Ciepła, lekka, optymistyczna lektura bez cukierkowej słodyczy. Pisarka Joanna Kruszewska zaprasza czytelników do swojego świata

w Książki


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Życie Matyldy na pierwszy rzut oka wydaje się idealne: wspaniały, oddany jej bez reszty chłopak, świetna praca w dużej firmie, oparcie wśród koleżanek. Czego chcieć więcej? Niestety pewnego dnia wszystko staje na głowie.

Zamiast oczekiwanego awansu dostaje wypowiedzenie, Paweł musi wyjechać na rok za granicę, rzekoma przyjaciółka okazuje się wrogiem, dolegliwości żołądkowe nie są grypą…. Na dodatek na horyzoncie pojawia się dawna miłość. Jak Matylda poradzi sobie z przeciwnościami losu? I czy to aby na pewno są przeciwności…?

JEŚLI PRAGNIESZ:

Lektury ciepłej i optymistycznej, ale bez cukierkowej słodyczy; historii, która mogłaby przydarzyć się każdej z nas, opowieści o szukaniu własnego szczęścia, które często mamy przed oczyma, ale nie zawsze je dostrzegamy – TO JEST TO KSIĄŻKA DLA CIEBIE.

FRAGMENT książki Joanny Kruszewskiej pt. „Awaria uczuć”, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

„Swój” lakier, szampon, fryzjer, krem do twarzy…
Jest cała lista rzeczy, które człowiek latami testuje i dopasowuje do własnych, najwłaśniejszych wymagań. Testy dosyć często prowadzą do godnych pożałowania następstw. Na przykład do uczulenia na jakiś magiczny, gorąco polecany przez koleżanki preparat, który potrafi wszystko. Sprawi, że – jak głosi dołączona do niego ulotka – skóra stanie się bardziej odporna na stres, a zarazem delikatniejsza, zrelaksowana i promienna. Reklamowe banialuki i tyle. Banialuki, bo po zastosowaniu okazuje się zwykle, że wymienione w ulotce zalety nijak się mają do rzeczywistości. Kosmetyk zaś jedno potrafi na pewno: przyozdobić – twarz na ten przykład – fantazyjnymi plamami. We wszystkich odcieniach czerwieni i różu.
A opłakane w skutkach próby w tzw. salonach piękności? Zbyt rozpędzone nożyczki fryzjera albo kosmetyczka z ambicjami na charakteryzatorkę do najgorszych, czy może najlepszych – zależy, z której strony na to patrzeć – horrorów, gotowa wyregulować kobiecie brwi na wzór zombie, to tylko dwa z brzegu przykłady na potwierdzenie tezy o złudności obietnic.

No i wreszcie „swój” facet.

Przy testowaniu kolejnych egzemplarzy tego gatunku również można się nabawić zmian wszelkiego rodzaju. Zdaje się nawet, że o wiele gorszych niż dwu, czy trzydniowa pokrzywka. Uczuleniowa opuchlizna po jakimś czasie przecież schodzi.
Włosy odrastają.

Ale skrzywienie charakteru czasami zostaje do końca życia. Uboczny efekt ciągłego pochylania się nad wybrankiem serca, skłonność do postrzegania rzeczywistości przez pryzmat potrzeb drugiego człowieka. Niekoniecznie tak bliskiego, jakim mógł się na początku wydawać.
Jedno jest pewne: w aptece antidotum na skrzywioną psychikę się nie znajdzie.

Matylda snuła rozważania na temat damsko-męskich relacji już od jakiegoś czasu, wpatrując się w tego, który je wywołał. Przesuwała kosmyk włosów za ucho i zastanawiała się, na ile ten tu osobnik jest w stanie ją skrzywić. No, odgiąć od normy, jej normy oczywiście. Byli w nieformalnym związku już od trzech lat, więc gdyby się miały pojawić jakieś skrzywienia, to chyba już by je zarejestrowała, prawda? Chociaż, Matylda podwinęła nogi pod siebie i usadowiła się wygodniej w fotelu, może takie zmiany przychodzą powoli, tak, że nie sposób ich zauważyć? W tym momencie jej myśli wprowadziły ją na tory, których zdecydowanie unikała. Unikała, bo nie lubiła. Matylda Bięcka była bowiem osobą przewidywalną, ściśle planującą wszystko i omijającą szerokim łukiem wszelkie przykre niespodzianki. Udawało jej się to w dużej mierze właśnie dzięki temu, że potrafiła – jak żartowali znajomi – sięgać wyobraźnią w kilku kierunkach. Po prostu nauczyła się opracowywać plany awaryjne w takiej ilości, aby nic nieoczekiwanego nie sprowadziło jej z jasno wytyczonego kierunku jazdy. Zakręty, omijanie, owszem, ale żadne znaki stopu czy zakazu na życiowej drodze nie wchodziły w grę.

