133 lata temu 22 lipca 1881 r. w Maksymówce koło Stanisławowa urodził się Bolesław Wieniawa-Długoszowski, zmarł 1 lipca 1942 r. w Nowym Jorku –generał Dywizji Wojska Polskiego, osobisty adiutant Józefa Piłsudskiego… Jedna z najbarwniejszych postaci II RP. Znany z umiłowania kobiet, koni i hucznej zabawy, czym zyskiwał niecodzienną sympatię jednych i nieskrywaną złość innych. Poeta, lekarz medycyny, a także dziennikarz (redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” w Detroit). Autor wielu popularnych powiedzonek, cytowanych potem szeroko w całym kraju. Przytaczamy kilka z nich:
Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski w 1938 roku został ambasadorem Rzeczypospolitej w Rzymie – jak mówiono, przy Kwirynale (na tym wzgórzu był pałac – siedziba króla Włoch, obecnie jest tam rezydencja prezydenta Republiki). Złośliwa ulica stolicy natychmiast ułożyła anegdotkę na temat okoliczności owej nominacji. Podobno po jakimś kolejnym ekscesie generała zrozpaczony prezydent Ignacy Mościcki miał się złapać za głowę i stwierdzić: „No i co ja mam zrobić z tym Wieniawą, chyba go poślę do kryminału”. Szef protokołu dyplomatycznego nie dosłyszał i tak Długoszowski się znalazł… przy Kwirynale. Swoją drogą generał na nowym stanowisko spisywał się znakomicie.
Inna rzecz, że z uwagi na specyficzne poczucie humoru Wieniawę brano za pijanego także wtedy, gdy był trzeźwy. Pewnego razu suczka państwa Długoszowskich odczuła potrzebę bliższego spotkania z odpowiadającym jej urodzeniu pieskiem. Generał znalazł odpowiedniego psa, włożył galowy mundur, zarzucił pelerynę, wziął suczkę pod pachę i pojechał pod ustalony adres. Drzwi otworzyła dystyngowana pani. Stwierdziła, że taka usługa kosztuje dwieście złotych. „Dwieście złotych?” – zapytał zdziwiony Wieniawa. „Tak, mój piesek jest w doskonałej formie, ponadto jest olimpijczykiem, ma dużo odznaczeń, medali i orderów” – wyjaśniła kobieta. Wieniawa uniósł prawą brew, wyprężył się, odsłonił pelerynę, z lewej strony pokazując swoje ordery. Przejechał po nich otwartą dłonią, demonstrując je od Virtuti po Legię Honorową, i stwierdził: „Proszę Pani, grosza bym od Pani nie wziął!”.
Nocna wędrówka Wieniawy i jego przyjaciół, wśród których byli poeci: Lechoń, Wierzyński, Tuwim czy Słonimski, „zaczynała się wędrówka przez Ziemiańską, Oazę, Adrię, Bachusa, Simona i Steckiego, Narcyza i Hrabinę, by wreszcie szarym świtem wylądować na słynnej na całą Warszawę, choć dość podłej karczmie u Grubego Joska na Gnojnej”. Wypijano, co się dało. „Patrz Bolek, ile jest na świecie dobrego wina, jaki mają bukiet, kolor, jakie są dobre. Nie rozumiem, dlaczego ludzie piją wódkę” – mówiła do Wieniawy żona. „Wiesz, co by się działo, gdyby jeszcze wódka miała dobry smak?” – odpowiadał z filozoficzną zadumą.
Ponoć, podczas jednej z licznych i suto zakrapianych imprez, w jednym z warszawskich hoteli, Wieniawa, w wyniku zakładu, wylądował w olbrzymim hotelowym akwarium. Ponieważ, mimo próśb, nie chciał opuścić rzeczonego lokum, zdesperowany personel hotelu wezwał policję. Wieniawa na widok oficera policji, zasalutował i oświadczył, że niestety nie może usłuchać jego poleceń, ponieważ przebywając w akwarium podlega jurysdykcji policji wodnej.
Piotr Lisiewicz, Tornister szwoleżera, „Niezależna Gazeta Polska” 2007, nr 2, s. 26.
(1126)