– Pochodzi Pani ze znanej rodziny patriotycznej o tradycjach narodowych i konserwatywnych. Wraz z braćmi Leonem, Kazimierzem, Adamem i siostrą Heleną należała Pani do w Młodzieży Wszechpolskiej i Stronnictwa Narodowego. Natomiast całe ośmioro rodzeństwa aktywnie działało podczas II wojny światowej w Narodowej Organizacji Wojskowej. Jakie była ówczesna więź młodych ludzi z ojczyzną i nastawienie do patriotyzmu?
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Patriotyzm, ofiarność wszystkich ludzi były ogromne, czego dzisiaj obecnie już nie ma. Byliśmy młodzi, pełni entuzjazmu, nikt nie troszczył się o własne życie, tylko łatwo poświęcał je ojczyźnie. Moja koleżanka ze Lwowa idąc na rozstrzelanie w Ravensbrück, została zapytana, czy Ci nie żal jej młodego życia, odpowiedziała: Czy może być piękniejsza śmierć, niż śmierć za ojczyznę?
– Czy była Pani w Warszawie w czasie trwania walk?
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Choć w powstaniu nie brałam udziału, to w połowie sierpnia wysłano mnie wraz ze Zbigniewem Nowosadem (profesorem gimnazjalnym, aktorem i reżyserem teatralnym) z Jarosławia do Warszawy, abyśmy zdobyli wiadomości o sytuacji i losach powstania. Nie zdawano sobie sprawy, że dotarcie tam jest praktycznie niemożliwe. Udało nam się przedostać się do Pragi. Szukaliśmy znajomych, kolegów, ale wszyscy walczyli. Ponieważ powstanie wybuchło o godzinie 17:00, wiele osób nie zdążyło wrócić z pracy do bliskich. Spotykaliśmy dzieci czekające na swoich rodziców, których rozpoczęte walki nieoczekiwanie zastały w centrum. Już nie wrócili. Kto o piątej godzinie urządza powstanie, kiedy na ulicach najwięcej jest ludności cywilnej?!
– Widziała Pani płonącą Warszawę?
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Straszne były noce. Z okien drugiego piętra oglądaliśmy płonące miasto, słyszeliśmy przerażające ryki, były to tzw. „krowy”, niemieckie pociski, które z hukiem uderzały w budynki – gdzie z pewnością w środku ukrywali się ludzie – i zamieniały wszystko w gruzy.
[quote]Nie da opisać się, co przeżyłam, patrząc na płonącą Warszawę. Widziałam jak ginie ta wspaniała, bohaterska stolica z całym bogactwem kultury, nie płakałam w swoim bezsilnym bólu, ale w niebogłosy krzyczałam. Miasto zamieniło się w zgliszcza i groby. Ale to nie wszystko. Tydzień przed wybuchem, widziałam jak do Warszawy jechały wozy załadowane obrazami, meblami, dziełami sztuki z sąsiednich dworów i pałaców. Gromadzone setki lat przez właścicieli ziemskich, przekazywane z pokolenia na pokolenie, wszystkie spłonęły w gruzach Warszawy. Myślano, że właśnie tam się uratują, a tymczasem niezwykle drogocenne zabytki, pamiątki rodowe i historyczne po naszych przodkach, przepadły bezpowrotnie. Dlatego też wszystko, co zobaczyłam zmobilizowało mnie przeciwko powstaniu. Jaka Warszawa przed wojną była ładna! A teraz nie lubię obecnej Warszawy, wolałam tamtą starą.[/quote]
– Komendanci wojskowi musieli przecież zdawać sobie sprawę z ogromnej pod każdym względem przewagi Niemców. Dlaczego mimo to zdecydowali się na powstanie?
MARIA MIRECKA-LORYŚ:
[quote]– Dnia 31 lipca 1944 odbyło się posiedzenie Rady Jedności Narodowej, na którym był Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski i Komendant Główny AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski, który oświadczył, że zapasy amunicji wystarczą na 3 do 5 dni i w takiej sytuacji powstanie nie ma szans powodzenia. W czasie dyskusji członkowie Rady Prezydium jednogłośnie orzekli, że powstania nie można zaczynać. Natomiast w godzinach popołudniowych odbyło się posiedzenie oficerów Komendy Głównej AK w składzie: gen. Tadeusz Bór-Komorowski, gen. Tadeusz Pełczyński, gen. Leopold Okulicki, płk Antoni Chruściel, płk Jan Rzepecki, płk Antoni Sanojca i inni. Posiedzenie było bardzo burzliwe, jak podają różne źródła, gen. Bór-Komorowski nie chciał wydać rozkazu wybuchu powstania. Na wniosek gen. Pełczyńskiego odbyło się kolejne zapytanie, kto jest za powstaniem i większość oficerów opowiedziała się za. Głównym argumentem politycznym był fakt, iż Mikołajczyk udaje się do Moskwy i jego misję należy poprzeć czynem.[/quote]
– Czy uważa Pani, że na dowódców powstania mogły być jakieś naciski z zewnątrz?
