Co to znaczy – być wiernym? Dzisiaj wierność nie jest w cenie; kto wie, ilu ludzi w ogóle o czymś takim nie słyszało? Pewnie dlatego wczorajsze święto państwowe, ustanowione ku czci tzw. „Żołnierzy Wyklętych”, minęło prawie bez echa. Wprawdzie prezydent Komorowski złożył wieniec pod murem więzienia przy ulicy Rakowieckiej, ale chyba miało to charakter bardziej protokolarny, niż szczery. Trudno zresztą inaczej, skoro pełniący w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązki Józefa Stalina, ustanawiający standardy moralne dla Salonu i autorytetów, kawaler Orderu Orła Białego, redaktor Adam Michnik upatrzył sobie wzór człowieka honoru akurat w generale Czesławie Kiszczaku? Ale bo też żołnierze nazywani z okazji tego święta „wyklętymi”, byli wyklęci właśnie przez takich „człowieków honoru”, jak generał Kiszczak i jemu podobni. A za co? Ano – właśnie za to, że byli wierni. Że byli Najwierniejsi z Wiernych.
Bo nie sztuka być wiernym, kiedy dostaje się za to gorącą strawę, mundur i oporządzenie, dodatek za wysługę lat, no i oczywiście – ordery. Do takiej wierności zdolny jest właściwie każdy, a już specjalnie ci, którzy przedziwnym tropizmem zawsze skądś wiedzą, z której strony chleb jest posmarowany. I pewnie dlatego co najmniej 3 miliony wiernych Związkowi Radzieckiemu natychmiast się od niego odstrychnęło, kiedy tylko okazało się, że Niemcy dają lepsze granty.
Sztuka być wiernym w sytuacji, gdy jedyną nagrodą za wierność jest krew, pot, łzy i rozpacz. Do takiego poświęcenia, do takiej ofiary zdolni są ludzie, którzy bardzo kochają, a w dodatku – mają jeszcze charakter. Dlatego święto Żołnierzy Wyklętych nie tylko ma być hołdem i zadośćuczynieniem dla Najwierniejszych z Wiernych, ale również – okazja do rachunku naszego narodowego sumienia: na ile jesteśmy wierni Polsce, a za ile gotowiśmy ją porzucić.
I nie chodzi mi tutaj o fizyczną emigrację, bo ci, których warunki do niej zmusiły, często tym bardziej interesują się Polską i troszczą się o nią, niż ci, którzy w Polsce zostali i nawet z Polski żyją. Odwiedziłem tyle skupisk emigracyjnych w Europie i Ameryce, że wiem, co mówię. Mówiąc o gotowości porzucenia Polski mam na myśli tych wszystkich, którzy Polski się wstydzą, którzy marzą, by nikt nie rozpoznał w nich Polaka, którzy pozują na etranżerów.
Tymczasem żołnierze Najwierniejsi z Wiernych podnieśli poprzeczkę tak wysoko, że mało jest ludzi, którzy na ich wspomnienie nie doznawaliby uczucia zawstydzenia. Nie trzeba się tego wstydu wstydzić, bo skoro go odczuwamy, to znaczy, że sumienia nasze nadal są żywe i reagują prawidłowo. Ten wstyd, to najcenniejszy podarunek, jaki żołnierze Najwierniejsi z Wiernych przesyłają nam zza grobu. Dzięki niemu bowiem mamy poczucie miary, a w dzisiejszych czasach to jest rzecz bezcenna.
W dzisiejszych czasach – kiedy okazuje się, że największym zaufaniem naszego skołowanego społeczeństwa cieszy się Grzegorz Napieralski, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Partii, która korzenie swoje wywodzi z kolaboranckiej Polskiej Partii Robotniczej i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – których rękoma wrogowie polskiej niepodległości mordowali i prześladowali każdego, kto próbował dochować Polsce wierności. Kiedy pieszczochowie tamtej partii, którym nasze polskie safandulstwo zagwarantowało całkowitą bezkarność zbrodni i łajdactw, coraz bardziej podniesionym głosem próbują znowu wskazywać nam nasze miejsce, po raz kolejny próbują wdeptywać nas w ziemię tak samo, jak ich ojcowie wdeptywali w ziemię naszych ojców.
Mówię to pod wrażeniem filmu Jerzego Zalewskiego, który w wersji roboczej został 1 marca pokazany w warszawskim kinie „Palladium” – właśnie w ramach obchodów święta żołnierzy Najwierniejszych z Wiernych. Film nosi tytuł „Rój – w ziemi lepiej słychać” i opowiada o jednym z nich – Mieczysławie Dziemieszkiewiczu, pseudonim „Rój”, który dochował wierności Rzeczypospolitej Niepodległej wbrew wszystkiemu – nawet wbrew nadziei. Z jednej strony historia ta budzi przygnębienie, zwłaszcza na tle butnego i aroganckiego łajdactwa, drapującego się w patriotyczny kostium, ale z drugiej – przypomina, jak wysoko podniesiona jest poprzeczka i jak wiele trzeba poświęcić dla wierności i honoru.
Nic zatem dziwnego, że film jest niechcianym dzieckiem państwowej telewizji, która pewnie wolałaby na okrągło nadawać pogodne obrazy, najlepiej ilustrowane anegdotami z życia dworu i salonów. Publiczność w „Paladium” dowiedziała się, że na film Jerzego Zalewskiego brakuje pieniędzy. To bardzo ciekawe w sytuacji, gdy Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie żałuje pieniędzy na komiks o Chopinie, a Ministerstwo Kultury – na billboardy z makatkami przeciwko zimie.
Stanisław Michalkiewicz w Radiu Maryja (2 marca 2011 r.)
(281)
http://okres-prl.blog.onet.pl/2015/03/01/1-marca-swieto-wychowania-patriotycznego-mlodego-pokolenia/