Tak naprawdę historia „polskich obozów” zaczęła się w Niemczech już pod koniec lat 50. Niemcy były wówczas zmuszone zrobić wszystko, aby poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Stawką było nie tylko dobre imię nowego państwa, ale także pieniądze, jakie mogło ono zarabiać. Po wojnie w krajach, które przeżyły niemiecką okupację, nikt nie chciał kupować ich towarów. Konsumenci nie chcieli przykładać ręki do odbudowy Niemiec i ich przemysłu. Szef zachodnioniemieckiej służby wywiadowczej gen. Reihard Gehlen i jego ludzie długo się zastanawiali, jakie działania propagandowe podjąć, aby temu zaradzić.
Dopiero na początku 1956 r. Alfred Benzinger, były nazista, a zarazem szef supertajnej komórki służby kontrwywiadowczej Agencja 114, wpadł na pomysł, jak zdjąć z Niemców odium odpowiedzialności za wojnę i Holokaust. Benzinger (zwany „Grubasem”) zaproponował, aby rozpocząć w mediach propagowanie terminu „polskie obozy koncentracyjne” w odniesieniu do niemieckich obozów zagłady na terytorium Polski. Miało się to przyczynić do wybielenia Niemców.
Jego chytry plan zyskał akceptację Reinharda Gehlena. Ale Benzinger potrzebował do jego realizacji sprawdzonych i pewnych ludzi. Dlatego postanowił oprzeć się prawie wyłącznie na byłych członkach gestapo, SS i SD.
Wielu z nich było zbrodniarzami wojennymi, jak np. Konrad Fiebig, oskarżony o zamordowanie 11 tys. białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck ze szwadronu śmierci SS Einsatzgruppe D, odpowiedzialny za dziesiątki tysięcy mordów na Wschodzie.
To właśnie ludzie Benzingera praktycznie opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do medialnego obiegu termin „polskie obozy koncentracyjne”. Zarzuty manipulacji postanowiono odpierać tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak to określenie subtelnie zmieniało ofiary, w tym wypadku Polaków, w sprawców.
Równolegle forsowano zamianę pojęć i niemieccy zbrodniarze zmienili się w pozbawione narodowości plemię hitlerowców i nazistów – przy walnym udziale bloku socjalistycznego, który nie chciał, aby towarzysze z NRD odczuwali dyskomfort.
Kiedy w latach 50. brytyjska prasa napisała o „gestapo boys” zatrudnianych przez niemiecki wywiad, szczegółowo o sprawie został poinformowany kanclerz Adenauer. 1 grudnia 1953 r. Gehlen przedstawił w tej sprawie raport komisji ds. bezpieczeństwa Bundestagu. Poinformował, że 40 jego pracowników ma za sobą przeszłość w Służbie Bezpieczeństwa Reichsführera SS. Dyskretnie przemilczał fakt, że stworzył całą armię tajnych współpracowników rekrutujących się z byłych zbrodniarzy, w tym tak „wybitnych” jak szef gestapo w Lyonie i SS-Hauptsturmführer Klaus Barbie, znany jako „Kat z Lyonu”, który został w 1947 r. zaocznie skazany we Francji na karę śmierci. Barbie zbiegł do Boliwii, gdzie ukrywał się jako Klaus Altmann i został zwerbowany przez wywiad Gehlena (nadano mu pseudonim „Adler”, nr rejestracyjny V-43118). Dostarczał ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce Południowej.
Początkowo określeniem „polskie obozy koncentracyjne” posługiwały się opiniotwórcze niemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne (w tym celu szeroko wykorzystywano agenturę w tych środowiskach). Dość szybko termin ten został przeniesiony do USA. Władze komunistycznej PRL nie przywiązywały do niego żadnej wagi. Uznały, że to jedynie przejaw imperialistycznej propagandy. Unormowanie stosunków polsko-niemieckich w 1970 r. zepchnęło problem semantycznego kłamstwa ludzi Gehlena na dalszy plan. Tymczasem operacja odniosła niebywały sukces, a kłamstwo rzucone przez byłych esesmanów było coraz częściej powtarzane. Dzisiaj „polskie obozy koncentracyjne” są już stałym elementem codzienności nie tylko w Niemczech, ale i na świecie.
W imię propagandy
Niemcy są hegemonem w Europie. Żartuje się nawet, że jeśli ktoś chce zadzwonić do Europy, to powinien wybrać numer urzędu kanclerskiego w Berlinie. Jednak Niemcy pragną przewodzić nie tylko Europie, ale i światu. 80-milionowy kraj ze swoim potencjałem gospodarczym, przemysłowym i naukowym wcale nie musi ustępować Francji, Wielkiej Brytanii, a nawet USA, Chinom i Rosji. Niemcy chcą i zapewne w przyszłości dołączą do grona głównych graczy światowej polityki. Aby tego dokonać, muszą jednak zmienić własną świadomość, zdeformowaną po wojnie przez narzucone im przez aliantów poczucie historycznej winy. Niemcy muszą przerzucić tę winę na inne narody.
Polska nadaje się do tego najlepiej. Wyniki sondażu, który w ubiegłym roku opublikował magazyn „Stern”, pokazują, że już 65 proc. Niemców jest przekonanych, że ich kraj nie ponosi szczególnej odpowiedzialności za II wojnę światową. To całkiem nieźle. Proces zmiany świadomości jeszcze trwa. Film „Nasze matki, nasi ojcowie” to kolejne narzędzie, jakim posłużono się w tym celu. Zakończenie przebudowy niemieckiej świadomości to jeden z warunków, jakie muszą być spełnione, aby Niemcy znowu mogły decydować o losach świata.
Polityka historyczna firmowana, finansowana i wspierana po cichu przez kolejnych kanclerzy, w tym Angelę Merkel, odniosła sukces, chociaż żyją jeszcze świadkowie niemieckich okrucieństw. Strach pomyśleć, co się stanie, gdy ich zabraknie.
Leszek Pietrzak, fragment artykułu „Fałszowanie historii” (27 kwietnia, 2013 r.)
(1791)
http://polskawlesie.mobile.salon24.pl/696410,jak-powstaly-polskie-obozy-zaglady-film-fab-130-min-prod-pl-b-o