Do szpitala trafia kilkumiesięczne dziecko. Na Izbie Przyjęć lekarz stwierdza zagrożenie życia, skrajne odwodnienie i niedożywienie. Lekarz stwierdza odleżyny na twarzy. Rodzice dziecka zostają zatrzymani.
Co istotne – byli trzeźwi. Nazajutrz odwiedzam dziecko w szpitalu. Leży w łóżeczku na sali. Nie jest podłączone do żadnej aparatury. Lekarz prowadzący stwierdza, że dziecko najprawdopodobniej jest chore. Jego stan nie wygląda już tak drastycznie jak opisano to dzień wcześniej. W szpitalu dziecko przechodzi badania. Wykluczono by dziecko było bite. Nie stwierdzono zmian neurologicznych. Rzekome odleżyny to w rzeczywistości odparzenia. Mogły powstać, gdy maluszkowi się ulało i zasnął na mokrej poduszce. Zdiagnozowano zapalenie dróg moczowych. To z powodu infekcji chłopczyk najprawdopodobniej nie chciał nic jeść. Matka widząc, że syn nie chce jeść podawała mu soczki i wodę by się nie odwodnił. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że jej syn jest chory i z godziny na godzinę odwadnia się. Mijają dni. Dziecko w szpitalu dochodzi do siebie. Matka odwiedza je systematycznie. Chłopczyk bardzo dobrze reaguje na jej obecność. Rodzina nawiązuje kontakt z asystentem rodziny.
Po tygodniu na stronie Komendy Miejskiej Policji ukazuje się notatka o powyższym zajściu. I wtedy się zaczyna…
Miasto najeżdżają dziennikarze. Pojawiają się w szpitalu. Jestem świadkiem kiedy dziennikarze TV Katowice biegają po oddziale i nagrywają dzieci sala po sali nie będąc pewnymi w której sali leży chłopczyk. Chwilę potem pojawiają się Polsat i TVN. Personel szpitala z trudem wykonuje swoje obowiązki bo wszędzie dziennikarze. W gazecie zamieszczone jest zdjęcie jakiegoś dzieciątka leżącego na OIOMie, podłączonego do fachowej aparatury. Tytuł artykułu „Dziecko walczy o życie”. Perfidny blef, gdyż w tym czasie dziecku nic już nie zagrażało.
W internecie bytomskie gazety i portale powielają informacje o dramatycznej sytuacji dziecka. Podana zostaje ulica na której mieszkają rodzice dziecka. Pojawiają się komentarze „kurwy”, „skurwysyny”, „zajebać ich”. Dziennikarze drążą dalej. Koczują pod mieszkaniem. Matka dziecka znajduje w drzwiach kartkę na której ktoś napisał „Witam i bardzo proszę o pilny kontakt w sprawie dzieci pozdrawiam – Tomasz … nr tel. …”. Kobieta zastanawia się „czy to z Sądu?” „czy to ze szpitala?”. Dzwonić? Dzięki Bogu zgłasza się z tą kartką do mnie. W trzy minuty z wyszukiwarki internetowej dowiaduję się, że Tomasz ….. to ani nie pracownik Sądu, ani pracownik szpitala lecz zwykły dziennikarz TVN Uwaga. Czyż pan Tomasz nie chciał w podstępny sposób nawiązać kontakt z matką dziecka? Sposób nie tyle podstępny co plugawy. Inni dziennikarze dotarli (ciekawe kto sprzedał jej nazwisko) do kobiety, która będąc u rodziców dziecka zadzwoniła po pogotowie. Dziennikarze powiedzieli jej, że zrobią program o bohaterce ratującej dziecko. Śmiem wątpić czy takie były intencje dziennikarzy.
26 sierpnia Sąd Rejonowy w Bytomiu w oparciu o informacje jakie zebrał wydał postanowienie o zabezpieczeniu dzieci poprzez ustanowienie nadzoru kuratora sądowego nad sposobem wykonywania władzy rodzicielskiej. Zobowiązał też rodziców do współpracy z asystentem rodziny. Dla dziennikarzy takie zakończenie sprawy jest mało efektowne.
Już po wydanym postanowieniu dzwoni do mnie matka dziecka. Gdy wraz z partnerem, bratem, matką i półtoraroczną córką opuszczali szpital, gdzie odwiedzali syna, zajechał drogę im samochód. Wyskoczył z niego facet z mikrofonem i drugi z kamerą. Rodzina zaczęła uciekać. Dziennikarze za nimi. Rodzina chowa się w ubikacji w jednym z dużych sklepów. Dzwonią do mnie. Proszą o pomoc bo nie chcą rozmawiać z dziennikarzami.
