Najwybitniejszy w Polsce badacz wolnomularstwa, prof. Ludwik Hass, podaje: „W pierwszej połowie 1921 r., powstała w formalnie znajdującym się poza granicami państwa polskiego Wilnie loża »Tomasz Zan«, pomyślana jako loża prowincjonalna dla terenów Litwy Środkowej, czy też w ogóle ziem litewsko-białoruskich”.
Skupiała ona – informuje z kolei świadek tamtych czasów, Kazimierz Okulicz: „[…] miejscowe inteligenckie elementy demokratyczne spod znaku PPS, ludowców i demokratów, czyli krajowców, ze znaczną przewagą ideologicznych wpływów tych ostatnich”.
Wkrótce po erygowaniu, właśnie członkiem wspomnianej loży zostaje dowódca tamtejszej 19. Dywizji Piechoty, płk Michał Karaszewicz-Tokarzewski.
Loża wileńska, poprzez swego Patrona, nawiązywała, oczywiście, do mickiewiczowskich tradycji. Nie od rzeczy więc będzie może przypomnienie, iż niczym innym jak para-masońskimi związkami były kiedyś koła filomatów, filaretów i promienistych, a Mickiewiczowska Oda do młodości to -jakby nie zaprzeczać- manifest par excellence wolnomularski. Znany nam z Dziadów prokurator, Hieronim Botwinko (Senator: „Hej, posłać po Botwinkę! zatrzymać tu klechę -„) uzyskał w 1822 roku od przesłuchiwanego Mistrza loży „Gorliwy Litwin” wyznanie, iż „[…] główna tajemnica masonerii jest wolność i równość, czyli zaprowadzenie między wszystkimi klasami ludów wolności i równości, a zniesienie wszelkiego despotyzmu […]”; toteż nie dziwi nas, że sądzony dwa lata później Tomasz Zan skazany zostanie za swą „wywrotową” działalność na rok twierdzy, Jan Czeczot i Adam Suzin otrzymują po pół roku, a już los Mickiewicza powszechnie wszystkim jest znany.
Symboliczne ma tedy chyba znamię fakt, iż nowo erygowana po I wojnie światowej loża wileńska sprawowała będzie z czasem swoje obrzędy w murach pobazyliańskich, unieśmiertelnionych procesem filaretów i przemiana Gustawa w Konrada.
[quote]Tokarzewski, wstępując w grono „synów Światła”, poddaje się skomplikowanemu rytuałowi inicjacyjnemu, w czasie którego uroczyście przysięga „[…] prowadzić się i zachowywać uczciwie, być chętnym i godnym obywatelem, szanującym Prawa Państwa, wiernym przyjacielem, dobrym członkiem rodziny i Wolnym Mularzem, zwalczającym nałogi i szerzącym cnoty”.[/quote]
Pod przewodnictwem, czyli – wedle wolnomularskiej terminologii – „pod młotkiem” Witolda Abramowicza (prezydenta miasta Wilna i posła na Sejm Wileński, a z czasem senatora Rzeczypospolitej) działa on w loży wraz z bratem Marszałka, mecenasem Janem Piłsudskim, a także wespół z piłsudczykami: płk. Józefem Kordianem Zamorskim, Stefanem Kirtiklisem (wojewodą – kolejno – wileńskim, pomorskim i białostockim), z Marianem Zyndramem-Kościałkowskim (również wojewodą białostockim, a następnie – po Maju – ministrem spraw wewnętrznych i premierem, zaś przed samym wybuchem wojny – ministrem opieki społecznej) oraz – być może – między innymi z późniejszym prezydentem RP na Uchodźstwie, Władysławem Raczkiewiczem.
Jak bowiem stwierdza inny historyk masonerii, Leon Chajn: „[… ] najliczniej reprezentowaną grupą w zakonie [wolnomularskim] byli piłsudczycy różnych odcieni, z legionową tradycją, peowiacką lub strzelecką – często mający przeszłość socjalistyczną, przeważnie we Frakcji Rewolucyjnej, radykalno-chłopską – działacze stronnictw zrzeszających postępowo -demokratyczną inteligencję”.
