19 lutego 1947 r., na trzy dni przed wejściem w życie ustawy amnestyjnej, w dwóch różnych więzieniach stracono dowódcę oddziałów Związku Zbrojnej Konspiracji, mjr. Franciszka Jerzego Jaskulskiego „Zagończyka” (w Kielcach) i twórcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego, kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” (w Łodzi).
Ci dwaj oficerowie Wojska Polskiego, Armii Krajowej i powojennej partyzantki niepodległościowej, to jedni z najbardziej bohaterskich żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego i najwspanialsze postacie antykomunistycznego oporu przeciwko sowietyzacji Polski.
Więcej o Warszycu dowiesz się TUTAJ!
W czerwcu 2001 r. w Radomiu stanął pomnik majora Franciszka Jaskulskiego „Zagończyka”, żołnierza Armii Krajowej i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Choć kilka miesięcy trwały kłótnie między SLD a prawicą na temat lokalizacji monumentu, to jednak niewiele chyba osób zna jego bohatera. Major „Zagończyk” to na pewno postać nietuzinkowa, to typowy przykład polskiego patrioty, wychowanego w latach II Rzeczpospolitej. Jego droga życiowa wiodła od harcerstwa, przez udział w wojnie obronnej 1939 roku, konspirację, Armię Krajową, po walkę z komunistami, próbującymi narzucić Polakom system obcy tradycji narodowej.
Choć wydawało się, że historia przynajmniej od 10 lat przyznaje rację „Zagończykowi”, to jednak nadal jego pamięć jest opluwana przez obecnych dziedziców czerwonej ideologii. Dla nich działacze WiN-u to „kontrowersyjna” grupa partyzancka, mająca na sumieniu również niewinnych ludzi. Jak więc wyglądały losy dowódcy WiN na ziemi radomskiej?
W obronie niepodległości
Mjr Franciszek Jaskulski urodził się 16 września 1914 roku w Castrop – Rauxel w Westfalii, w rodzinie polskich emigrantów. Był synem Ignacego Jaskulskiego i Marii z Kozalów, do kraju wrócił razem z rodzicami w maju 1926 r. Państwo Jaskulscy zamieszkali w Zdunach (powiat krotoszyński), gdzie przyszły „Zagończyk” ukończył siedmioletnią szkołę podstawową.
W latach 1928-1933 uczęszczał do Seminarium Nauczycielskiego w Krotoszynie. Po jego ukończeniu podjął pracę zarobkową w Urzędzie Gminnym w Zdunach. W 1935 został przeniesiony do gminy Kobylin. Przez 3 semestry studiował prawo. Służbę wojskową odbył w 17 puł. w Lesznie i ukończył ją w 1937 r. w topniu kaprala.
Wróciwszy do cywila Jaskulski został nauczycielem; udzielał się także w harcerstwie – w 1939 roku otrzymał stopień harcmistrza.
Zmobilizowany wziął udział w obronie Warszawy, potem wrócił do Zdun i włączył się do pracy w konspiracji. Na podstawie nasłuchów i informacji z terenu redagował pisemko „Zagończyk” – stąd jego partyzancki pseudonim. Poszukiwany przez gestapo wyjechał w roku 1942 w Lubelskie, związał się z Kedywem AK, otrzymał stopień podporucznika i od 1943 roku dowodził oddziałem lotnym o kryptonimie „Pilot”. Oddział ten wchodził w skład budowanego 15. Pułku Piechoty „Wilków”, walczył z Niemcami w okolicy Puław. Jego największym wyczynem było ocalenie 25 lipca 1944 r. Końskowoli przed karną ekspedycją Wehrmachtu. W trakcie tej akcji nadjechały sowieckie czołgi, które włączyły się do walk z Niemcami. To pierwsze spotkanie w atmosferze „braterstwa broni” miało jednak mylący charakter.
