Portal informacyjno-historyczny

„Książkę odebrano jako manifest ksenofobii i potępiono, choć rzeczywistość poniekąd potwierdziła jej przesłanie”. Tak pisał o tej książce Adam Szostkiewicz w tygodniku „Polityka”

w Idee


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

„Panie Boże – mówił do siebie w duchu – jeśli słyszysz jak ja to, do czego od trzech dni nawołuje ten ugniatacz gówien, musisz gryźć palce, że dałeś mu, za sprawą jednego mojego uśmiechu, nieograniczoną możliwość używania słowa. Słuchaj tego ugniatacza łajna! Tysiąc lat nędzy i dojadania resztek! I z jakim skutkiem? Oto dziś najgroźniejszy manipulator tłumu, jaki kiedykolwiek wyrósł z ludu w tym kraju. Nie wiem, czy jesteś zadowolony ze swego cudu, Boże, ale tego należało oczekiwać. Zbierając gówno przez całe życie na wszystkich rozlewiskach Gangesu, formując codziennie to gówno w rękach, dzień po dniu, czy mógł nie wiedzieć, czym jest człowiek i jego prawdziwa natura? Wiedział wszystko, ale nie wiedział, że wie. Teraz wie. Ty i ja wiemy, dokąd nas zaprowadzi. Ale czy Ty masz jeszcze jakąkolwiek rolę do odegrania? Jeśli tak, oczekuję rozwiązania, by uwierzyć; to byłby pierwszy zrozumiały i inteligentny dowód Twego istnienia”…

oboz_swietych_okladkaPod drewnianymi palami nadbrzeżnych pomostów pływały trupy, których rozwiązane sari tworzyły jaśniejący kobierzec na czarnej wodzie. Niektórzy walczyli jeszcze, ale większość się potopiła, już nie żyła, jedni od rana, inni od nocy, od dnia poprzedniego albo i poprzedniego ranka, gdy spadli z góry jak owoce z przeciążonego drzewa podczas klęski urodzaju. Właśnie spadła młoda dziewczyna, bardzo piękna, prawdziwa księżniczka o ciemnej skórze. Spadła bez krzyku, pionowo, z opuszczonymi rękami, na których widać było złote bransoletki, a lepka woda Gangesu otworzyła się bezszelestnie.

Zaraz potem spadł jakiś starzec, chudy jak szkielet i nagi, który nie pojawił się już na powierzchni wody, i jakieś dziecko wierzgające konwulsyjnie jak małe zwierzątko, które wie, że ma umrzeć, a potem jakaś para splecionych z sobą dzieci. W górze nikt nawet się nie pochylił, nie wyciągnął ręki. Bo i po co? Ci, którzy znaleźli się już na brzegu wiedzieli, że zaraz sami spadną do wody, popychani przez ten ogromny tłum, który napierał na wszystkie nabrzeża portu, a ich upadek w to płynne królestwo nie oznaczał śmierci, lecz życie, wskutek tak długo pielęgnowanego wyobrażenia o nieodpartej sile, której nic nie może zatrzymać.

Na górze, na nabrzeżu, stojąc na platformie wozu i trzymając na ramionach swe monstrum, swój totem, ciągle sztywne jak kołek, koprofag przemawiał. I stała się rzecz nieprawdopodobna: oczy potworka rozbłysły! Ożywiły się i reagowały tak intensywnie na słowa tego nowego christoforosa, że tłum reagował już tylko na te oczy, pił z nich. Poprzez to spojrzenie słowa uświęcały tłum i zapadały w każdą duszę. A oto, co mówił koprofag:

 – Budda i Allach… – tłum wrzał – …Sziwa, Wisznu, Garuda, Ganesza, Kriszna, Parwati, Indra, Durga, Surja, Bhajrawa, Rawana, Kali… – wyliczał cały panteon hinduski, a każde śpiewnie wymienione imię wywoływało wśród zgromadzonych jęk ekstazy – …zebrali się na naradę i poszli odwiedzić małego boga chrześcijan. Zdjęli go z gwoździ krzyża, otarli mu twarz, namaścili go swoimi świętymi balsamami, wyleczyli go, a potem posadzili między sobą, pozdrowili i powiedzieli do niego: „Zawdzięczasz nam życie, co teraz dasz nam w zamian…?”.
„Jest bardziej ekumeniczny niż papież – pomyślał Ballan, który słuchał z najwyższym zaciekawieniem. – Ten zbieracz gówna pobije chrześcijan na ich własnym podwórku: ekumenizmem planetarnym!”.