MARIA MIRECKA-LORYŚ:
– Z Londynu nie było zachęty, Anglicy i Amerykanie nie chcieli się angażować, gen. Kazimierz Sosnkowski określił myśl o zbrojnej interwencji jako „nieuzasadniony odruch pozbawiony sensu politycznego, mogący spowodować tragiczne, niepotrzebne ofiary”. Polacy za granicą wiedzieli, że alianci nie przyjdą z pomocą. Jak można było te biedne dzieci posyłać przeciwko takiej sile?! Nie liczono się zupełnie z wolą narodu, ze stratami, jakie poniesie. Bo zniszczenie Warszawy, żniwo ofiar tylu wartościowych ludzi – to naprawdę bolesna klęska całego narodu. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, jaką koniecznością dziejową, historyczną i dobrem Polski kierowali się oficerowie sztabowi zmuszając gen. Bora-Komorowskiego do wydania rozkazu przeciw jego woli. Nie mając broni, amunicji, zapewnienia jakiejkolwiek pomocy ze strony aliantów, wysłali nieuzbrojonych, zapalonych młodych ludzi na niechybną śmierć.
– Waldemar Łysiak w swoim felietonie napisał iż „Niemcy mistrzowsko się przygotowali do Powstania w Warszawie, było im ono wręcz na rękę (…)”(Uważam Rze, Nr 37(78)/2012) Czy wśród osób podejmujących decyzję o wybuchu tego narodowego zrywu, mogli znajdować niemieccy lub rosyjscy agenci?
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Agenci wśród Akowców? Nie, nie uważam, że byli agentami. Przemawiała do nich propaganda, oddziaływała ambicja oficerów zawodowych. To masonerii zależało, żeby Polska była jak najsłabsza, zresztą podobnie jak dzisiaj. A kto był masonem, to teraz nie wiadomo. Z pewnością zaliczał się do nich Józef Retinger – Polak pochodzenia żydowskiego, doradca Władysława Sikorskiego, który zawsze towarzyszył mu we wszystkich lotach, z wyjątkiem tego zakończonego katastrofą. Jako cichociemny przywiózł podobno 200 tysięcy dolarów, na potrzeby mającego się rozpocząć powstania. On widocznie miał instrukcje, aby rozbudzić w naszej ojczyźnie chęć do pozbawionej sensu walki. Przecież masonerii zależało na tym, aby wyeliminować z życia najwartościowszych Polaków.
– Do powstania rwała się również pełna zapału i ofiarności młodzież.
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Tak, to prawda, ale oni nie zdawali sobie sprawy z położenia, z tą opinią nie należało się liczyć, tylko z konkretami: amunicji starczy na maksymalnie 5 dni. No, to z czym zaczynać walkę?
Pragnę również podkreślić, że w kontekście powstania mówi się tylko o Warszawie, a nie wspomina nic o prowincji. Na pomoc powstańcom ruszyły m. in. Lwów i Wilno, ale w czasie drogi polskie oddziały zostały rozbrojone przez wojska sowieckie.
– Zwolennicy powstania mówią, że i tak musiało ono wybuchnąć i że nie można go było uniknąć.
MARIA MIRECKA-LORYŚ:
[quote]– To jest propaganda, wtedy też rozpowszechniano takie informacje, sugerowano, że i tak wszystko zostanie zniszczone, żeby Polaków zachęcić do walki. Nam też mówiono na prowincji, że Przemyśl będzie zniszczony, że Jarosław będzie zniszczony. Rozgłaszano, że jest zaplanowane, iż w Jarosławiu 70 budynków zostanie zburzonych. Wszystkie ocalały. I Warszawa nie zostałaby zniszczona, także rozsiewanie takich fałszywych wiadomości działało na szkodę Polski. Co by to było, gdyby Kraków wzniecił powstanie?! Co byśmy stracili, a nic byśmy nie zyskali. Niemcy jak wycofywali się z miast, to nie szli przez centrum, tylko je omijali, dlatego żadne nie zostało zniszczone. Dużo wojsk niemieckich już opuszczało Warszawę, ale 1 sierpnia zawróciło na powstanie.[/quote]
– W czym można było upatrywać szansy ocalenia Warszawy i powstrzymania decyzji o wybuchu?
