„Pierwsze strzały kampanii wrześniowej padły już 26 sierpnia 1939 r. Miejscem niemieckiego ataku była Przełęcz Jabłonkowska w Beskidzie Zachodnim, zaś pierwsze strzały oddali w nocy z 25 na 26 sierpnia naziści z grupy bojowej Abwehry – Kampforganisation Jablunka.
Początkowo, zgodnie z rozkazem Hitlera, atak na Polskę miał się rozpocząć właśnie w sobotę 26 sierpnia, o godzinie 4.45, a szczególnie ważne znaczenie sztab generalny agresora przywiązywał do opanowania Przełęczy Jabłonkowskiej. W granicach ówczesnego państwa polskiego przebiegała tamtędy strategiczna linia kolejowa i szosa Żylina-Cieszyn.
Warunkiem sprawnego przerzucenia przez przełęcz sił niemieckich, atakujących nas od południa, było takie opanowanie znajdującej się tam stacji kolejowej Mosty, a nade wszystko tunelu, by żołnierze polscy w obliczu atakującego nieprzyjaciela nie zdołali wysadzić w powietrze tych ważnych obiektów. Aby to zapewnić, przełęcz musiał opanować Wehrmacht nie w momencie wybuchu wojny, lecz tuż przed atakiem.
Abwehra utworzyła specjalną grupę uderzeniową, wyznaczając na jej szefa sprawdzonego już w rozlicznych akcjach porucznika dr. Hansa Albrechta Herznera z Berlina. W grupie znalazło się około 70 starannie dobranych nazistów po solidnym przeszkoleniu wojskowym. Ubrani byli po cywilnemu, a w oczach Polaków, których mieli podstępnie zaatakować, uchodzić mieli za trudną do zidentyfikowania bojówkę. Każdy miał w kieszeni przygotowaną opaskę ze swastyką, by w końcówce operacji ci z Wehrmachtu, którym torowali drogę, łatwo mogli ich rozpoznać jako swoich.
Dokonano szczegółowego rozeznania sytuacji w terenie, wykorzystując informacje agentów penetrujących stronę polską. Części z nich przypadała rola przewodników wiodących nocą przez wertepy górskie. Dywersanci zakwaterowani zostali w miejscowości Czadca, tam gdzie rozlokowana została na swoich pozycjach wyjściowych dywizja piechoty Wehrmachtu, mająca wedrzeć się do Polski przez Przełęcz Jabłonkowską.
Po zapięciu wszystkiego na ostatni guzik i ostatecznym zaakceptowaniu przez głównego stratega operacji, wówczas pułkownika, a wkrótce generała Abwehry Erwina von Lahousena, Herzner wyruszył na miejsce pod pretekstem podróży w interesach jako kupiec berliński dysponujący paszportem na nazwisko Heinricha Herzoga.
Po przekroczeniu granicy słowackiej skręcił do Czadcy, dołączając do swego oddziału. Ostatnie uzgodnienia w sztabie 7 Dywizji, potwierdzenia z centrali Abwehry, wreszcie odprawa z członkami jednostki, którą Herzner podzielił na dwie podgrupy pod dowództwem podoficerów Franza Koudela i Rudolfa Landowskiego.
W ustalonym czasie, już po polskiej stronie, wyznaczono spotkanie z agentami, od których oczekiwano najbardziej aktualnych danych o rozmieszczeniu posterunków polskich, ich sile, uzbrojeniu, tak by można było je opanować możliwie bez wywoływania alarmu mogącego ściągnąć posiłki Wojska Polskiego. Opanowanie stacji Mosty wyznaczono na godzinę drugą w nocy z 25 na 26 sierpnia, wszystko zgodnie z rozkazem Hitlera.
Nie wszystko szło gładko. Na miejsce startowe wyprawy nie dotarła anonsowana wcześniej jako wsparcie stuosobowa grupa słowackich gwardzistów Hlinki. Ciemności powodowały, że przewodnicy błądzili, opóźniając marsz. Jedna z podgrup nawet się zgubiła. Sam Herzner znalazł się przy południowym wylocie tunelu przed godziną drugą i usłyszał nagle strzały po drugiej stronie – to, jak się okazało, owa zagubiona podgrupa starła się z posterunkiem polskim. Tuż przed czwartą Herzner zdołał wedrzeć się ze swoimi ludźmi na stację Mosty, terroryzując jej załogę i przecinając łącza telefoniczne.
Wbrew grubo przesadzonym późniejszym opisom niemieckim (wedle których grupa Herznera łatwo opanowała teren, biorąc do niewoli pierwszych w drugiej wojnie światowej jeńców) jednostka dywersyjna rychło znalazła się w krytycznej sytuacji. Utarczka, do jakiej doszło, zaalarmowała stronę polską, nadciągnęły posiłki i ludzie Herznera stali się celem. A czas upływał. Przekroczony już został moment, w którym miała rozpocząć się wojna przeciwko Polsce, a 7 Dywizji, której torowano drogę, nie było ani widać, ani słychać… Wreszcie poprzez swego człowieka wcześniej wysłanego do Czadcy por. Herzner otrzymał rozkaz z dowództwa 7 Dywizji: natychmiast uwolnić przetrzymywanych na stacji Polaków i jak najszybciej się wycofać!
