– Nie i jeszcze raz nie. Panowie, ja nie mogę decydować w tej sprawie. – Trzej żołnierze, stojący przed oficerem na baczność, w skupieniu, ale z rozczarowaniem wsłuchiwali się w słowa majora Kaweckiego. – I nie chodzi wcale o moją zgodę czy niezgodę na waszą – tu ściszył głos – ucieczkę. Problem w tym, że ja naprawdę nie mogę podjąć żadnej decyzji. Nie mam do tego kompetencji, nie jestem najstarszy stopniem w naszym obozie. Nie mogę też objąć nad waszą grupą dowodzenia. Zwróćcie się w tej sprawie do ppłk. Piskuli. On jest najstarszy szarżą i niech on wyrazi swoją opinię. Ja ze swej strony mogę jedynie życzyć wam, żołnierze, powodzenia.
Trzej główni pomysłodawcy i prowodyrzy planu ucieczki wychodzili z rozmowy z majorem Kaweckim co najmniej zawiedzeni i rozgoryczeni faktem, że wyżsi oficerowie najwyraźniej nie chcą przyłączyć się do ich planu. Przypominało to trochę noc listopadową 1830 roku – zapał młodych głów naprzeciw chłodnej kalkulacji starszych oficerów.
– I co teraz? – spytał niepewnie pchor. Jerzy Michalak „Świda”, patrząc na swoich współtowarzyszy. Zdzisław Jarosz „Czarny” tylko wzruszył ramionami, ale wtedy odezwał się „Wierny”.
– Jak to co? – zagrzmiał. – Idziemy prosto do podpułkownika.
Był zdecydowany działać i to jak najprędzej. Kilka dni wcześniej w obozie rozeszła się pogłoska, że uwięzionych AK-owców lada dzień będą wywozić do sowieckich łagrów daleko na Wschodzie. Nie było czasu, aby zastanawiać się nad swoim położeniem, rachować bilans zysków i strat oraz próbować przekonywać pana majora. Minął już etap dyskusji i planów – nadszedł czas działania.
Trzej żołnierze przepisowo zameldowali się u ppłk. Piskuli i wyłuszczyli mu te same argumenty, z którymi przyszli do mjr. Kaweckiego. Starszy już podpułkownik wysłuchał podchorążych z uwagą, ale kiedy zaczął mówić, pojęli, że nie podziela ich entuzjazmu.
– Panowie, wojna powoli dobiega kresu. Dla mnie i chyba dla wszystkich przetrzymywanych w tym miejscu najważniejszą sprawą jest to, aby dożyć jej końca. I tak się chyba stanie, prawda?
„Wierny” stał przed podpułkownikiem, zaciskając pięści. Wiedział już, że nie ma co liczyć na masowe wsparcie oficerów, których w obozie była przecież większość. Z szacunku względem starszego stopniem, podobnie jak jego towarzysze, przytaknął jego słowom, ale w głowie kłębiły mu się całkiem inne myśli.
– Jestem starym oficerem – mówił dalej Piskula. – Potrafię docenić waszą odwagę. Ale nie mogę brać odpowiedzialności za życie kilkuset ludzi zamkniętych w tym obozie. Według mojej oceny szanse na powodzenie takiej ucieczki, jak ta planowana przez was, równe są zaledwie jednemu procentowi. To za mało, aby podejmować taką próbę i ryzykować życie.
– Z całym szacunkiem, panie pułkowniku – wtrącił zdenerwowanym głosem „Wierny” – ale według naszych rachunków szanse na powodzenie akcji wynoszą nie jeden, ale piętnaście procent.
– To i tak za mało. – Podpułkownik uśmiechnął się z goryczą. – Jeśli jednak swoimi argumentami nie odwiodłem panów od tej śmiałej i ryzykowanej akcji, życzę powodzenia – zakończył rozmowę.
– No to klapa – powiedział „Czarny”, kiedy wracali do siebie po spotkaniu z Piskulą.
– Żadna tam klapa. Robimy akcję sami, bez oficerów – powiedział „Wierny”, prowadząc swych kolegów na kolejną tajną naradę, tym razem w szerszym gronie.
Podporucznik Piotr Mierzwiński „Wierny” trafił do Skrobowa pod fałszywym nazwiskiem. Dodatkowo zataił przed komunistami swój oficerski stopień wojskowy i dlatego znalazł się w pomieszczeniu dla szeregowców i podchorążych. Miał swoje powody. Jako oficer AK dowodził jednym z oddziałów Armii Krajowej na Polesiu, a jego grupa brała udział w operacji „Burza” jako część składowa 30 Poleskiej Dywizji Piechoty AK. Kiedy jego oddział szedł z odsieczą powstańczej Warszawie, został w rejonie Otwocka otoczony przez Sowietów i rozbrojony.
Podporucznik „Wierny” musiał się ukrywać. Niestety NKWD znalazło go i aresztowało. To wtedy Mierzwiński skłamał, że nazywa się Jan Jarocki i jest zwykłym partyzantem, a nie oficerem i dowódcą oddziału. Tymczasowo uratował swą skórę i trafił do komunistycznej polskiej armii.
Niedługo cieszył się wolnością. Jako dawny AK-owiec był niebezpieczny dla „władzy ludowej” i kiedy komuniści robili czystkę w swojej armii, aresztowany został również Piotr Mierzwiński. W taki sposób znalazł się w Skrobowie. Warto dodać, że przed wojną był uczniem szkoły podoficerskiej dla małoletnich, a potem służył w 4 Dywizjonie Pancernym w Brześciu nad Bugiem.
W czasie kampanii wrześniowej walczył w składzie 90 Samodzielnej Kompanii Czołgów Rozpoznawczych „Wilk”. Pomimo klęski „Wierny” nie dostał się wówczas do niewoli i praktycznie od początku konspirował w Związku Walki Zbrojnej (ZWZ)-AK.
„Zaplute karły” z AK. Skrobów, 27 marca 1945 roku
Fragment książki Wydawnictwa Fronda, „Bitwy Wyklętych”, Szymon Nowak.
Więcej informacji o książce:
http://wydawnictwofronda.pl/ksiazki/bitwy-wykletych
(392)