– Wtedy – ciągnął koprofag – ten mały bóg bez krzyża rozprostował zdrętwiałe członki, poruszył rękami i nogami, pokręcił głową i powiedział: „To prawda, zawdzięczam wam życie i dam wam w zamian moje królestwo. Czas tysiąca lat dobiega końca. Oto wychodzą narody rozrzucone po całej powierzchni ziemi, które są tak liczne, jak ziarnka morskiego piasku. I wyruszą na wyprawę, na ziemskie pastwiska, i oblegną obóz świętych i ukochane miasto”…

Nastąpiła przerwa w przemowie. Oczy potwora przygasły; koprofag wykonywał w miejscu jakieś nieskoordynowane podrygi i podskoki. „Proszę! – pomyślał Ballan. – Jakież to niewiarygodne: Apokalipsa św. Jana, rozdział dwudziesty, wers siódmy do dziewiątego… trochę zniekształcone, ale z łatwością rozpoznawalne. A on się nie przejmuje! Jest tam coś, co mu nie pasuje . Albo nie chce tego i się wzbrania… Brawo!”. Spojrzenie potworka zapaliło się jak latarnia, oznajmiając podjęcie wątku: „Tak mówi chrześcijańskie bóstwo…”.

  „Uff! – pomyślał Ballan. – Pięknie z tego wybrnęliśmy. Znasz ten opuszczony ciąg dalszy, Panie Boże? Przypomnę ci:  <<A zstąpił ogień od Boga z nieba i pochłonął ich. A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam, gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok>>… Znasz to, ale zachowałeś to dla siebie, prawda? Budzisz we mnie odrazę, nie wierzysz już w nic…”.

Na nabrzeżach Gangesu, w niesamowitej ciszy – gdy na brzegu tłoczyło się już pięćset tysięcy osób, a wszystkie ulice prowadzące do portu przeżywały istny napływ nowych ludzkich potoków – koprofag kontynuował swą natchnioną mowę:

– Tak powiedział mały bóg chrześcijan. Wtedy Allach i Budda, Sziwa, Kali, Wisznu, Kriszna… powiedli go dookoła pustego krzyża. Potem razem zabrali się do pracy. Z kawałków tego krzyża zbudowali wielki statek, zdolny przemierzać morza i oceany, statek tak wielki jak „India Star”. Później zebrali naszyjniki, diademy, bransoletki i pierścionki i rzekli do kapitana:

„Należy ci się sprawiedliwa zapłata, więc weź to wszystko, i ty, co znasz drogi świata, zawieź nas dziś do raju”. Gdy statek wypłynął w morze, a za nim tysiące innych, mały bóg chrześcijan biegł wzdłuż wybrzeża i krzyczał: „A ja? A ja? Dlaczego mnie zostawiliście?”. Budda i Allach odkrzyknęli mu przez tubę, a wiatr przyniósł ich słowa: „Dałeś nam swe królestwo. Skończył się czas, gdy zabierałeś jedną ręką to, co dawałeś drugą. Ale jeśli jesteś synem Boga, przejdź po wodzie i dołącz do nas”.

Mały bóg wszedł odważnie do wody. Gdy woda sięgnęła mu do ust i oczu, utonął. Podroż była długa i niebezpieczna. Wielu umierało po drodze, ale rodzili się inni, aby ich zastąpić. A potem słońce przestało niemiłosiernie palić, nastała piękna pogoda, łagodny wiatr owiewał podróżników i wreszcie ujrzeli raj Zachodu. Ujrzeli fontanny tryskające mlekiem i miodem, rybne rzeki, obfite pola, sięgające aż po horyzont, pokryte samorodnymi uprawami. Ale nikogo tam nie było, co nie zdziwiło przybyszów, ponieważ mały bóg chrześcijan umarł. Wtedy zatańczyły potwory, a lud zaczął śpiewać i śpiewał całą noc na pokładzie „India Star”. Oto przybyliśmy.

Rozległo się wycie, przypominające krzyk tryumfu. Podnosząc wzrok Ballan zauważył, że w gładkiej twarzy totemu otworzyły się i zamknęły bezzębne usta. Na ten opatrznościowy znak tłum ruszył… Może to jest jakieś wyjaśnienie? I w ten sposób doszło do zajęcia pierwszego ze statków, parowca „India Star”.

Fragment książki wydawnictwa Fronda – Jean Raspail „Obóz Świętych”, rozdział VIII, s. 52 – 55

Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących.

(181)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Idź na górę