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Żyję w przekonaniu, że gdyby w 1942 nie było scalenia tych wszystkich jednostek wojskowych pod sztandarem AK, a specjalnie najliczniejszej grupy NOW, nie doszłoby do powstania i takiej tragedii narodu. Nie byłoby również wcześniejszych nieprzemyślanych akcji i decyzji, które pociągały za sobą wiele niepotrzebnych ofiar i wysiłku.
[quote]Na przykład już po scaleniu przyszedł z AK z Warszawy rozkaz wysadzenia mostu kolejowego na Wisłoku koło Trynczy na Podkarpaciu. Do akcji tej użyto jednostek NOW, które nie wierzyły w skuteczność i celowość tego planu. „Wysadzony” most w kilka godzin później został naprawiony, a w Rzeszowie w ramach odwetu rozstrzelano 100 zakładników, bardzo wartościowych działaczy z Okręgu. Gdyby NOW nie podlegał odgórnym rozkazom AK, nie podjąłby się tego karkołomnego zadania. Takich przykładów można by podać wiele, łącznie ze wznieceniem Powstania w Warszawie.[/quote]
– W przygotowaniu powstania było wiele niedomówień i niejasności. W swoich wspomnieniach pisze Pani, że sztab organizacji kobiecej do ostatniej chwili nie wiedział, kiedy dokładnie powstanie ma wybuchnąć.
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Pierwszy przykład: moja siostra Helena (po mężu Matkowska) i brat Leon walczyli w powstaniu. Helena była łączniczką Rady Jedności Narodowej z ramienia „Kwadratu” – taki pseudonim miało Stronnictwo Narodowe. 1 sierpnia otrzymała informację, że powstania nie będzie. W czasie obiadu wraz z bratem i znajomymi usłyszeli strzały. Wszyscy mieli do niej pretensje, że była tak blisko władz i nie uprzedziła nikogo o wybuchu.
Drugi: moja przełożona Maria Wittekówna ps. „Mira” ówczesna komendantka Wojskowej Służby Kobiet, na 1 sierpnia urządziła zebranie informując, że termin wybuchu powstania został zmieniony. Nagle usłyszały strzały, wysłała dwie łączniczki, żeby zobaczyły co się dzieje. O powstaniu więc nie wiedziały kobiety, które przecież miały pełnić służbę sanitarną, pomagać w łączności i zaopatrzeniu. Nie wiadomo jak i czym to sobie tłumaczyć.
– Czy zgadza się Pani ze stwierdzeniem „cześć i chwała bohaterom powstania, ale sąd dla jego dowódców”?
– Amerykanie, Anglicy za wszelką cenę starają się ratować żołnierzy, zapewniając im maksymalne bezpieczeństwo. A nasze dowództwo tak hojnie szafowało krwią swoich żołnierzy, nie myśląc o tym, że naród masowo wywożony ginie w obozach zagłady, znosi katusze w lochach gestapo, że w tej tragedii narodowej należy ratować każde życie, a nie wysyłać na pewną śmierć najdzielniejszych ludzi. Ale tym posłanym na pewną śmierć, walczącym żołnierzom i mieszkańcom Warszawy należy się największa cześć i uznanie za bohaterstwo i poświęcenie.
– Propaganda sowiecka przewrotnie tępiła wśród Polaków pamięć o powstaniu, choć niewątpliwie było ono dla niej korzystne. Od 1 sierpnia do 3 października 1944 roku w ciągu 63 dni walk zginęło wiele inteligencji i patriotów, dzięki czemu sowieci dużo łatwiej przejęli po wojnie dominację nad Polską.
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – To była zmowa między Niemcami, a sowietami. Sowieci nie wtrącali się, tylko stali patrząc na te straszne zmagania, na tę nierówną walkę, z uśmiechem mówiąc – „Niech się pany wymordują”.