[quote]Prócz walk z Niemcami partyzanci musieli borykać się z bandami strzelających w plecy komunistów. W wyniku skrytobójczych napaści ze strony oddziałów AL pośród „Wilków” (taki kryptonim nosił odtwarzany 15. pp AK) zginęło 29 partyzantów, rany odniosło 21, co stanowiło ponad 50 proc. strat osobowych. Najbardziej haniebną była napaść AL.-owców z oddziału „Cienia” (Bolesław Kowalski), który 4 maja 1944 r. w Owczarni zamordował 18 żołnierzy AK z oddziału „Hektora” (Jan Zdzisław Targosiński) czekających na przyjęcie zrzutu. Takich zbrodni nie popełniali nawet Niemcy, choć w walkach z nimi partyzanci ugrupowania „Wilków” stracili 24 ludzi.[/quote]
W więzieniu
Dwa dni po wspólnych walkach o Końskowolę do „Zagończyka” zgłosili się trzej przedstawiciele władz wojskowych (plus jeden aktywista PPR) – żądając, aby oddział zdał broń i wstąpił do Armii Berlinga; samego zaś dowódcę wraz z drugim oficerem serdecznie zaproszono na rozmowy. Na szczęście „Zagończyk” wiedział, co myśleć o takiej serdeczności (większość zapraszanych oficerów AK została zamordowana lub wywieziona w głąb ZSRS). „Zagończyk” wymógł zgodę na trzydniowy odpoczynek dla żołnierzy po bitwie, umówiono się na 30 lipca. Sowieciarze, będąc tylko w czwórkę, nie mogli odmówić zgody, narada odbywała się zresztą w braterskiej atmosferze – przy wódce .
Obydwie strony grały znaczonymi kartami. Już 29 lipca, w przeddzień ustalonego terminu, do bazy partyzantów przybyły dwa samochody z żołnierzami Berlinga dowodzonymi przez oficerów NKWD – jednak większości „urlopowanych” żołnierzy jeszcze (a właściwie już…) nie zastali. „Zagończyk” prowadzony w braterskiej atmosferze na wspólne obrady – w ostatniej chwili zdołał uciec. Nie na długo – w listopadzie został aresztowany, osadzony na Zamku w Lublinie i skazany na karę śmierci za przynależność do nielegalnej organizacji pod nazwą Armia Krajowa oraz za to, iż nie uczynił zadość publicznemu wezwaniu do poboru. Wyrok ten został zamieniony na 10 lat więzienia, Jaskulskiego przewieziono do Wronek, skąd we wrześniu 1945 r. zdołał uciec.
Ucieczka miała charakter improwizacji. Jaskulski wraz z drugim więźniem, zawodowym elektrykiem Sławomirem Liberackim, bywał wysyłany do napraw instalacji poza więzieniem. Podczas pracy wykonywanej w jakimś mieszkaniu więźniom udało się obezwładnić strażnika, przemknęli przez miasto do lasu, przepłynęli na drugą stronę Warty, zaopatrzyli się w odzież i – dla zatarcia śladów – powrócili na lewy brzeg rzeki. Skierowali się do Poznania – nie docenili jednak zawziętości komunistów, którzy wciąż przeczesywali cały teren. Liberacki nie wytrzymał kondycyjnie i psychicznie, zrezygnował z dalszej ucieczki. „Zagończyk” – stary harcerz – najpierw zagrzebał się w jakąś jamę i przykrył liśćmi, potem położył się na dnie płytkiego stawu i oddychając przez trzcinę przeczekał do przejścia obławy.
Podziemie antykomunistyczne
Po udanej ucieczce „Zagończyk” wrócił w Lubelskie i na terenie powiatu puławskiego zorganizował oddział złożony z osób zagrożonych aresztowaniami. Na początku dowodząc partyzantami „Orlika” – przeprowadził wspólny atak na stację PKP w Dęblinie, gdzie UB przetrzymywało żołnierzy AK. Więźniów nie udało się odbić, jedyną pociechę stanowiło kilkunastu zastrzelonych polskich i rosyjskich sowieciarzy. Dowództwo potraktowało akcję jako zdany egzamin i postanowiło przydzielić Jaskulskiemu poważniejsze zadanie. Na przełomie lat 1945-1946 w ramach tworzenia struktur Wolności i Niezawisłości „Zagończyk” otrzymał rozkaz zorganizowania terenu radomsko – kozienickiego.
