Są piękne i mężne, silne i odważne… Są dziełem sztuki i sztuką jest je dosiadać. Są wolne i mądre. Zaufały człowiekowi i dały się obłaskawić. A człowiek uwierzył, że pomogą mu stać się wolnym. Zwyciężał razem z nimi i ginęli wspólnie. Leczyli razem rany. Dzielił się z nimi swą radością i rozpaczą. Pokochał je na śmierć i życie…
Taką inwokacją do koni zaczyna się rozedrgany tętentem ich kopyt film, traktujący o historycznym związku człowieka z koniem i o lisowczykach – wojskowej formacji, która ten związek uczyniła niezwykle silnym.
Film w reżyserii Krzysztofa Langa.
Jej przedstawiciela uwiecznił na obrazie sam mistrz Rembrandt, uwiedziony siłą jego zgrabnej postaci, odzianej w krótki kubrak z szerokim kołnierzem i futrzną czapę. Aleksander Józef Lisowski urodził się okolo roku 1575. Służył jako zwykły żołnierz pod Janem Potockim w kampanii przeciw hospodarowi wołoskiemu. Potem jako przywódca konfederacji zbuntowanych żołnierzy zasłynął z grabieży i samowoli. Skazano go za to na banicję. Zaciągnął się wówczas na służbę u Dymitra Samozwańca. Był już owianym legendą dowódcą, gdy zdjęto z niego piętno infamii. Powrócił do Polski i stworzył swoją słynną jazdę, nazywaną potem w Europie jazdą polską albo lisowczykami, od nazwiska jej twórcy.
W tej lekkiej, nieregularnej kawalerii służyła drobna szlachta i chłopi pańszczyźniani, Tatarzy i Kozacy znad Dniepru i z Zaporoża. Wstępującym w jej szeregi Lisowski nie stawiał żadnych warunków formalnych, lecz poddawał żelaznej dyscyplinie, która zbieraninę urwipołciów zmieniała w niezwykle skuteczną, świetnie wyćwiczoną najemną formację, chętnie widzianą w armiach europejskich władców.
Siła lisowczyków tkwiła w ich symbiozie z końmi. Używali jedynie koni orientalnej krwi – niewielkich, szybkich, zwrotnych, o niezwykłej wytrzymałości. Były bardzo cenne, ich udział w bitwie poprzedzały bowiem aż dwa lata ujeżdżania. Lisowczycy jeździli na nich na swój własny, typowo polski sposób, będący połączeniem bieguno różnych szkół – wschodnich i zachodnioeuropejskich. Dzięki temu przemieszczali się z ogromną prędkością. W boju stosowali własną, niezwykle sprytną taktykę, której głównym elementem było działanie przez zaskoczenie.
Dla królów, cesarzy i sułtanów Lisowski był synonimem dzielnego żołnierza, a wynajęcie jego jazdy – gwarancją powodzenia. Dla kmieci, mieszczan i szlachty, których łupił po drodze, był jednak synonimem grabieżcy, swawolnika i łotra. Jego gotowi na wszystko ludzie, choć obowiązywał ich regulamin przewidujący karanie gardłem za rozbój i gwałt, dopuszczali się wszelakich okrucieństw, traktowali ludność z całą bezwzględnością i sami wypłacali sobie żołd sięgając po cudze dobra, a w razie oporu pozostawiali za sobą zgliszcza, śmierć i łzy.
Aleksander Lisowski zmarł w 1616 roku w tajemniczych, nigdy nie wyjaśnionych okolicznościach. Spadł martwy z konia podczas przeglądu swojej jazdy pod Starodubem. Dowództwo po nim przejął Kleczkowski, potem Rogowski, Rusinowski i Strojnowski. W ciągu 30 lat istnienia jazdy służyło w niej od dwóch do 15 tysięcy ludzi. Lisowczycy walczyli dzielnie. Gdy ojczyzna była w potrzebie, stawali na każde wezwanie. Potrafili pokonywać na swych niewielkich koniach nawet 150 km w ciągu doby. Bali się ich nawet ci, pod których sztandarami szli w bój, którzy płacili im żołd.
Król Władysław IV jednak w 1634 roku doprowadził do rozwiązania jazdy, ze względu na rabunki, których się dopuszczała, ale jeszcze w 1640 roku można było lisowczyków spotkać na polach bitewnych wojny 30-letniej i we Francji. Film oddający hołd żołnierskiemu kunsztowi lisowczyków i ich koniom urzeka widowiskowością. Dokument tworzą, kręcone we wspaniałych jesiennych pejzażach, inscenizacje epizodów z obozowego i bitewnego życia oraz niektórych wydarzeń z dziejów tej formacji. Piotr Fronczewski zaś snuje swoją opowieść już to w zaciszu stylowej biblioteki, już to z końskiego grzbietu.
(378)