Jakie sposoby wymyślano, aby pokonać diabła Borutę? Do czego zdolny był najsłynniejszy spośród polskich czartów – Rokita? Z czego tak naprawdę słynął Fugas?
W „Żywotach diabłów polskich” spisanych przepięknym językiem, istoty piekielne zaprezentowane zostały ze swadą i kunsztem. To przebogate kompendium wiedzy na temat polskich czartów poparte ogromną wiedzą autora, a nadto okraszone wybornym humorem. Witold Bunikiewicz przedstawia legendy i podania, zarówno te bardziej, jak i mniej znane, wzbogacając je o charakterystykę poszczególnych diabłów. Mądre, głupie, złośliwe, naiwne, niemiarkujące w jedzeniu czy piciu – wszystkie znane są nam od zarania dziejów, a opowieści na ich temat krążą po całym świecie. „Żywoty diabłów polskich” – przekonaj się, czy naprawdę są takie straszne, jak je malują?
WSTĘP
Pełne uroku, humoru i dowcipu „Żywoty diabłów polskich” Witolda Bunikiewicza (1883-1946) przenoszą nas w tajemniczy świat ludowej demonologii i dawnych wiejskich wierzeń. Pokazują, jak mieszkańcy wsi postrzegali diabły. A widzieli je jako stworzenia niebezpieczne, złośliwe, przebiegłe, ale i takie, które dzięki chłopskiemu sprytowi można było pokonać, a niekiedy i wykorzystać do swoich celów.
„Powieści naszego ludu pokazują, że nasz diabeł w rozumie zawsze ustępuje chłopkowi. Czy tym chcieli okazać chłopski rozum, który jest jednym z najdzielniejszych przymiotów naszego narodu” – tak pisał znakomity badacz folkloru Kazimierz W. Wójcicki (1807-1879) w „Klechdach starożytnych podaniach i powieściach ludowych”, które po raz pierwszy ukazały się w 1837 r. I dodawał: „Tak chłop oszukał diabła, bo sprzedał mu duszę za pieniądze, ale pod warunkiem, aż wszystko liście zielone opadnie z drzewa. A gdy diabeł przyszedł po dusze jak po swoją, pokazał mu sosny zawsze zielone i zadrwił sobie z głupca. Tak drugi wieśniak brał złoto na miarę ćwierci bez dna, pod którą był dół głęboki, a w terminie oddał tą ćwiercią, ale dno wyprawiwszy. Tak wreszcie stracił diabeł na spółce z innym znowu chłopem”.
Ale nie zawsze chłopski spryt dawał sobie radę z rozeznaniem diabelskich poczynań. Nie zawsze był w stanie im przeciwdziałać i przechytrzyć biesa. Tak jest w opowiadaniu „Diabla parafia”, gdzie zwycięską walkę ze złem przeprowadził dopiero uczony scholastyk, którego dziś nazwalibyśmy katolickim filozofem. A czarci pomysł był niezwykle udany, parafia prowadzona przez diabły doskonale trafiała w ludzkie oczekiwania.
„Nic też dziwnego, że pleban bardzo się podobał wiernym, więc wędrowali do niego ludzie nie tylko z pobliża, ale nawet z dalekich okolic, bo nigdzie nie można było dostać szybciej odpuszczenia grzechów jak w Niepustowie, nigdzie łatwiej nie przebaczano wiarołomstwa, kłamstwa oszustwa i łamania postów jak w nowym kościele, a o pokucie nikt nawet nie myślał, gdyż proboszcz nie obarczał nią grzeszników i nie domagał się zadośćuczynienia za popełnione winy” – czytamy u Bunikiewicza. Zło często przyjmuje pozór dobra, aby zwodzić i to się nie zmieniło.