Na początku 1946 r. zgrupowanie „Zagończyka” przeprawiło się na lewy brzeg Wisły. Budowę swego inspektoratu „Zagończyk” zaczął od przejęcia pod komendę walczących już oddziałów. Podporządkował sobie znanego z akcji na więzienie w Radomiu „Oriona” (ppor. Włodzimierz Kozłowski), a także Orła” (st. sierż. Tadeusz Bednarski) i „Mściciela” (st. sierż. Tadeusz Moryc – oddział rozbity w czerwcu 1946 r.), następnie operujących w radomskiem: „Dzidy” (ppor. Marian Sadowski) i „Zagóry” (Stefan Nowacki, oddział rozbity wiosną 1946 r., część żołnierzy przeszła do „Igły”). Podporządkowały się Jaskulskiemu także walczące w iłżeckim oddziały: „Igły (ppor. Tadeusz Zieliński) „Zapory” (Konstanty Koniusz) i „Beliny” (Tadeusz Życki – rozwiązany w czerwcu 1946 r., część partyzantów przeszła do „Beliny”) oraz duża grupa „Sokoła” (NN, operująca w radomskiem i iłżeckiem(. Osłonę komendy stanowiła 15 – 20 osobowa drużyna lotna „Jastrzębia” (sierż. podch. Zenon Ochal), w której było wielu AK-owców z Lubelszczyzny.
Największe oddziały – „Orła”, „Dzidy”, ” Igły” i „Sokoła” liczyły 30-40, miały jednak rozbudowaną konspirację terenową, co dawało możliwość szybkiego podwajania stanu. Używano nazwy ZZK (Związek Zbrojnej Konspiracji), co dodatkowo szyfrowano jako Związek Zawodowy Kolejarzy; w oddziałach terenowych przyjęła się jednak nazwa ROAK – Ruch Oporu Armii Krajowej. Jaskulski zorganizował także świetnie funkcjonującą sieć cywilną WiN. Od stycznia do lipca 1946 w ramach ZZK uruchomione zostały 4 obwody, które obejmowały powiaty: kozienicki (kryptonim: Kozienicki Ruch Oporu, KRO), radomski (krypt: Polska Partia Socjalistyczna), konecki (krypt.: Związek Walki Młodych) oraz iłżecki (Stronnictwo Ludowe). Zorganizowano także placówki prasowe w Łodzi, Krotoszynie, Krakowie i Gdańsku, ta ostatnia zajmowała się także pozyskiwaniem broni. Po transporty jeździł samochodami współdziałający ze sztabem ZZK plut. podch. Aleksander Zdybiecki – „Kruk”. W czerwcu 1946 r. „Zagończyk” odbył spotkanie z legendarnym „Ogniem” (Józef Kuraś) i zachęcony jego sukcesami zaczął projektować organizację dużych oddziałów partyzanckich w Górach Świętokrzyskich.
Akcje bojowe
Od początku działalności w Radomskiem „Zagończyk” podjął walkę o odbicie „terenu” z rąk komunistów. Powstańcy przede wszystkim odbijali uwięzionych kolegów – rozbijali więzienia i posterunki MO/UB, niektóre kilkakrotnie.
Z większych akcji wspomnieć trzeba o przeprowadzonym 13 stycznia 1946 r. najeździe na Pionki. Atak na czele 100-osobowego oddziału poprowadził osobiście Jaskulski, opanowano posterunek MO, rozbrojono Straż Fabryczną przy pionkowskiej wytwórni prochu, a przy okazji zdobyto 3 cekaemy, 6 pistoletów maszynowych, granaty i amunicję.
18 lutego oddziały „Zagończyka” stoczyły bitwę w Laskach i Ponikwie z obławą oddziałów NKWD wzmocnionych przez sowieciarzy z MO i UB. Trudno powiedzieć, czy mieli świadomość, iż walczą na tym samym miejscu, gdzie kiedyś walczyli żołnierze Piłsudskiego, a sam Komendant właśnie pod Laskami został ranny. Walczyli – jakby wiedzieli, obława NKWD została nieźle podziurawiona i z niczym powróciła do baz.
10 kwietnia 1946 r. żołnierze „Zagończyka” po raz drugi opanowali Pionki. Poszukiwali „zasłużonych” UB-owców z Kielc i Częstochowy, którzy jednak już wcześniej wyjechali z miasta. Partyzanci zaimprowizowali wiec antykomunistyczny i po 4 godzinach wyjechali.
16 maja „Zagończycy” wjechali do Zwolenia, opanowali posterunek MO, dokonali też akcji ekspropriacyjnej w Spółdzielni Rolniczo-Handlowej.
22 maja miała miejsce jedna z większych akcji „Zagończyka”. W tym czasie wracają już sowieckie oddziały z frontu, po drodze zachowują się jak w kraju podbitym – rabując, a czasem nawet podpalając polskie miasta. 22 maja na ich trasie znalazł się Zwoleń. Określenie „pogrom” ludności nie będzie tu przesadzone. Ktoś jednak zdołał zawiadomić partyzantów, którzy przegonili (bądź tylko: dogonili) Rosjan i odbili zrabowane mienie. Podobne akcje powtarzają się w tym okresie kilkakrotnie.
