Śnieg zasnuł kraj grubą zasłoną, po lekkiej wigilijnej odwilży nadeszły mrozy, aż pękały drzewa w lasach. Drogi były nieprzejezdne, okna pokryte lodem.
W Nowy Rok na dziesiątą rano pojechali do Poświętnego. Dwoma saniami zaprzężonymi w cztery konie – przyzwyczajone już do chodzenia w chomątach – podjechali po świeżym śniegu pod wielki barokowy kościół, zdobiony dwoma kopułami i posągami przedstawiającymi świętego Filipa i Jana Chrzciciela.
– Za mną w dwójkach, w marszu zbiórka! – zakomenderował major.
Do świątyni wchodzili po schodach, przez bramę, przed samą mszą. Dzwon na dzwonnicy bił, wzywając wiernych, ale uwaga skupiała się na oddziale.
Weszli dwójkami, przed drzwiami padła komenda: ,,Czapki z głów!”. Brzęcząc ostrogami, świecąc wyglancowanymi jak lustro butami, pasami, bronią. Dobrzański specjalnie przypiął szablę.
I uczynił się ruch, gwar, płacz na widok żołnierz, kiedy szli do ołtarza w smugach blasku, jednej płynącej od otwartych drzwi, drugiej – od ołtarza, gdzie wysoko przy rzeźbach świętych spoczywał słynący z cudów obraz Świętej Rodziny. Tłum od razu zrobił im miejsce – po prawej wiejskie baby i dziewczęta w kolorowych chustkach, w kraciastych szalach, po lewej mężczyźni. Surowe chłopskie twarze, niektóre wąsate i brodate, posiwiałe, jak gdyby zgromadzili się tutaj dawni powstańcy i szlachcice, w kożuszkach, paltach, jesionkach, paltotach, z czapkami w rękach.
Hubalczycy szli. Wyprosotowani, dumni. Aż do samej balustrady pod ołtarzem.
– W szeregu zbiórka! – zakomenderował major. Stanęli po obu stronach, poczeli się żegnać…
I wtedy cały kościół ukląkł. Ale nie twarzami do ołtarza. Ludzie, głównie kobiety, opadali na posadzkę, patrząc na żołnierzy, płakali, żegnali ich krzyżem, modlili się, jakby w tej jednej chwili aniołowie święci zstąpili do kościoła.
– Bogu adoracja! – rozkazał major.
Żołnierze przyklękli, żegnali się…
fragment książki „Hubal” Jacka Komudy
(2237)