3 grudnia 1961 roku szef PZPR Władysław Gomułka, jak niemal co roku w okolicach Barbórki, przyjechał na Śląsk. Pretekstem było otwarcie nowej kopalni Porąbka. Około południa w Zagórzu – dzielnicy Sosnowca – na ulicy Krakowskiej nieopodal mającej jechać od strony kopalni kolumny samochodów z partyjnymi dygnitarzami wybuchła bomba.
Ani Gomułka ani żaden z dostojników nie odniósł szwanku. Ucierpiały dwie przypadkowe osoby.
Natychmiast rozpoczęto gigantyczne śledztwo. Sprawa była tym groźniejsza, że zamachu dokonano niemal w tym samym miejscu, w którym w lipcu 1959 roku, na niedługo przed przejazdem kolumny nie tylko z Gomułką, ale i Nikitą Chruszczowem, przywódcą komunistów w ZSRS, wybuchła bomba umieszczona na drzewie. Sprawców nie udało się ustalić.
Po grudniowym zamachu przyjechali natychmiast fachowcy z Warszawy, inwigilacją objęto pół tysiąca osób. Zastosowano najnowocześniejsze na owe czasy środki i techniki. Przyniosły one sukces.
28 grudnia aresztowany został człowiek, który po kilku dniach przyznał się do zamachu. Był to Stanisław Jaros. Chciał pokazać – zeznał – że nie wszystkim w Polsce podoba się komunizm. Nie miał zamiaru nikogo zabić, tylko zademonstrować swój sprzeciw. Najciekawsze jednak, co zeznał, to przyznanie się również do pierwszego zamachu.
Śledztwo i proces toczyły się w tajemnicy. 9 maja 1962 roku, Jaros został uznany za winnego i skazany na śmierć. Powieszony został 5 stycznia 1963 roku.
O zamachach na polityków w Polsce powojennej niewiele wiadomo. Jedyny udany, to zasadzka w Baligrodzie na generała Świerczewskiego, ale do końca nie wiadomo, czy rzeczywiście UPA wiedziała kto jedzie w kolumnie pojazdów. Były podobno jakieś próby zabicia Bieruta i Rokossowskiego, w lutym 1952 do Belwederu dostał się mężczyzna – partyjny działacz zresztą – ale został zabity przez ochronę. W połowie lat osiemdziesiątych podczas wizyty Jaruzelskiego w SGGW, BOR-owcy odkryli w koszu na śmieci przygotowany do detonacji granat moździerzowy.
Instytut Pamięci Narodowej
(1589)