15 czerwca dochodzi do bitwy oddziałów „Zagończyka” z kolejnymi oddziałami NKWD wracającymi z frontu. Rosjanie znowu napadli na Zwoleń, akcja była jeszcze bardziej brutalna, były przypadki gwałtów i rabunków, spalono kilka domów. Wezwani przez mieszkańców partyzanci pobili czerwonoarmistów, padło co najmniej 35 zabitych (dane z uzasadnienia wyroku). Okoliczności tej akcji nie są jednak do końca jasne. Według jednej z wersji partyzanci szykowali w tym czasie atak na Kozienice, a na oddziały sowieckie wpadli przypadkiem w Zwoleniu czy nawet już za miasteczkiem. (Pozwoliło to mówić komunistom o „zasadzce”- jakby Rosjanie wiedzieli o zbliżających się partyzantach!).
Według innej wersji „zagończycy” pod wpływem próśb mieszkańców Zwolenia o ratunek przerwali planowaną akcję i uderzyli na enkawudzistów. Rosjan uratowały oddziały sowieckich „pograniczników” (z osławionej „zbiorczej dywizji” NKWD) i „polskiego” UB/MO z Radomia. Prócz Zwolenia Sowieci napadli i obrabowali w tamtych dniach kilka sąsiednich miejscowości – partyzantom kilkakrotnie się udało odbijać ukradzione przez nich konie. Warto w tym miejscu zauważyć, iż prowokacja kielecka zwana poprawnie „pogromem” (4 lipca 1946 r.) mogła mieć nie tylko polityczny, międzynarodowy wymiar.
[quote]Oczywiście kolejne próby wywołania zajść antyżydowskich (Kraków, Rzeszów) dowodzą, jak bardzo komunistom zależało na przedstawianiu Polski jako kraju antysemickiego, w którym tylko obecność „sowieciarzy” może zapewnić spokój. Ale konkretnie w lipcu 1946 r. chodziło także o odwrócenie uwagi od prawdziwych pogromów dokonywanych na polskiej ludności przez Rosjan, ale także przez „polskich” ubowców, wśród których było wielu Żydów.[/quote]
Nie powiodła się natomiast próba opanowania Kozienic. Była to jedna z najpoważniejszych akcji podziemia antykomunistycznego w regionie radomskim.
14 czerwca 1946 r. żołnierze WiN przeprowadzili koncentrację w Gzowicach. Atakowali przejeżdżające samochody wojskowe, którymi zamierzali potem jechać do Zwolenia i Kozienic. Pierwsza faza operacji była udana. „Zagończyk” opanował centralę telefoniczną MO w Zwoleniu, aby odciąć łączność z Kozienicami. Niestety, wojska sowieckie urządziły zasadzkę na partyzantów koło miejscowości Błotne Górne. Po ciężkich walkach oddział wycofał się do lasu.
Żołnierze Franciszka Jaskulskiego opracowali również i realizowali plany eliminowania funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Zabili m.in. kpt. Dymitra Bakuna, dowódcę Komendy Powiatowej MO w Kielcach. Nawet poruszanie się w sporej obstawie nie uchroniło ubeckich siepaczy przed kulami partyzantów WiN. 18 lipca 1946 roku miała miejsce jedna z najbardziej spektakularnych akcji zgrupowania „Zagończyka”. Oddział Tadeusza Zielińskiego, ps. „Igła”, zorganizował zasadzkę na konwój, w którym jechał płk UB Alfred Wnukowski, szef aparatu bezpieczeństwa w Rzeszowie, jeden z bardziej znanych wówczas oprawców. W okolicach Modrzejowic, na trasie Radom – Iłża, Wnukowski wpadł w ręce żołnierzy „Igły”, został zastrzelony; zginęła również jego żona Irena Sztejnach. Ta właśnie akcja była koronnym argumentem radomskiego SLD przeciwko postawieniu pomnika żołnierzy WiN w Radomiu. Postkomuniści twierdzą bowiem, że partyzanci dokonali wtedy egzekucji na bezbronnej kobiecie, która była w ciąży. Z relacji uczestników akcji wynika natomiast, że Irena Sztejnach była uzbrojona. Kamień ku czci Wnukowskiego znajduje się nadal w miejscu zorganizowania zasadzki.