– Ponieważ PRL również z wiadomych względów odnosiła się z pogardą do pamięci Powstania Warszawskiego – stąd wielu patriotów obawiało się wypowiadać słowa krytyki pod adresem jego dowódców.
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Tak, więc naszym obowiązkiem – na przekór sowietom – było bronić powstańców. Zwłaszcza, że to nie dowódcy walczyli, tylko żołnierze. I tych żołnierzy należało bronić.
– Dlaczego, Pani zdaniem, wiele środowisk patriotycznych i zwolenników wybuchu Powstania Warszawskiego (oraz wszystkich innych powstań, które miały miejsce w historii Polski) uważają, że najdobitniejszym dowodem oddania ojczyźnie jest na nią zginąć, a nie na przykład żyć i dbać jej dobro. Przecież ojczyznę, naród, kulturę, język, tradycję tworzą ludzie. Jeśli umiera człowiek, umiera też wszystko co było w nim dobre. Nie ma już komu kształcić następnych pokoleń, nie ma komu wychowywać dzieci. Kto ma tworzyć naród, kto ma być z niego dumny, skoro wszyscy muszą zginąć? Jeśli giną ludzie, patrioci – ginie także ojczyzna. W czasie Powstania Warszawskiego pod hasłem miłości do ojczyzny, honoru i patriotyzmu odbyło się niszczenie Polski, które było na rękę wrogom.
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Wszystkie powstania były potrzebne komuś innemu, nie Polakom. Pod koniec II wojny światowej naszym najważniejszym zadaniem było zachować Naród, tak bardzo zniszczony przez napad z dwóch stron, wywózkę na „nieludzką ziemię”, straty w obozach zagłady, więzieniach, straty w żołnierzach na frontach wojennych. Tymczasem doprowadzono do tego, że życie straciło ok. 200 tys. osób, a tych, którym udało się uciec z Warszawy, pozbawiono domu, rozbito, rozproszono, skazano na poniewierkę, nędzę i śmierć.
Obecnie dużo ludzi myli dwie podstawowe sprawy: hołd i cześć dla bohaterów powstania oraz kwestionowanie sensu jego wybuchu. Zwolenników i przeciwników Powstania Warszawskiego dzieli się najczęściej na dwie grupy: patriotów oddanych ojczyźnie oraz tych antypolskich, którym na Polsce w ogóle nie zależy. Dlatego niewielu jest ludzi na prawicy, którzy jawnie i otwarcie mówią, że decyzja o powstaniu była błędem i przyniosła naszej ojczyźnie ogromne straty. Były Marszałek Sejmu Marek Jurek skomentował działania krytyków powstania w ten sposób:
Nasilający się atak na tradycję Powstania Warszawskiego nie służy dziś debacie na temat okoliczności jego wybuchu, ale jest częścią ataku na polską tradycję i konieczność poświęcenia narodowego w sytuacjach niepewnych i trudnych.”(Fronda.pl, 8.VIII.2011)
MARIA MIRECKA-LORYŚ: – Nie podoba mi się to stwierdzenie. W powstaniu wyginął kwiat narodu polskiego, elity, czego skutki boleśnie odczuwało się w dalszej pracy konspiracyjnej i życiu społeczeństwa. Warszawiakom powierzono zadanie ponad ich siły i możliwości, a jednak przetrwali i walczyli przez tyle dni. W rezultacie ofiary te, nic pozytywnego Polsce nie przyniosły.
rozmawiała Dominika Sibiga, rozmowa ukazała się w tygodniku „Najwyższy Czas” w nr 20 z 29 września 2012 roku.
Maria Mirecka – Loryś ps. „Marta” ur. 7 II 1916 roku w Ulanowie. Weteranka ruchu oporu podczas II wojny światowej, Komendantka Narodowej Organizacji Wojskowej Kobiet okręgu Rzeszowskiego, Komendantka Główna Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet, członkini ZG Związku Polek w Ameryce oraz Krajowego Zarządu Kongresu Polonii Amerykańskiej, wieloletnia redaktorka miesięcznika „Głos Polek” wydawanego przez Związek Polek w Ameryce, autorka książek „Odszukane w pamięci. Zapiski o rodzinie, pracy, przyjaźni” oraz „Historia Kongresu Polonii Amerykańskiej”. Od lat 70. ubiegłego wieku, do chwili obecnej organizuje osobiście pomoc materialną dla Polaków na Kresach Wschodnich.
(94)