Monika opiekuje się dzieckiem swojej siostry i choć jednocześnie wciąż ma nadzieję na założenie własnej rodziny, wydaje się szczęśliwa i spełniona. Kiedy przewrotny los stawia na jej drodze mężczyznę, który burzy jej spokój – nie zamierza na to pozwolić i dać się ponieść emocjom.
Zwłaszcza że od pierwszej chwili jest świadoma jego odmienności; przecież między innymi właśnie z tego powodu zdecydowała się wynająć mu pokój…
Świat Moniki na chwilę się rozsypie, jednak dziewczyna zdoła poskładać go na nowo, odnajdując nadzieję na szczęście, które do tej pory ją omijało.
To kolejna piękna, poruszająca i wartościowa powieść w dorobku twórczym Renaty L. Górskiej. Zachwyca swoją realnością, otula emocjami, a przede wszystkim błyskotliwie udowadnia, że zawsze warto marzyć, oczekiwać zmian na lepsze i wierzyć w miłość. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy i gdzie los obdarzy nas tym, co najlepsze. Bezapelacyjnie doskonały materiał na produkcję filmową.
Nora Roberts ma godną siebie kontynuatorkę. Szczerze polecam! Krystyna Meszka, cyrysia.blogspot.com
Prolog
Któż by nie chciał urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą? W momencie moich narodzin zaświeciło ich więcej, a chociaż nie były prawdziwe, z ust ludzi wypływały dobre życzenia. Niebo rozbłysło od fajerwerków, wybuchały petardy, strzelały korki szampana. Niestety nie byłam potomkiem królewskim i to nie mnie witano tak hucznie. Świętowano nadejście nowego roku. Wyprzedziłam go o minutę.
– Wpiszę datę pierwszy stycznia – proponowała położna. – Przedłuży się małej dzieciństwo.
– Nie zgadzam się na to! – Moją rodzicielkę oburzyła ta nadgorliwość. – Proszę trzymać się przepisów!
Miała powód do uporu. Byłam pogrobowcem, a ponoć także dzieckiem przenoszonym. Nieduża waga noworodka raczej nie potwierdzała takich obliczeń, lecz matka obstawała przy swoim.
– Patrysia, moja pierworodna, też była taka drobna! – Nie wspomniała o fajkach, których wtedy nie umiała się wyrzec.
Podczas drugiej ciąży o paleniu czy innych używkach musiała zapomnieć. Wicherkowie, jej teściowie, praktycznie nie spuszczali jej z oczu. Bez pracy, własnego mieszkania i z kolejnym dzieckiem w drodze, musiała dostosować się do tego rygoru. Wpieniała się, gdyż traktowano ją jak małolatę, chociaż była już matką i wdową. Jej mąż, a mój ojciec, o ile Piotrek istotnie nim był, zginął tragicznie w wypadku. Następne miesiące stały się dla Hanki prawdziwą gehenną. Była całkowicie zależna od teściów, z niskiej wdowiej renty nie utrzymałaby siebie i dzieci.
W okazałym domostwie, w którym żyło się wielopokoleniowo, nestor rodu pod pozorem łaskawcy sprawował rządy tyrana. Bliskich traktował jak swoich podwładnych, żądał od nich pełnego posłuchu. Protesty gasił rykiem, podporządkowanie szczodrze nagradzał. Kobiety w tym domu nie miały wiele do gadania, obaj synowie również bali się ojca. Biada było sprzeciwić się temu mężczyźnie, zawsze musiał postawić na swoim! W miasteczku mówiło się nawet „zawzięty jak Wicherek”.
Nie mogłam pamiętać, co doprowadziło do tego, że dorastałam w domu dziadków. Wersja Hanki, mojej matki, zawierała sporo luk i różniła się od tego, co słyszałam od innych. Zacznijmy jednak od początku, trzymając się nagich faktów. Byłam dzieckiem wyczekiwanym, ale w żadnym razie chcianym. To tylko pozornie paradoks.
(254)