Nieprzypadkowo pojawia się na kartach żywotów diabelski wojewoda Boruta, którego legenda łączy z zamkiem w Łęczycy. Był to diabeł znany nie tylko w tamtych okolicach, ale w różnych ziemiach rozległej terytorialnie I Rzeczypospolitej. „Podania o Borucie, który zajęty był straszeniem ludzi nocą po groblach i lasach i płataniem psot przez sprowadzanie ich z dobrej drogi, a ukazywał się nieraz w postaci psa czarnego, krążyły w całym kraju, zarówno u ludu, jak szlachty, z tą różnicą, że lud w nie wierzył, a szlachta z nich się śmiała” – pisze Zygmunt Gloger (1845-1910) w pierwszym tomie „Encyklopedii Ilustrowanej Staropolskiej”.
Etymologię polsko-słowiańskiego imienia Boruta wywodzi wybitny badacz folkloru od borów iglastych: „Że zaś w dawnych pojęciach narodu, przechowanych dotąd przez lud wiejski, istniał zły duch czyli czart borowy, leśny, borowiec, borowik, skutkiem więc podobieństwa w brzmieniu i związku z pojęciem boru, lud przeniósł nazwisko ludzkie Boruta (jak to potwierdza i Karłowicz) na diabła, zwanego także borowym, rokitą, rokickim, wierzbickim, łozińskim, jako na ducha, mieszkającego w boru, rokitach, łozach i suchych wierzbach”.
Stare, spróchniałe wierzby miały być miejscem zamieszkania demona, któremu Bunikiewicz poświęca „Opowieść o nieprzyjemnym diable Rokicie”. Diabeł ten swe imię przyjął od wierzby, którą w dawnych czasach nazywano rokitą. „W wielu województwach Polski i na Rusi, lud powszechnie uważa, że najulubieńszym pomieszkaniem diabła jest stara i spróchniała wierzba. W niej przemieniwszy się w puszczyka (strix ulula), lubi śmierć ludziom przepowiadać. Stąd wieśniak wierzby stojącej, choć spróchniałej, nie ścina, aby nie obrazić diabła, co w niej przesiaduje i w rozmaitych postaciach okazuje się ludziom” – wyjaśnia Kazimierz W. Wójcicki w „Klechdach starożytnych podaniach i powieściach ludowych”. Rokita uchodził za niezwykle złośliwego ducha, który mścił się na chłopach, bo nie mógł od nich kupić ziemi. „Jednego wepchnie w bagno, innemu gnaty przetrąci w sprzeczce, są tacy, na których spuści taki tuman, iż błądzą po ostępach i nie mogą trafić do domu. Niejednemu upuścił krwi lub zamroził na zimnie, i tak czyniąc łajdactwa, raduje piekło i gubi dusze ludzkie” – pisze Bunikiewicz w „Opowieści o nieprzyjemnym diable Rokicie”.
Wśród diabłów polskich, podobnie jak w ówczesnym społeczeństwie I Rzeczypospolitej, występowały różnice stanowe. Wojewoda Boruta reprezentował magnaterię. Rokita, chociaż złośliwy dla chłopów, jest przedstawicielem stanu włościańskiego – bo jak pisze autor „Żywotów..” – „pańskich diabłów nie znosi, a gdy go zagadną wykręca się do nich zadem i takie brzydkie słowa mówi, iż lepiej nie słuchać”. Na kartach książki pojawiają się też paradujące w kontuszach diabły szlacheckie. Nie brak i diabłów zagranicznych, charakteryzujących się cudzoziemskim strojem, ale one nie cieszą się sympatią krajowych pobratymców.
Przykładem jest niemiecki czart Mefistofeles, który został pobity i wypędzony z naszych ziem przez rodzime diabły. „(…) zdążał jak mógł najspieszniej do swego kraju, obawiając się, że w razie zwłoki może jeszcze po raz drugi wpaść w ręce polskich diabłów” – czytamy w „Pokaraniu Mefista”.
Warto również wspomnieć o autorze opowiadań, postaci współcześnie praktycznie nieznanej, o której informacji trudno szukać w słownikach pisarzy pisarzy czy encyklopediach. Witold Kazimierz Bunikiewicz urodził się 21 lipca 1883 r. w Dobrkowie (Małopolska), zmarł w kwietniu 1946 r. w Proboszczewicach (Mazowsze).
