Jaruzelski: Jeśli uznamy Kuklińskiego za bohatera, to znaczy, że my jesteśmy zdrajcami. 10 lat temu zmarł Polak, który „zaszkodził komunizmowi jak nikt na świecie”
Gdy w 1987 roku na podziemnym rynku wydawniczym pojawiła się niewielka broszurka „Wojna z narodem widziana od środka” – przedruk wywiadu, który ukazał się na łamach paryskiej „Kultury” z „byłym płk. dyplomowanym Ryszardem J. Kuklińskim”, nazwisko rozmówcy nikomu nic nie mówiło. Wywiad dotyczył kulis wprowadzenia stanu wojennego w PRL, a „płk dyplomowany” należał, jak wynikało z jego wypowiedzi, do ścisłego grona współpracowników Jaruzelskiego, zaangażowanych w przygotowanie operacji zdławienia „Solidarności” w grudniu 1981 roku.
W rozchwytywanej publikacji, która szybko stała się bestsellerem, zabrał po raz pierwszy publicznie głos człowiek współpracujący z CIA od 1972 roku, jedyny z wysokich oficerów sztabowych Ludowego Wojska (z nazwy jedynie) Polskiego, który zdecydował się położyć na szali życie swoje i najbliższych, by uświadomić Amerykanom realne nadciągające sowieckie zagrożenie nuklearne.
Wszystko, co robiłem – robiłem z myślą o Polsce. Nawet jeśli mój czyn był niewielki, to stałem po właściwej stronie. A nawet jeśli było to niewiele, gdy rozważyć rzecz w szerszej perspektywie, to było to wszystko, co miałem. W istocie było to całe moje życie”
– powiedział po latach, gdy był już w Ameryce.
„Nie przysięgałem partii”
Podjął niebezpieczną grę. Jako oficer Sztabu Generalnego od 1963 roku, potem szef Oddziału Planowania Strategiczno-Obronnego i zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego, absolwent Akademii Sztabu Generalnego (rocznik 1964), a także kursu w sowieckiej Akademii im. Woroszyłowa (1974) znajdował się przecież pod stałą „opieką” kontrwywiadu, co oznacza, że był śledzony, sprawdzany, inwigilowany i pilnowany na każdym kroku. A ponieważ wojsko w komunistycznej Polsce stanowiło gwarancję zachowania lojalności PRL wobec Sowietów, kontrola nad ludźmi dopuszczonymi do najgłębszych tajemnic Układu Warszawskiego była szczelna.
Przecież armia polska, druga co do wielkości spośród wszystkich podporządkowanych Moskwie, odegrać miała istotną rolę w zamierzonym przez ZSRS uderzeniu na Europę – ktokolwiek więc miał dostęp do szczegółowych planów, podlegał kontroli. Pułkownik zaś, z racji zajmowanego przezeń stanowiska, pełnił funkcję oficera łącznikowego między dowództwem LWP a dowództwem armii sowieckiej i pozostałych armii Układu Warszawskiego. Brał udział w moskiewskich naradach, dopuszczano go do tajnych rozmów. Jego pozycja była niekwestionowana.
Czemu zatem pułkownik Kukliński, którego kariera do chwili nawiązania kontaktu z Amerykanami rozwijała się szybko ze względu na jego ogromny potencjał intelektualny, któremu towarzyszyła niebywała pamięć i zdolności w planowaniu oraz prowadzeniu operacji militarnych na wielką skalę, skazał się na podwójne życie, wymagające samokontroli godzina po godzinie przez wiele lat – i to z mizernymi szansami na to, że z matni tej wyjdzie z życiem?
Odpowiedzi na to pytanie udzielił sam, gdy jego misja stała się już znana, a pewną część jej szczegółów ujawnili Amerykanie.
Im dłużej pracowałem w Sztabie Generalnym, tym bardziej przekonywałem się, że Wojsko Polskie nie służy Narodowi, ale imperialnym interesom wschodniego sąsiada”. Wstępując w 1946 roku w wieku 17 lat do Oficerskiej Szkoły Piechoty we Wrocławiu, składał przysięgę, w której „nie było ani słowa lojalności wobec Sowietów” – jak wspominał. „Nigdy nie zdradziłem polskiego wojska. To wojsko polskie zdradziło to, na co ja przysięgałem. A ja przysięgłem bronić narodu, bronić państwa, a nie ’władzy ludowej’, czyli kierownictwa jednej partii”.
Nie wiemy, czemu nie odszedł z wojska po 1956 roku, ale dziś wiemy, że pozostając w szeregach komunistycznej armii, bardziej przysłużył się Polsce.