Przedzieranie się do swoich przebiegło pod ogniem ze strony WP. Zmieniając raz po raz kierunek marszu, czyniąc uniki, udało się w końcu Niemcom dotrzeć do granicy. Było to o godzinie 13.30. Dopiero wtedy Herzner dowiedział się, że wojna nie wybuchła, bowiem w ostatniej chwili Hitler odwołał swój rozkaz o uderzeniu Wehrmachtu rankiem 26 sierpnia.
Wszystkie poprzedzające agresję operacje dywersyjne zostały w szaleńczym pośpiechu odwołane. Jedyną, której nie zdołano powstrzymać, była ta na Przełęczy Jabłonkowskiej. Gdy odwołanie dotarło z Berlina do sztabu 7 Dywizji – ludzie Herznera już od godziny przedzierali się na stronę polską. Łączności radio wej nie było. Wysłani z Czadcy łącznicy nie zdołali dotrzeć do Herznera – jedni zabłądzili, inni wpadli w ręce polskie…
Ten wypad zbrojny Abwehry nie pozostał bez echa. Wymusił bowiem na stronie niemieckiej gesty usprawiedliwienia z powodu „nieodpowiedzialnego incydentu”. Dawano do zrozumienia, że sprawcą jest jakiś niezrównoważony oficer. Podobno dowódca 7 Dywizji Piechoty Wehrmachtu przekazał wyrazy ubolewania na ręce gen. bryg. Józefa Kustronia (wkrótce poległ w toku wrześniowych bojów), dowódcy polskiej dywizji górskiej po drugiej stronie granicy.
W centrali Abwehry w Berlinie bezpośredni szef Herznera – von Lahousen – łatwo przełknął błędy popełnione w akcji. Sam Herzner nie zdążył jeszcze zdać raportu, a pospiesznie został obarczony kolejną misją, na tym samym obszarze. Już 29 sierpnia ponownie przekroczył granicę słowacką jako biznesmen z Berlina Heinrich Herzog. Nie doszło do powtórzenia operacji sprzed trzech dni. Strona polska bowiem w międzyczasie starannie obsadziła strategiczne obiekty Przełęczy Jabłonkowskiej, sprawiając, że wszelkie akcje były z góry pozbawione szans.
Porucznik wystąpił więc jedynie jako ekspert, znawca terenu, doradca 7 Dywizji tuż przed ostatecznym uderzeniem na Polskę. Lecz kiedy kilka dni później Wehrmacht uderzył, nie mogli już Niemcy liczyć na ułatwiony przemarsz przez Przełęcz. Saperzy polscy wysadzili w powietrze tunel kolejowy przy stacji Mosty przed samym nosem nacierających oddziałów.
Por. Herzner był niepocieszony. Ukoić to miał Krzyż Żelazny, o jaki szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris wystąpił, uznawszy, że operacja Herznera była mimo wszystko udana, choć do końca niespełniona z przyczyn obiektywnych. Ale przyznanie odznaczenia się opóźniało. Sformalizowane do granic przepisy hitlerowskiej armii jasno określały, że Krzyż Żelazny może być przyznany jedynie w czasie wojny, a przecież wniosek dotyczył akcji sprzed 1 września 1939 r., czyli z czasu pokoju.
Przez dwa miesiące trwały dyskusje, krążyły pisma, wojna z Polską dobiegła końca, przygotowano kolejne kampanie, a biurokracja wojskowa III Rzeszy toczyła spory, czy dać odznaczenie Herznerowi, czy nie. W końcu jednak 29 października gen. Wilhelm Keitel podpisał wniosek Canarisa.
Herzner awansował. Szybko doszedł do stopnia podpułkownika. Powierzono mu dowództwo jednostki, z którą Abwehra wiązała szczególnie wielkie nadzieje. Był nią sformowany w Neuhammer (dziś Świętoszów koło Legnicy) batalion utworzony z emigrantów ukraińskich o nazwie Nachtigall (Słowik) z doradcą politycznym dr. Theodorem Oberlaenderem (po wojnie – ministrem do spraw przesiedleńców w rządzie RFN) i zastępcą w osobie kapitana Romana Szuchewycza, już wkrótce komendanta głównego UPA, ps. Taras Czuprynka.
Herzner nie doczekał końca wojny. Jak wynika z dokumentacji, utonął – zapewne w basenie – gdy przebywał w lazarecie wojskowym Wehrmachtu w Hohenlinden.
Po wojnie w jego domu w berlińskiej dzielnicy Zehlendorf odnaleziono jego osobiste archiwum, ukryte na strychu. Najwięcej dokumentów dotyczyło operacji jabłonkowskiej. Znalazło się w tym pakiecie nawet rozliczenie finansowe z tej misji, którą nazwano w dokumentach „zagraniczną podróżą służbową”… Za pobyt na Słowacji otrzymał Herzner po 13,80 reichsmarek za dobę, a za czas pobytu w Polsce wypadło mu 0,6 diety dobowej, czyli 11,6 RM. Łącznie otrzymał za ową podróż zagraniczną 88 Reichsmarek.
(351)