W 1999 r., za rządów Jerzego Buzka, Bank Światowy zrobił analizę stopnia uczciwości przy prywatyzacji przedsiębiorstw i okazało się, że wszyscy „dawali”. Na wręczaną przy tej okazji łapówkę mówiło się „komisyjne”. Mało tego, okazało się, że za trzy miliony dolarów można było kupić korzystną dla wielkiego kapitału ustawę!
Ówczesny marszałek Sejmu Maciej Płażyński złożył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratora generalnego. Ale gdy prokuratura zaczęła domagać się szczegółów, Bank Światowy odpowiedział, że przeprowadzone przez niego badanie było anonimowe. I na tym się skończyło.
Zabrakło też długofalowego planu rozwoju bankowości. Tak tania wyprzedaż wszystkich banków była zupełnym nonsensem. Bankowość jest bowiem niesłychanie opłacalna. Tylko w zeszłym roku banki w Polsce zarobiły 15 miliardów złotych. Jakby tego było mało, w tym roku będziemy sprzedawać kolejne akcje banku PKO BP. A powinno się robić wszystko, żeby rozwijać polską, głównie spółdzielczą bankowość.
Co według Pana Profesora hamuje rozwój naszego kraju?
Przede wszystkim niesłychanie rozwinięty aparat administracyjny. W 1989 r. aparat centralny liczył 46 tysięcy, a w 2012 r. już 182 tysiące pracowników. Polska ma więcej ministerstw niż Japonia czy Szwajcaria. Nonsensowna jest również struktura prezydent – premier. Każde z tych stanowisk ma olbrzymi aparat administracyjny, praktycznie rzecz biorąc bez ściśle zdefiniowanych kompetencji. Cały czas istnieje też problem doboru kadry kierowniczej.
Od czego należałoby według Pana Profesora rozpocząć zmiany w Polsce?
Pierwsza rzecz – radykalnie zmniejszyć aparat administracyjny. Dojść do tego, że nie będziemy na 70. czy 80. miejscu w skali światowej pod względem swobody gospodarczej. Dziś w Polsce, chcąc prowadzić przedsiębiorstwo, trzeba zderzyć się z olbrzymią biurokratyczną machiną. Parę tygodni temu przyjechał do Polski mój dobry znajomy Amerykanin, który pracuje w amerykańskiej firmie zajmującej się poszukiwaniem gazu łupkowego. Był zszokowany, że to, co w Stanach Zjednoczonych załatwia się w trzy dni, u nas trwa miesiącami. Wyjechał, nic nie załatwiwszy.
No dobrze, ale co zrobić z tymi tysiącami urzędników, którzy zostaną bez pracy?
– W 1996 r. uczestniczyłem w Kanadzie w zespole recenzującym projekt ówczesnego ministra finansów, który zaproponował zmniejszenie administracji o 45 tysięcy stanowisk. Zwolnieni urzędnicy dostali bardzo tani kredyt na działalność gospodarczą. To była kapitalna koncepcja. Ale cały ten proces był przeprowadzany nie przez urzędników, lecz przez zespół fachowców.
Politycy, którzy doprowadzili Polskę do gospodarczej ruiny, nadal piastują wysokie stanowiska. Co mówi to o stanie naszej demokracji?
– Po pierwsze, w Polsce w ogóle nie ma demokracji. Bo demokracja to jest zasada podejmowania decyzji na zasadzie większości. Tymczasem w Polsce głosuje maksymalnie 50 procent obywateli. Zwycięska partia w koalicji osiąga łącznie 40 procent, co oznacza, że w praktyce reprezentuje ona jedynie 20 procent społeczeństwa. Jesteśmy zatem rządzeni przez reprezentantów mniejszości.
Witold Kieżun, wywiad „Demokracja kontrolowana” („Nasz Dziennik”, 2 lutego, 2013 r.)
(88)