[…] – Ależ kraj stacza się ku przepaści! – Nam się tak zdaje – uśmiechnął się wojewoda – nam się tak zdaje. Ale w gruncie rzeczy nie jest tak źle. Jestem pewien, że prezes, który się na sprawach ekonomicznych lepiej od nas rozumie, nie widzi jeszcze tak wielkiego niebezpieczeństwa, by osobiście musiał śpieszyć na ratunek.
– Przecie już raz ratował! I to jak skutecznie!
– Cincinnatus – rzekł sentencjonalnie wojewoda – daje się oderwać od pługa tylko w razie ostatecznego niebezpieczeństwa!
– Tak, tak! – zawołała z egzaltacją jedna z pań. – Wówczas stanie u steru i uratuje naszą ojczyznę!
– Niezwykły człowiek – rzekł drżącym głosem doktor Litwinek.
– Wielki człowiek – zaakcentował wojewoda. Nagle z kąta rozległ się długi, skrzeczący śmiech.
Ponimirski dotychczas siedział cicho, a że nikt nań nie zwracał uwagi, nie zauważono jego ironicznej miny. Żorż przysłuchiwał się i wreszcie me wytrzymał. Śmiał się teraz zataczając się na krześle.
– Z czego się pan śmieje? – obrażonym tonem zapytał wojewoda. Żorż zerwał się, urwał z miejsca śmiech, kilkakrotnie próbował założyć monokl, lecz ręce mu tak się trzęsły, że nie mógł sobie dać z mm rady. Był zdenerwowany i wzburzony do ostatnich granic.
– Z czego? Nie z czego, moi państwo, tylko z kogo?! Z was się śmieję, z was! Z całego społeczeństwa, z wszystkich kochanych rodaków!
– Panie!…
– Milczeć – wrzasnął Ponimirski i jego blada twarzyczka chorowitego dziecka zrobiła się czerwona z wściekłości. – Milczeć! Sapristi! Z was się śmieję! Z was! Elita! Cha, cha, cha… Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota, nie mający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii. To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manierom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka. Sapristi! Czy wy tego nie widzicie? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał! Wy! Ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów. Z was się śmieję, głuptasy! Z was! Motłoch!…
Nareszcie udało mu się włożyć monokl. Obrzucił wszystkich pogardliwym spojrzeniem i wyszedł trzaskając drzwiami.
Doktor Litwinek przerażonym i zdumionym wzrokiem przesunął po twarzach obecnych: na każdej był zakłopotany uśmiech, pełen politowania.
– Co to znaczy? – zapytał. – Kto to ten pan? Pani Przełęska odezwała się:
– Niech pan wybaczy, panie dyrektorze, to mój siostrzeniec, a szwagier prezesa. Zwykle bywa spokojny… jest niespełna rozumu.
– To wariat – wyjaśnił wojewoda.
– Biedny chłopak – westchnęła panna Czarska.
– Aha – uśmiechnął się doktor Litwinek – no, oczywiście, wariat.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz, fragment książki „Kariera Nikodema Dyzmy”
(3617)