozkaz – tylko komendant [Kuprin – B.U.] to wykonywał.
– Ale przecież komendant sam nie mógł rozstrzeliwać wszystkich. Czyżby nie miał pomocników?
– Wyjaśniam: czy mu się ręka męczyła, czy nie, przez cały czas sam wszystko wykonywał […] Jeszcze jeden dozorca siedział w budce, gdzie przygotowywał, wówczas przecież nie było pistoletów, lecz nagany, przygotowywał nagany.
– Czy z miejsca, w którym siedział ten przygotowany, było słychać strzały, czy może były tam jakieś urządzenia izolujące?
– Strzały? Było słychać.
– Ile osób czekało w kolejce?
– Tylu, ilu przyprowadzano w kolejce. Może pięć, sześć osób. Dopóki tamtych nie zabiorą… Nie byłem w stanie patrzeć. Chciało się po prostu uciekać. Nas samych chcieli rozstrzelać. Przyprowadzają ich dozorcy, ręce związane, odprowadzili… Przyprowadzają na korytarz. Tam ja, przypuśćmy, stoję w drzwiach. Otwieram drzwi: »Można?« Stamtąd: »Proszę wejść«. Prokurator siedzi za stolikiem, obok komendant. Ten pyta: »Nazwisko, imię, imię ojca, rok urodzenia« i powiedział – »Możecie iść«. Tu nagle »kłac«
i poszedł, poszedł.
– To znaczy, kiedy się odwrócił, od razu do niego strzelano?
– Pamiętam, że strzelali, strzelali […] On tylko krzyknął »ało«, my we dwóch powinni byli wskoczyć i zabrać [ciało] do oddzielnej celi. Komendant krzyczał »ało«, co znaczyło zabierzcie […]. Płaszcze, czapki, brało się. Trzeba było przecież przykrywać ich, trzeba było im czymś owijać głowy. Rozumiecie, żeby ona nie krwawiła.
– A gdzie je owijaliście, na samochodzie czy…?
– Owijaliśmy natychmiast po rozstrzelaniu. Dwóch brało na nosze, a dwóch stało na samochodzie… Braliśmy ich stamtąd i układaliśmy na samochodzie, na przemian jednego głową w jedną stronę, a drugiego w przeciwną. I tak stopniowo do brzegu, ładowaliśmy około 25 do 30 osób.
– Z owiniętymi głowami?
– Tak. Potem tymi płaszczami, które zostawały, przykrywaliśmy ich. A potem wrzucaliśmy ich do dołu. Pasy zostawały w magazynie.
– Czy wszystkich rozbieraliście, czy zdarzało się, że wywoziliście ich także w ubraniach?
– Jak można było wywozić w ubraniu wierzchnim, przecież do prokuratora przychodził już rozebrany. W bluzie, spodniach, butach, kamaszach…
– Układaliście czy rzucaliście?
– Do dołów? Do dołów tak jak popadło. […] Zrzucaliśmy nocą, w ciemnościach […] bez oświetlenia… Dwóch ludzi stoi na samochodzie, biorą go, ale przecież nie będą go opuszczać do dołu, jak chowa się na cmentarzu.
– Z tego, co pan mówi, wynika, że na to, aby zapełnić dół 300 trupami, trzeba było 10 dni (licząc po 20–30 osób na jeden kurs). Kierowcy trzeba było 10, a nawet 12 dni, żeby zapełnić taki dół…
– Przecież mówię, że 10 dni tam woziłem. Tylko do tego dołu.
– Tylko jeden samochód dziennie?
– Po dwa.
– Woził pan przez 10 dni czy kilka razy?
– 10 dni, to znaczy jeden raz na noc… Przy Polakach pracowałem 10 dni […] Kiedy to z Polakami przeszło, Kuprij powiedział, że powinniśmy być nagrodzeni. Jakoby przedstawili do awansu i do nagrody. Ktoś powiedział, żeby się przygotować, to znaczy – przekłuj sobie dziurkę, dostaniesz medal…
– Mówi pan, że przez 10 dni. A co z pozostałymi? Przecież około czterech tysięcy osób przeniesiono [między 2 kwietnia a 14 maja 1940 r. – B.U.] z obozu w Starobielsku do Charkowa […].
– Czy oprócz tej szóstej strefy Parku Leśnego było jakieś inne miejsce, do którego wożono polskich wojskowych?
– Ja nie wiem, nie mam pojęcia. Potem zachorowałem na 3 miesiące…
– A kiedy pan, razem z naczelnikiem oddziału »A« sprawdzaliście to miejsce w 1944 r., ziemia wówczas była zapadnięta czy też nie?
– Nie, nic nie zapadło… Wszystko zarosło trawą i krzakami. Niech pan policzy, ile to lat minęło, cztery lata. Przez cztery lata mogą wyrosnąć śliwy i jabłonie. Tam już na tym miejscu rosły drzewa”.
Zeznania Syromiatnikowa kończą się niemal lirycznym, poetyckim krajobrazem – pejzaż rosyjskiej wsi, kwitnący sad – podobny sadom malowanym przez Sebyłę. Nie jest w tej chwili ważne, na ile stary enkawudysta celowo pomniejsza swój udział w zbrodni, ważne, że dzięki jego relacji możemy sobie wyobrazić ostatnie chwile życia poety. Jeśli rozstrzeliwano wedlug listy – numer 3168 zginął jako jeden z ostatnich, w maju 1940 r.
6 lutego 2008 r., w rocznicę urodzin Władysława Sebyły, w warszawskim Muzeum Niepodległości odbyła się inauguracja cyklu imprez literackich, naukowych i muzycznych poświęconych osobie i twórczości poety. Obecni wysłuchali koncertu i recytacji wierszy twórcy w wykonaniu młodzieży warszawskich szkół. Ogłoszono też konkurs poetycki. Patronat nad obchodami został objęty przez Sejmik Mazowsza w osobie marszałka Adama Struzika, Muzeum Niepodległości oraz Fundację Szembeków. W skład Komitetu Honorowego weszli m.in.: dr Andrzej Stawarz, dyrektor Muzeum Niepodległości, dr Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej, Janusz Odrowąż-Pieniążek, dyrektor Muzeum Literatury, Artur Buczyński, wiceburmistrz Pragi-Północ.
Bohdan Urbankowski, Nowe Państwo: 25/2008
(412)