Powiadamiam policję i ruszam pod sklep na ratunek. Podjeżdżam pod drzwi wejściowe. Otwieram samochód i proszę by weszli do środka. Półtoraroczna dziewczynka jest przerażona. Płacze. Nagle matka dziecka zauważa samochód dziennikarzy stojący po drugie stronie placu. Facet z auta krzyczy „Dlaczego mając pod opieką dziecko byłeś pijany” (choć w momencie zdarzenia potwierdzono, że rodzice byli trzeźwi)! W mojej ocenie krzycząca twarz z auta przegięła. Idę w ich kierunku. Podchodzę do nieoznakowanego seata. Trzech gości w środku. Pomimo zdenerwowania grzecznie informuję, że rodzina nie chce rozmawiać z dziennikarzami.. Twarz z samochodu odpowiada mi, że, chcą rozmawiać z nimi (rodzicami dziecka). Przeczuwam, że gdyby pomyśleli przez sekundę mogliby wydedukować, że jestem urzędnikiem i mogą i mnie pociągnąć za język. Twarze w aucie dochodzą jednak prawdopodobnie do wniosku, że ktoś kto wygląda tak jak ja – urzędnikiem nie jest. Ocenili mnie po wyglądzie zamiast wytężyć zwoje mózgowe. Skoro ja dla nich partnerem do rozmów nie byłem, odwróciłem się i chciałem panów w nieoznakowanym samochodzie sfotografować. Niestety nim pstryknąłem fotkę – seat pośpiesznie opuścił parking. Potem jeszcze raz przejechał obok mnie ale zdążyłem zobaczyć tylko szyderczy uśmiej jednej z twarzy w samochodzie. Z uzyskanych informacji wynika, że chwilę później samochód widziany był pod blokiem w którym zamieszkuje rodzina. Pewnie twarze w aucie wydedukowali, że zawiozę rodzinę do domu a tam sprytni dziennikarze pstryknął im kilka zdjęć. Musieli się niestety rozczarować, gdyż nie zawiozłem ich do mieszkania…
Czy jest coś takiego jak dziennikarska etyka? Czy tak zwani dziennikarze mają prawo kłamać, obrażać i szmacić. Czy wolno im wszystko? Czy są nietykalni? Obecnie media stały się bogiem a dziennikarzom wydaje się, że są nietykalnymi bożymi wysłannikami. W imię oglądalności, sensacji i afery potrafią niszczyć bredząc, że robią to w słusznej sprawie. Informacje, które zamieszczają zawierają tylko kilka procent prawdy. Reszta to ich interpretacja tematu. Ich gówniana prawda. Nierzetelna. Wybiórcza. Szmatława.
Duża część społeczeństwa, będąca wyznawcami mediów wierzy w każde słowo wyrzucane przez odbiornik tv czy przeczytane w prasie lub sieci. Wyznawcy mediów wolą nie wytężać własnych umysłów. Jak bezmózgie maszyny, łykają kolejne „dyskietki informacyjne” podrzucane przez boskie media.
Hejt jaki przelał się przez niektóre portale internetowe (w szczególności bytomskie) jest zatrważający. Okazuje się, że każdy jest wzorowym rodzicem i zapobiega odwadnianiu się własnych dzieci. Każdy podczas choroby dziecka podejmował od razu właściwe decyzje i leczenie. Każdy w zasadzie zna powyższą rodzinę od podszewki, wielu widziało (słyszało?), że w tej rodzinie źle się dzieje (jakoś nikt nie reagował). W końcu każdy podjąłby lepszą decyzję niż Sąd, kurator, szpital czy asystent rodziny.
Pytanie „kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci kamieniem” – pozostać już musi li tylko pytaniem retorycznym.
PS. Dzisiaj w tv emitowano „Interwencję” Polsat. Proszę o dokładne przejrzenie materiału a szczególnie wypowiedzi lekarki. Mam dziwne wrażenie, że wypowiedź w pewnym momencie jest nieprofesjonalnie zmontowana. Druga sprawa. „Władca mikrofonu” stwierdza „Rodziców czteromiesięcznego Mateusza spotkaliśmy w centrum Bytomia. Beztrosko spacerowali w towarzystwie innych członków rodziny.” Nie lepiej to panie „dziennikarzu” mówić prawdę i przyznać się do tego, że koczowaliście pod szpitalem a rodzinę dopadliście, gdy opuszczali szpital, gdzie odwiedzali swoje dziecko? Takie małe kłamstewko dla podkręcenia emocji.
Zaszczana dziennikarska rzetelność.
Nazywam się Andrzej Falkiewicz. Powyższy tekst to moja ocena sytuacji. Dlaczego postanowiłem się nią podzielić? Otóż boli mnie zakrzywianie rzeczywistości przez media. Swoista niesprawiedliwość będąca wynikiem chciwości sensacji mediów. Pierwszy raz proszę o udostępnianie tekstu. Wiem, że zasięg prawdy będzie niewielki w porównaniu z zasięgiem mediów ale nich ta historia uzmysłowi jak największej ilości odbiorców, że rzeczywistość odbiega od iluzji tworzonej przez media.
Falkiewicz – Poniekąd Teksty
(826)