„Ulica pokryta była kawałkami ludzkiego mięsa i wprost usiana kępami włosów”. „Szatański podstęp” Niemców oczami świadków. „Trzeba było brodzić w gęstej mazi z krwi ludzkiej i kurzu”
W Warszawa, 13 sierpnia 1944 r. miała miejsce eksplozja „czołgu pułapki” na ulicy Kilińskiego w Warszawie – wybuch zdobytego przez powstańców warszawskich niemieckiego pojazdu specjalnego Sd.Kfz.301 (Borgward IV), do którego doszło przy ul. Jana Kilińskiego na warszawskim Starym Mieście. Ot dwie relacje:
Do pracy przy barykadach szło się piwnicami albo przez przebite przejścia w parterowych mieszkaniach, nieraz bardzo, jak na ówczesne warunki, daleko. […] Wezwano nas „aż” na ulicę Piwną, gdzie trzeba było ustawić ceglaną zaporę w bramie numer 13, którą zaatakowali hitlerowcy. Szło się po gruzach zrównanej z ziemią ulicy Rycerskiej, a potem przez mieszkania. Szliśmy dużą grupą, gęsiego. […]
Przechodziliśmy właśnie przez jakąś kuchnię. Tęga, rozrośnięta w sobie jejmość smażyła na wielkiej patelni rumiane kartoflane placki. Kolor i zapach drażnił nasze wygłodniałe żołądki. Ale nikt nie ośmielił się poprosić o poczęstunek. Zresztą gospodyni nie zdradzała żadnej ku temu skłonności. Nagle poczułem w okolicy prawego uda dziwne gorąco. Przeraziłem się, że trafił mnie jakiś odbity rykoszetem pocisk. Chwytam się za udo i nagle słyszę za sobą głos:
— Morda w kubeł. To placek. Troszkie parzy, ale zaraz będzie git.
Rzeczywiście, wesoły tramwajarz, zabajerowawszy jakoś kucharkę, rąbnął z patelni dwa gorące placki, z których jeden wsunął mi do kieszeni marynarki. Był to najsmaczniejszy placek kartoflany, jaki miałem okazję jeść w życiu. […]
W podwórzu na Piwnej ustawiliśmy się łańcuszkiem sięgającym bramy i z rąk do rąk podawaliśmy sobie cegły ze sterty leżącej w głębi posesji. Obowiązywało zachowanie maksymalnej ciszy. Za otwartą bramą była Piwna, a na niej Niemcy.[…]
[Po południu] do piwnic [domu przy ulicy Podwale 19] wbiegli jacyś rozradowani chłopcy w powstańczych panterkach, wołając:
— Wszyscy mężczyźni na ulicę, rozbieramy barykadę na Podwalu. Trzeba wprowadzić zdobyty czołg!
Oparłem się powszechnemu entuzjazmowi, byłem zmęczony, zmoczony wodą przy gaszeniu dachów, a poza tym nie bardzo mi się chciało rozbierać barykadę, przy której budowie też pracowałem.
Postanowiłem się zadekować. Było na drugim piętrze opuszczone mieszkanie, gdzie się czasem kładłem na tapczanie nieznanego lokatora i odpoczywałem. Tak też zrobiłem i teraz. Leżę, słucham dolatujących z ulicy wiwatów rozradowanego, święcącego zdobycie czołgu tłumu, słyszę zgrzyt jego gąsienic i nagle niezwykle potężny huk wstrząsa domem, wali się na mnie stojąca obok tapczanu szafa. Wygrzebuj się szybko spod niej i myśląc, że to nalot, zbiegam na dół.
Ulica przed domem pokryta była kawałkami ludzkiego mięsa i wprost usiana kępami włosów, zginęło czterysta osób [obecnie podaje się liczbę ponad 300 osób – red.], w tym mnóstwo dzieci, które siedziały na czołgu.
Niemcy użyli szatańskiego podstępu, naładowany materiałem wybuchowym czołg, zaopatrzony w mechanizm zegarowy, podprowadzili pod barykadę i zostawili.
Stefan Wiechecki, Piąte przez dziesiąte. Wspomnienia warszawskie, Warszawa 1970.
Około trzeciej usłyszeliśmy dziwny gwar na ulicy. Wyszliśmy na balkon. Od Podwala jechał mały czołg, otoczony tłumem żołnierzy i cywilów. Przy którejś z barykad zdobyto czołg! Ktoś znalazł kwiaty, które podał sanitariuszce siedzącej koło kierowcy.
[…]
I w pewnej chwili nastąpił wybuch. Nie mogę uzmysłowić sobie dokładnie, co się stało. Oślepił mnie potworny, czerwony blask i ogłuszył straszny huk. Nie zdając sobie właściwie sprawy, co się stało, rzuciliśmy się w panicznej ucieczce do pokoju. Tratując wszystko po drodze, wybiegliśmy na klatkę schodową.
Wszędzie unosił się pył i jakiś straszny zapach – połączenie prochu ze spalonym ciałem. Brak było powietrza. Dopiero na podwórzu usłyszałam głosy. Były to nieludzkie wycia, błaganie o śmierć lub pomoc, krzyki i płacz. Mnóstwo rannych i jakieś zdeformowane, obnażone resztki ciała ludzkiego wlokły się po podwórzu. Pobiegłam po apteczkę na górę. Jakimś cudem znalazłam ją wśród porozbijanych mebli, kawałków tynku i futryn. Czułam, że nic mi się nie stało, chociaż całe plecy miałam mokre, a sukienkę podartą od wybuchu.
Najgorsze było przeprowadzenie rannych do szpitala. Trzeba było przechodzić po zmasakrowanych ciałach i brodzić w gęstej mazi z krwi ludzkiej i kurzu. Ściany domów opryskane były krwią, z balkonów i gzymsów zwisały części ciała, wyrzucone podmuchem. Ściany niektórych domów były zawalone.
W szpitalu był straszny tłok. Ranni czekali w kolejce na opatrunki, nieraz umierając na korytarzu. Najwięcej było poparzonych. Większość prawdopodobnie umrze, bo nie ma dla nich ratunku.
[…]
Ciało jednego z żołnierzy z czołgu wybuch wrzucił na nasz balkon. Jego to krew opryskała mnie i kilka osób.
Cmentarzyk na podwórkach przy Kilińskiego 1 i 3 zapełnił się prawie zupełnie.
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
(143)
Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie. Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com
Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.