Strzały na Wybrzeżu
Wymieniał dwa wydarzenia, które ostatecznie zaważyły na jego decyzji z 1972 roku: inwazję Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku oraz to, które przeważyło: masakrę ludności cywilnej na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku.
„Skala zaangażowania wojska na Wybrzeżu była ogromna: 100 akcji, 61 tys. żołnierzy, 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych. I nie znalazł się ani jeden, który by powiedział: ’Nie mogę zabić swojej matki tylko dlatego, że jestem żołnierzem’” – to go oburzało. I jeszcze jedno: przerażała go naiwność Zachodu, który w latach 70. pozwolił się zainfekować Moskwie ideą „polityki rozbrojenia”. Zdawał sobie sprawę z tego, że w przypadku błyskawicznego ataku Sowietów na Zachód, ten odpowie bronią nuklearną, by powstrzymać uderzenie. Bomby spadłyby wówczas na terytorium Polski, zamieniając ją w atomową pustynię.
Latami przyklejałem na wielkich sztabowych mapach symbole grzyba wybuchu atomowego: niebieskie tam, gdzie uderzenia miały paść z Zachodu, czerwone tu, gdzie miały paść nasze. Nie mogłem nie myśleć, co te grzybki oznaczają. Przecież nie mogłem tego robić bez wyobraźni! Widziałem tę wojnę w całej brutalnej, katastroficznej dokładności. Widziałem Polskę zalewaną lawiną stali, która płynie na Zachód, wchodzi w przerwy po pierwszym rzucie wojsk sowieckich i sięga po Atlantyk. (…) A do tego Europa krzyczała, że lepiej być czerwonym niż martwym. Musiałem coś zrobić!”.
„Powiem wam wszystko, co wiem”
Kontakt z Amerykanami nawiązał latem 1972 roku, podczas rejsu służbowego wzdłuż niemieckiego wybrzeża, wysyłając z portu Wilhelmshaven krótki liścik łamaną angielszczyzną do ambasady Stanów Zjednoczonych w Bonn. Pomysł wypłynięcia w celu przeprowadzenia „morskiego rozpoznania, by zakończyć studium zachodniego teatru działań wojennych” wyszedł od niego i został przyjęty przez zwierzchników z aprobatą.
Wszystkie wywiady na świecie są nieufne wobec „ochotników” – ale już podczas pierwszego spotkania oficerom CIA, „Henry’emu” i „Langowi”, zaimponował ten „drobny mężczyzna o zmierzwionych blond włosach, przeszywającym spojrzeniu błękitnych oczu oraz gestach człowieka o niewyczerpanej, lecz wciąż tłumionej energii” – jak napisali w raporcie do centrali w Langley. „’Dajcie mi dyktafon i wybierzcie temat, a powiem wam wszystko, co wiem’ – zadeklarował. Mamy do czynienia z człowiekiem o ponadprzeciętnej inteligencji i zdolnościach”.
Powróciwszy do kraju, niecierpliwie oczekiwał na sygnał od Amerykanów. Ci tymczasem szukali w Warszawie skrytek, w których mógłby zostawiać kopie dokumentów, a także planowali sposób wzajemnego informowania się, że w skrytce znajduje się przesyłka do odebrania. Wybrano metody proste, takie jak znak narysowany kredą na murze w dobrze widocznym z daleka miejscu.
Chociaż Amerykanie długo się nie odzywali, Kukliński wynosił ze Sztabu Generalnego akta i fotografował je w domu, gdzie urządził ciemnię. Wreszcie w grudniu nadszedł sygnał i pułkownik mógł przekazać na cmentarzu Powstańców Warszawy swoją pierwszą przesyłkę. Potem przyszła kolej na następne. Żeby zebrać i sfotografować ogromną liczbę dokumentów, pracował bez wytchnienia. Nawet w soboty i niedziele pojawiał się w Sztabie. Otrzymawszy od swoich „opiekunów” sprzęt wysokiej jakości, robił zdjęcia we własnym gabinecie, narażając się na zdemaskowanie. Tylko niezwykły refleks i ciągła czujność chroniły go przed wpadką.
„Mamy przeciek”
,Im dłużej trwała jego misja, tym bardziej był zmęczony. Nie ustępował jednak, nawet gdy z ambasady USA płynęły zachęty, by na jakiś czas zwolnił tempo.
Kres nastąpił jesienią 1981 roku, gdy pułkownik brał udział w przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego, przekazując równocześnie na Zachód informacje o planach pacyfikacji „Solidarności”. 2 listopada 1981 roku dostał nagłe wezwanie do gen. Jerzego Skalskiego, zastępcy szefa Sztabu Generalnego. Na miejscu okazało się, że Skalski ściągnął do siebie w trybie pilnym trzech pozostałych oficerów, którzy zaangażowani byli w tę operację. Atmosfera była napięta. „Doszło do przecieku” – Skalski poinformował zebranych. Na tym spotkanie się skończyło, a dla Kuklińskiego rozpoczął się dramatyczny czas czekania na ewakuację.