Niestety, w tym samym czasie, gdy przeprowadzono udaną akcję przeciwko Wnukowskiemu, zaciskała się pętla wokół Franciszka Jaskulskiego, który 10 lipca 1946 r. zostaje mianowany dowódcą okręgu Kieleckiego WiN. 24 lipca 1946 roku „Zagończyk” odbił więźniów z transportu kolejowego na stacji Jedlnia-Letnisko. Istnieją poszlaki, że informację o transporcie przekazał Urząd Bezpieczeństwa. Po tej akcji, wobec konieczności ukrycia uwolnionych ludzi, „Zagończyk” pozostał w Jedlni praktycznie bez obstawy.
Zdrada
Podobnie jak „Uskok” czy „Orlik” również „Zagończyk” padł ofiarą zdrady.
[quote]26 lipca do łączniczki Jaskulskiego „Pantery” (Maria Szczęśniak) zgłosił się jeden z wracających z Gdańska („Kruk”) informując, że przyprowadził do Jedlni auta z bronią. Towarzyszących mu ludzi przedstawił jako konspiracyjną Milicję Morską. „Pantera” przyprowadziła „Zagończyka” – wtedy „Kruk” i rzekomi milicjanci rzucili się na niego. Aresztowano również jego brata i łączniczkę. „Kruk”, który należał do najbardziej zaufanych ludzi majora „Zagończyka”, po przejęciu kolejnego transportu broni postanowił potraktować ją jako „wpisowe” za przejście na stronę UB. UB-owcy doszli do wniosku, że jeżeli zdradził – to będzie zdradzać dalej. Nie zawiedli się. „Kruk” doprowadził ich do swego dowódcy.[/quote]
Niestety, nie powiodły się ani próby odbicia Jaskulskiego z więzienia, ani jego ucieczki.
Podczas pobytu w celi, komuniści próbowali przekonać „Zagończyka” do zawarcia swoistego układu: w zamian za ujawnienie się jego ludzi, miał uzyskać wolność. Dla władz było to ważne, bo przez zgrupowanie przewijało się od 800 do 1.000 ludzi. Oczywiście major Jaskulski (od lipca dowódca okręgu WiN) nie miał w rzeczywistości żadnych szans na łagodne potraktowanie.
Jeden z wyklętych
11 stycznia 1947 roku odbył się w sądzie w Kielcach już drugi proces „Zagończyka” zorganizowany przez komunistów. Wyrokiem Sądu Rejonowego w Kielcach wydanym 17 stycznia 1947 r. major Franciszek Jaskulski skazany został na karę śmierci. W ostatnim słowie zresztą nie prosił o życie, tylko o śmierć. Akt oskarżenia zarzucał, że jego – jak to określono – „bandy” zamordowały: 17 funkcjonariuszy UBP, 25 funkcjonariuszy MO, 18 żołnierzy Wojsk Polskich, 48 żołnierzy Armii Czerwonej oraz 12 działaczy demokratycznych. Prośbę o ułaskawienie Jaskulskiego napisał w jego imieniu adwokat – Bierut jednak prośbę odrzucił. Major Franciszek Jaskulski został stracony 19 lutego 1947 roku, trzy dni przed ogłoszeniem amnestii. UB bardzo zależało na tym, aby jej nie doczekał. Egzekucję przeprowadzono w tajemnicy, nie wiadomo nawet, gdzie „Zagończyk” został pochowany.
Po jego śmierci, podziemie zbrojne było aktywne na Ziemi Radomskiej jeszcze przez kilka lat. Działał na tym terenie Tadeusz Zieliński „Igła”, a do sierpnia 1950 roku por. Aleksander Młyński „Drągal”.
Historia przyznała jednak rację Jaskulskiemu i jego żołnierzom. Poza SLD nikt nie kwestionuje patriotycznego charakteru działalności powojennego podziemia antykomunistycznego. Dziesięć lat temu prawnej rehabilitacji doczekał się również major „Zagończyk”. 6 grudnia 1991 roku Sąd Wojewódzki w Kielcach unieważnił wyrok ze stycznia 1947 roku, skazujący Jaskulskiego na śmierć. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że mjr Franciszek Jaskulski „Zagończyk” działał na rzecz niepodległego państwa polskiego. Za walki z Niemcami „Zagończyk” otrzymał Krzyż Virtuti Militari i Krzyż Walecznych.
źródło: podziemiezbrojne.blox.pl
(441)