Lech Makowiecki, „Ostatnia kula”
Zapadam w ciemność i las,
to moje życie, to mój dom,
przyjaciel księżyc w porę zgasł,
mateczka noc okryła mgłą.
Już nie mam dokąd uciec stąd,
a nogi nie chcą nosić mnie.
Domyka się obławy krąg,
do rana sam wykrwawię się.
Za to, że wolnym chciałem być,
ścigają mnie jak sfora psów,
ci co na smyczy wolą żyć,
i nie podniosą nigdy głów.
Moja wolności nie znał cię,
żaden niewolnik, żaden pies.
Dla nich obroża zwykła rzecz,
dla mojej szyi pętlą jest.
Dla mej wolności…
mojej wolności…
Tylu przyjaciół przeszło już,
na drugą stronę, w lepszy świat,
garbate krzyże pokrył kurz,
w dziurawych hełmach gwiżdże wiatr.
Szukali światła w mroczne dni,
przed Bogiem tylko chyląc kark.
Pośród klęczących dumnie szli,
w pogardzie mając każdy targ.
Za to, że wolnym chciałem być,
ścigają mnie jak sfora psów,
ci co na smyczy wolą żyć
i nie podniosą nigdy głów.
Moja wolności nie znał cię,
żaden niewolnik, żaden pies.
Obroża dla nich zwykła rzecz,
dla mojej szyi pętlą jest.
Dla mej wolności…
mojej wolności…
Wstaje świt, opada mgła,
nadchodzi nowy piękny dzień.
Moja wolności przy mnie trwaj,
najbardziej teraz kocham cię.
Ostatni nabój, krzyża znak,
burzy się krew, szczęknęła broń,
wybaczcie jeśli coś nie tak,
przez chwilę lufa chłodzi skroń.
Za to, że wolnym chciałem być,
ścigają mnie jak sfora psów,
ci co na smyczy wolą żyć,
i nie podniosą nigdy łbów.
Moja wolności nie znał cię,
żaden niewolnik, żaden pies.
Obroża dla nich zwykła rzecz,
obroża dla mnie pętlą jest.
Dla mej wolności…
mojej wolności…
„Nie płacz, kochanie, twe łzy
Bardziej mnie ranią niźli cierń
To już nie boli… To nic…
Nareszcie odnalazłem Cię…”
(54)