Paweł, rozparłszy się wygodnie na kanapie i położywszy długie nogi na stoliku, zdawał się nie zauważać rzucanych na niego spojrzeń, bo pochłonęły go całkowicie i bez reszty rozgrywki piłkarskie.
– Pawełku, przycisz odrobinę – rzuciła amatorka testów znad laptopa.
– Uhm – puszka z niedopitym piwem stanęła na stoliku i Paweł zaczął macać naokoło siebie w poszukiwaniu pilota, a nie znalazłszy go, przysunął się do telewizora i przyciszył ręcznie, ani razu nie spuszczając wzroku z ekranu.
– Strzelaj, strzelaj, na co czekasz… – mruczał wyraźnie zniecierpliwiony brakiem postępów ulubionej drużyny.
Matylda porzuciła na chwilę pracę na rzecz konstruktywnych przemyśleń i podsumowań.
Egzystowali obok siebie i ze sobą już od dobrych paru lat. Hołdowali tym samym zasadom, dogadywali się zarówno w kwestii przyszłości, kryzysu gospodarczego, jak i wybranych dzieł kinematografii. Mieli także podobny stosunek do pracy.
I bardzo dobrze, bo to praca zajmowała w ich życiu miejsce pierwsze i najważniejsze. Ustalili, czy może samo się ustaliło, że dopóki nie zgromadzą odpowiednich funduszy, nie ma mowy o zalegalizowaniu związku. Wprawdzie bywały chwile, kiedy Matylda – dopatrzywszy się w lustrze kolejnej zmarszczki na swoim trzydziestotrzyletnim obliczu – wklepywała kolejny, cudowny preparat regenerujący skórę z napisem już (już!!!) „30 plus” i zaczynała się zastanawiać, co kryło się pod określeniem „odpowiednie fundusze”. I czy nie leży to czasami w sferze daleko przekraczającej ich fizyczne możliwości. Będąc jednak osobą twardo stąpającą po ziemi i daleką od snucia pesymistycznych wizji, rozpraszała wątpliwości jednym, małym machnięciem ręki. Gestowi temu towarzyszyło zazwyczaj pospieszne zerknięcie na zegarek. Wiadomo, czas …
Dzisiaj zrobiła podobnie.

Niech sobie baby w pracy gadają, że się zmieniła, że nie jest już taka, jak kiedyś. Że to wszystko pod wpływem stałego związku. Traci siebie i inne takie tam pierdoły. A właśnie, że nie traci.
Jest taka jak zawsze. I kropka. Zapisz, zamknij, start, zamknij, enter. Dobranoc.
– Zostajesz dzisiaj? – odsunęła nogi Pawła i odłożyła w bezpiecznej odległości swój bezcenny sprzęt.
–Tiaa, już późno, obejrzę sobie do końca, ale ty idź spać, nie czekaj na mnie – cmoknąwszy Matyldę przelotnie w brodę, z powrotem wlepił oczy w ekran, na którym dwudziestu dwóch dorosłych facetów w krótkich spodenkach bezskutecznie próbowało posłać piłkę do bramki przeciwnika. Przecież to niepoważne – zauważyła w myślach Matylda – chociaż z drugiej strony może to najlepszy sposób na uwolnienie się od nadmiaru testosteronu? Kto wie? Ziewnęła ze zmęczenia i ruszyła do łazienki, magicznego miejsca, gdzie można było spłukać trudy dnia i nakremować się ożywczo na spokojną i zazwyczaj krótką noc. Krótką, bo bladym świtem trzeba było podnieść raczej średnio wypoczęte członki i ruszyć znowu do wyścigu. W tym „wyścigu szczurów” – jak go z przekąsem nazywali zazdrośni – chętnie i z własnej nieprzymuszonej woli zaczęła uczestniczyć kilka lat temu. Zaczynała od miernie płatnej posadki szarego konsultanta, ale dzięki wytrwałości i niezliczonej ilości kursów wdrapywała się po szczeblach drabiny władzy coraz wyżej. Nie bez znaczenia był też fakt, że robiła to z uporem osła i pracowitością nie jednej, ale całego stada mrówek. Zadzierała kusą spódniczkę i wyciągała długie nogi o wiele szybciej niż koledzy próbujący stanąć jej na drodze. O nie, płeć nie miała najmniejszego znaczenia. A może właśnie miała…? Może właśnie dzięki temu, że na Matyldę przyjemnie było popatrzeć, jak pochylała małą głowę nad ważnymi papierzyskami, jak marszczyła w skupieniu czoło, jednocześnie mrużąc oczy zwyczajem krótkowidza. Nie da się ukryć, że jej osoba stanowiła o wiele przyjemniejszy widok niż przedstawicieli płci przeciwnej. Zwłaszcza, jeśli przełożony miał wyszukany gust i cenił wrażenia estetyczne. Jedynie kwestią czasu było zauważenie przez szefa sporego potencjału, które kryło na dodatek to urocze opakowanie i w efekcie właściwie samoistna redukcja konkurencji.
Matylda z namaszczeniem wklepywała krem przeciwzmarszczkowy, nowo nabyte cudo, które pozostawało na twarzy do rana, choćby nie wiadomo jak przewracała się po poduszce.
No, cudo po prostu.
Okolice oczu kolejną tubką z półki.
Jeszcze uda. Trzeba pamiętać. I wcierać specyfiki ze zdwojoną siłą, bo to już lato za pasem. A za niecałe dwa miesiące urlop. Sapnęła pod nosem, katując szczupłe nogi. Nie ma co, genetyczne obciążenie było zbyt duże, żeby mogła pozwolić sobie na ryzyko. Rodzice, oboje, przypominali wyglądem dobroduszne misie. Mama miś, była okrągła właściwie od zawsze, tata zmisiał, gdy przeszedł na emeryturę. Ona nie zmisieje się.
Co to, to nie.
Rzuciła krytycznym okiem na swoje odbicie w lustrze i skonstatowała z zadowoleniem, że źle nie jest.

(124)


Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.