„Już nie wiem dokładnie którego, chyba 20 na 21.9 w nocy, ostra strzelanina. (…) Nad ranem przybiegli do naszej piwnicy dwaj bracia Waniukiewicze – 16 i 20 lat, synowie grabarza z cmentarza ewangelickiego. Do swego domu już nie dobiegli, bo szosą jechała kawaleria – na czarnych małych koniach, w czarnych <pelerynach> i wysokich czapach, jak kozacy na filmie. Inni szli piechotą w tych czapach z „czubami”, brudni, straszni. Szli szosą, to tylko ja z dziadkiem wyjrzałam i zaraz schowaliśmy się, ale nas zauważono. Przybiegli do piwnicy i kazali wychodzić. Cóż, kobiety z dziećmi, dziadek stary, miał 72 lata i ci młodzi Waniukiewicze. Rusek podszedł i na oczach nas wszystkich strzelił tym dwom prosto w twarz – mózg widziałam, głowy rozbite”. W ten sposób zapamiętała „wyzwolenie” Grodna przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. ówczesna uczennica, której relację zamieścił Ryszard Szawłowski w swej książce „Wojna polsko-sowiecka 1939”.
Nie inaczej było w okolicach Lwowa, co zapamiętał syn osadnika wojskowego Władysław Zych: „Wczesnym rankiem, około godziny 6-tej, wyszli ze stodoły bezbronni żołnierze polscy na podwórze, prosząc gospodarza, a naszego najbliższego sąsiada, Bartłomieja Kałwy, ażeby mógł im dać coś do zjedzenia, po chwili sąsiad wyniósł z mieszkania chleb, świeże mleko, ażeby się posilili, w tym momencie nadjeżdża patrol rosyjskiej kawalerii w liczbie trzech z majorem na czele, zauważyli polskich żołnierzy i wjeżdżają do zagrody, po chwili tenże major przychodzi do nas do mieszkania, podchodzi do ojca mego i mówi <pokaży ruku>.
Ojciec rękę wyciągnął, on obejrzał i pomacał dłoń ojca, mówiąc <raboczyj klas>, tę samą czynność i na mnie wykonał, i opuścił nasze mieszkanie. Wraca z powrotem do sąsiada B. Kałwy, w międzyczasie żona B. Kałwy przychodzi do nas, i z okna naszego domu wszyscy obserwujemy zagrodę Kałwy, wtem Rosjanie wyprowadzają z podwórza na drogę wzdłuż parkanu 4 polskich żołnierzy, jednego cywila i mego chrzestnego ojca, dwóch bojców na koniach, a z tyłu major rosyjski z naganem w ręku. Gdy ogrodzenie się kończy, skręcają w prawo, wtem major strzela w tył głowy. (…) Zastrzeleni w stopniu sierżant, plutonowy i 2 kaprali, natomiast cywil był postrzelony w okolicy nerek. (…) Cywil po trzech dniach zmarł (…)”.
Szacunki a rzeczywistość
[quote]Takich relacji można cytować znacznie więcej. Wszystkie one świadczą o jednym: od pierwszego dnia tej dziwnej wojny polsko-sowieckiej (dziwnej, bo nigdy oficjalnie nie wypowiedzianej i nie zakończonej), czyli od 17 września, Armia Czerwona dokonywała zbrodni wojennych. O ile jednak przeciętny Polak zdaje sobie sprawę, że takich zbrodni dokonywali wkraczający Niemcy – począwszy od zbombardowania Wielunia i rozstrzelania obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku – o tyle wrześniowe zbrodnie sowieckie nadal nie są obecne w społecznej świadomości. Taki stan rzeczy tylko częściowo da się wytłumaczyć całkowitym przemilczeniem tego tematu w czasach PRL i pozostawaniem terenów, gdzie do tych zbrodni dochodziło, poza granicami Polski. W ostatnim ćwierćwieczu bardzo niewiele zrobiono, by te wydarzenia Polakom uświadomić, a ich ofiary należycie uczcić.[/quote]
Dopiero w wydanej 5 lat temu przez IPN pracy „Polska 1939-1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami” zamieszczono artykuł Czesława Grzelaka, stanowiący próbę bilansu zbrodni i represji Armii Czerwonej po wkroczeniu na terytorium Polski.
Historyk ten, zastrzegając, że próbuje „w zgodzie z własnym sumieniem podać liczby szacunkowe, niemal na pewno nieadekwatne do rzeczywistości”, przypuszczał, iż ofiar śmiertelnych sowieckich przestępstw we wrześniu 1939 r. mogło być ok. 1500, a inne represje i przestępstwa dotknęły maksymalnie 250 tys. osób. Zastrzeżenia Grzelaka da się zrozumieć w sytuacji, gdy archiwa rosyjskie są prawie niedostępne
Skarga do Stalina
W swoim artykule Grzelak przytaczał obszerne fragmenty dokumentu, który jest szczególnie cenny, gdyż potwierdza zbrodnie Armii Czerwonej niejako „od środka”: „listu osobistego” prokuratora wojskowego 6. Armii Niecziporenki, skierowanego 8 października 1939 r. do samego Stalina.
Prokurator informuje w nim o „jaskrawych faktach ogromnej samowoli i przestępczych działaniach ze strony całego szeregu dowódców i oficerów politycznych z [różnych] oddziałów, (…) popełnionych [w czasie] działań bojowych na terenach Ukrainy Zachodniej”.