Był absolwentem rzeszowskiego gimnazjum (1904), zastępcą nauczyciela w VII (1910/11-1912/13), a następnie w VIII Gimnazjum (1910/11-1911/12) oraz w VI Gimnazjum we Lwowie (1913/14). We Lwowie, Berlinie, Monachium i Paryżu studiował filozofię, historię literatury i sztuki. W 1913 r. uzyskał doktorat z filozofii. Podczas I wojny światowej jako mieszkaniec zaboru austriackiej zmobilizowany do armii austriackiej, ranny na froncie czarnogórskim. Nie wrócił już do armii, ponieważ do zakończenia wojny przebywał na rekonwalescencji w Pradze. Tam poznał miejscowy język i twórców literackich, co zaowocowało wydaniem w 1924 r. dobrze ocenianego przez krytyków tomiku przekładu pt. „Współczesna liryka czeska”. Oficer rezerwy piechoty w stopniu kapitana ze starszeństwem od dniem 1 czerwca 1919 r. Obrońca Lwowa, w 1920 r. walczył w wojnie z bolszewikami. Później pracował w dyplomacji odrodzonego państwa polskiego. W 1926 r. zajął się dziennikarstwem, był redaktorem czasopisma „Panowa” i stałym recenzentem artystycznym związanej ze Stronnictwem Chrześcijańsko-Narodowym gazety codziennej „Kurier Warszawski”. Okupację spędził w resztówce majątku ziemskiego w Proboszczewicach pod Płockiem, gdzie osiadł z żoną Marią pod koniec lat 30. Majątek został rozparcelowany w 1945 r. w wyniku reformy rolnej przeprowadzonej przez władze komunistyczne. Maria, również literatka, przeżyła męża o dwa lata. Zmarła w 1948 r. i spoczęła obok męża na cmentarzu w Proboszczowicach Starych.
Zadebiutował w 1909 r. tomikiem wierszy „Komedia olimpijska”. Autor m.in. tomików poetyckich: „Wiosna” (1910), „Ballady” (1920), „Rapsod mazowiecki”, „Rycerz śmierci” (1930); komedii poetyckich i legend dramatycznych pisanych w formie balladowej: „Ostatni husarz Króla Jegomości”, „Zet” (1910),„Złote czasy” (1912), „Piosenki ułańskie” (1917), „Sowizdrzały” (1918), „Wazon i róża” (1922), „Cud miłości” (1928); misterium bożonarodzeniowego „Wesoła nowina (1934) oraz zbioru opowiastek anegdotyczno-fantastycznych „Magia drogich kamieni” (1932). spod jego pióra wyszły powieści: „Żywoty polskich diabłów” (1930), „Życie w kolorach” (1936, przedstawiające szkołę galicyjską na przełomie stuleci) i „Czarny karnawał” (1938). Był również autorem kilku studiów z historii sztuki. Jego utwory były wystawiane na warszawskich scenach teatralnych.
W krótkim biogramie Bunikiewicza, który zamyka wydanie „Żywoty diabłów polskich” z 1960 r. anonimowy autor podkreślił, że jego twórczość poetycka i dramaturgiczna to „epigońskie kontynuowanie poetyki Młodej Polski”, a największy wpływ literacki na nią mieli czołowi pisarze epoki: Artur Górski (1870-1959), Antoni Lange (1862-1929) i Stanisław Przybyszewski (1868-1927). Wierność trendom epoki, zdaniem cytowanego autora sprawiła, że większość dzieł, które wyszły spod pióra Bunikiewicza zostały po jego śmierci zapomniane. „Pozostała po nim jedynie zaczęta w późniejszych latach życia twórczość prozatorska, z czego najoryginalniejszym i pełnym swoistego uroku jest właśnie nasz tomik humorystycznych opowiadań, napisanych na podstawie rozproszonych podań i klechd ludowych oraz literackiej tradycji, cykl jednolitej w rubasznym tonie i dowcipnej demonologii polskiej” – wskazano w pierwszym powojennym wydaniu książki, którą dziś Państwo trzymacie w rękach.
(668)