Jej szczegóły wciąż owiane są tajemnicą, ale jeden z autorów książki o Kuklińskim, Benjamin Weiser, przytacza jego wspomnienia z podróży dyplomatyczną furgonetką pocztową ambasady USA w Warszawie.
Mimo ochrony, jaką zapewnili mu Amerykanie, zapłacił straszną cenę: stracił za oceanem dwóch synów. W 1994 roku młodszy zniknął bez śladu z pokładu jachtu na Florydzie, a starszy został przejechany samochodem, którego kierowca uciekł, pozostawiając na miejscu auto wyczyszczone z linii papilarnych.
„Najcenniejszy od Berlina do Władywostoku”
Prawie jedenaście lat współpracy pułkownika z Amerykanami ci ostatni podsumowują, nie pozostawiając wątpliwości co do wagi jego misji.
– Nikt na świecie (…) nie zaszkodził komunizmowi tak jak ten Polak. Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, Kukliński konsekwentnie dostarczał niezwykle cenne, wysoce tajne informacje na temat armii sowieckiej, planów operacyjnych i zamierzeń Związku Sowieckiego, przez co przyczynił się w bezprecedensowy sposób do utrzymania pokoju
– stwierdził William Casey, dyrektor CIA w latach 80.
– Był najcenniejszym naszym źródłem informacji w całym bloku sowieckim od Władywostoku do Berlina Wschodniego. Przekazał Stanom Zjednoczonym ponad 30 tys. stron najtajniejszych dokumentów armii sowieckiej, w tym także o znaczeniu strategicznym, co pozwoliło uprzedzić agresywne zamiary Kremla. Ogromne znaczenie miały zwłaszcza plany mobilizacyjne armii sowieckiej i Układu Warszawskiego na wypadek wojny, informacje o najnowszych rodzajach sowieckiej broni, dane dotyczące planowania elektronicznych systemów bojowych pola walki za pomocą satelitów
– powiedział Robert Gates, szef CIA na początku lat 90., a później sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych za prezydentury George’a W. Busha.
– W grudniu 1980 roku Kukliński uprzedził o koncentracji wojsk przy granicy Polski oraz o rozkazach interwencji militarnej w Polsce. Dzięki tym informacjom prezydent Carter poważnie ostrzegł Moskwę, co zapobiegło interwencji rosyjskiej
– dodał.
Caspar Weinberger, sekretarz obrony za prezydentury Ronalda Reagana, wspominał wydarzenie, które ukazuje, ile Amerykanie zawdzięczają pułkownikowi.
– Kiedy Reagan spotkał się z Michaiłem Gorbaczowem w Reykjaviku na Islandii w 1986 roku, wydarzenie to było pokazywane w telewizjach świata jako początek nowych stosunków między USA a ZSRS. Ale Gorbaczow wcale nie był skory do ustępstw. Zmienił to pewien mało znany incydent. W czasie dyskusji sekretarz obrony USA podał Reaganowi jakieś dokumenty. Prezydent wręczył je Gorbaczowowi, a ten przekazał je szefowi Sztabu Generalnego Armii Sowieckiej. (…) Ten rzucił okiem i podobno zbladł. Trzymał w ręku szczegółowe plany
miejsc położenia i konstrukcji najważniejszych sowieckich bunkrów dowodzenia strategicznego na wypadek wybuchu III wojny światowej. Amerykanie mieli je dokładnie namierzone od kilku lat! Rosjanie rozpoczęli odwrót. (…) Kukliński dostarczył te dane o potężnych sowieckich ośrodkach – bunkrach dowodzenia jeszcze pod koniec lat 70.
– mówił.
Nienawidzą Ryszarda Kuklińskiego ci, którzy służyli Moskwie, chociaż do dzisiaj upierają się, że Wojsko Polskie było suwerenne. Najdobitniej powody tej nienawiści wyraził wróg pułkownika, Wojciech Jaruzelski, mówiąc: „Jeśli uznamy Kuklińskiego za bohatera, to znaczy, że my wszyscy jesteśmy zdrajcami”. I w tym wyjątkowym przypadku były agent Informacji Wojskowej „Wolski” powiedział szczerą prawdę.
Anna Zechenter, artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku”, Sobota-Niedziela, 8-9 lutego 2014, Nr 32 (4874)
(2270)
Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie. Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com
Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.