Jako przykład Niecziporenko podaje fakt, iż „21 września 1939 roku Rada Wojskowa 6. Armii w osobach jej dowódcy, komkora [gen. broni] Golikowa, i członka Rady Wojskowej, komisarza brygady Zacharyczewa, podczas pobytu w oddziałach 2. Korpusu Kawalerii przyjęła w trybie samosądu jawnie przestępczą uchwałę o rozstrzelaniu 10 ludzi (nie wskazując nazwisk i motywów). Na tej podstawie szef Oddziału Specjalnego 2. Korpusu Kawalerii Koberniuk wyjechał do m[iasta] Złoczów, gdzie aresztował, a następnie rozstrzelał w budynku więzienia różnych pracowników polskiego więzienia, policji itd. (…)”.
Z listu prokuratora dowiadujemy się też o gwałtach i morderstwach dokonywanych na kobietach, o zabijaniu osób w podeszłym wieku, a także o tym, jak „poważnym [problemem] jest maruderstwo i niegodne zachowanie znaczącej części dowódców, oficerów politycznych i szeregowców ograbiających jeńców wojennych, uciekinierów i ludność z wartościowych rzeczy – zegarków, mienia, żywności”. Zacytujmy tylko jeden przykład: „W Jaworowie, gdzie zakwaterował się sztab 6. Armii, pracownicy komendantury 6. Armii zabrali księdzu meble i [inne sprzęty] domowe, również z klasztoru zabrali meble. Całe to mienie wykorzystali do wyposażenia komendantury”.
Nic dziwnego, że w konkluzji listu znajdujemy skargę, że choć prokuratura wojskowa „prowadziła zdecydowaną i bezwzględną walkę z wymienionymi wyżej przestępstwami. Dziesiątki żołnierzy zostało skazanych na kary więzienia, a nawet na rozstrzelanie”, to jednak „nasze wyroki nie dały większych efektów, ponieważ dowództwo armii nie powiadamiało o nich konsekwentnie i na czas żołnierzy, dowódców i oficerów politycznych”.
Z naganą do GRU
[quote]Z listu Niecziporenki wynika zatem jednoznacznie, iż zbrodnie i przestępstwa wojenne odbywały się za pełnym przyzwoleniem, a nawet z udziałem najwyższych dowódców jednostek, które najechały na Polskę. W przeciwieństwie do dowódców Wehrmachtu, którzy za swoje zbrodnie w dużej mierze odpowiedzieli po wojnie, żaden z wyższych oficerów Armii Czerwonej nie poniósł konsekwencji przestępczej działalności swoich podwładnych. Wręcz przeciwnie: niemal wszyscy w kolejnych latach awansowali, a niektórzy zrobili wręcz oszałamiające kariery w sowieckiej wojskowości.[/quote]
Weźmy wspomnianego dowódcę 6. Armii, maszerującej na Tarnopol i Lwów, Filippa Golikowa. Mimo że jako jedyny z sowieckich generałów otrzymał od ludowego komisarza obrony ZSRR naganę na zbrodnie w tej kampanii, już w czerwcu 1940 r. awansował na kluczowe stanowisko szefa Głównego Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego (GRU). Po wybuchu wojny z Niemcami dowodził kolejno kilkoma frontami, a po klęsce pod Charkowem w marcu 1943 r. przeniesiono go na fotel szefa Głównego Zarządu Kadr w siłach zbrojnych, które zajmował aż do 1950 r. Już po śmierci Stalina, w 1958 r. objął szefostwo Głównego Zarządu Politycznego Armii i Marynarki Wojennej, a w 1961 r. został marszałkiem Związku Radzieckiego. Spokojnie dożył osiemdziesiątki, umierając niedługo przed Breżniewem.
Bohaterowie Związku Radzieckiego
Golikow to nie jedyny przyszły marszałek, który brał udział w najeździe na Polskę we wrześniu 1939 r. Jego bezpośredni zwierzchnik, dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko, który zresztą poznał okolice „Zachodniej Ukrainy” już w 1920 r., gdy dowodził dywizją w Armii Konnej, kilka miesięcy po zajęciu Polski kierował frontem w wojnie z Finlandią, za co otrzymał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, awans na marszałka i jednocześnie stanowisko ludowego komisarza obrony, które utracił dopiero w lipcu 1941 r. na rzecz samego Stalina. Po wojnie przez wiele lat kierował Białoruskim Okręgiem Wojskowym.
W 1965 r., z okazji 70-lecia urodzin, otrzymał drugi tytuł Bohatera Związku Radzieckiego.
Marszałkami zostali także trzej inni dowódcy z „wojny polskiej”: w 1955 r. – Wasilij Czujkow, kierujący 4. Armią (na kierunku ze Słucka do Brześcia nad Bugiem), oraz Andriej Jerjomienko, dowodzący 6. korpusem kawalerii (który zajmował m.in. Nowogródek), natomiast w 1959 r. – Michaił Katukow, dowódca 5. Brygady Pancernej w ramach 12. Armii (uderzającej na Stanisławów i Przemyśl). To charakterystyczne, że marszałkowskie awanse tych oficerów nastąpiły niedługo po przejęciu władzy w Moskwie przez Nikitę Chruszczowa, który sam odegrał znaczącą rolę w tym wrześniowym rozbiorze Polski – jako I sekretarz partii na Ukrainie i realizator planu wcielenia do niej „Zachodniej Ukrainy”.
Paweł Siergiejczyk, tygodnik Nasza Polska.
(1673)