Według wyliczeń tegoż Badacza, ponad 60 polskich wolnomularzy służyło niegdyś w Legionach, około 80 w POW i „Strzelcu”, kilkunastu było w Drużynach Strzeleckich, około 90 należało do PPS, a 50 związało się uprzednio z ruchem ludowym.
Również i Ludwik Hass podaje: „Wstąpiło też do lóż sporo cywilnych i wojskowych piłsudczyków, w tym niektórzy z najwyższego szczebla ich elity, jak B. Miedziński, W. Sławek, A. Skwarczyński, A. Koc, czy znany bon vivant B. Wieniawa-Długoszowski [Choć ten ostatni – zauważa prof. Hass -należał zapewne do stosunkowo licznej grupy adeptów, która tylko »masońsko się bałamuciła«]”.
Czego wszakże szukali ludzie Marszałka pośród „dzieci Wdowy” (jak się w swym własnym kręgu określają masoni)? Odpowiedzi udzielił nam niespodzianie, wspomniany tu przed chwilą, Kordian Zamorski. W nie wydanym do tej pory Dzienniku pisze bowiem: „Komendant sam [do masonerii] nie należał, ale uważając, że trzeba wiedzieć co się tam dzieje i pozatem licząc się że przynależność Polski do światowej masonerji może nam dać poparcie w rokowaniach pokojowych polecił nam [do niej] wstąpić.
Po 1926 r. polecił [jednak] szczególniej wojskowym wystąpić, a lożom dać się uśpić uważając, że już jesteśmy dość silny [sic!], by nie podlegać wpływom międzynarodowym. Większość lóż, zwłaszcza wojskowych, uśpiła się [wtedy]”.
Czyli – jasno z tego wynika – zarówno Piłsudski, jak i jego zwolennicy traktowali wolnomularstwo całkiem instrumentalnie. I stąd śmieszyć ich musiał pewnie skomplikowany
ceremoniał masoński, zaś do szczytnych ideałów tej organizacji odnosili się chyba, w większości, z
przymrużeniem oka.
Owóż – w przeciwieństwie do wielu „bałamucących się wolnomularsko” piłsudczyków –
Tokarzewski udział swój w pracach Zakonu potraktował bardzo serio. J stąd przeżył wnet – wolno sądzić – głęboki konflikt duchowy. Nieobce musiały mu wszak być enuncjacje papieskie. Choćby ta z encykliki Mirari vos Grzegorza XVI z roku 1832, głosząca, iż: „Tajne organizacje są rynsztokiem, do którego spłynęły i w którym się zmieszały razem wszystkie krzywoprzysięstwa, nieuczciwość i bluźnierstwo, jakie się zawierały we wszystkich najohydniejszych herezjach”.
(…)
Historyk podaje dalej: …W 1913 r. nawiązali teozofowie współpracę z ruchem niepodległościowym” ; my zaś z innych źródeł wiemy, że Lutosławski podejmował jeszcze wcześniej od Królewiaków starania wokół organizacji polskiej siły zbrojnej; i mamy też w pamięci, że w okopach nad Styrem zetknął się był Tokarzewski z żołnierzem o legionowym pseudonimie „Teozofowicz”. Tak że – jak widać – „chmura” teozofii już przed pierwszą wojną światową wisiała nad Polską w powietrzu.
Teraz zaś, po odzyskaniu niepodległości, twórca „Eleuterii” podejmuje obie swe dawne misje: z
jednej strony – wydaje szereg antybolszewickich broszur, a z drugiej – kontynuuje rozważania,
utrwalone poprzednio w pracy pt. Rozwój potęgi woli przez psychofizyczne ćwiczenia, po którą-
choćby tylko z profesjonalnego zainteresowania – sięgnął pewnie Dowódca 19. Dywizji Piechoty.
Równocześnie, powołane na nowo do życia Polskie Towarzystwo Teozoficzne, wybiera na swym I Zjeździe – w lutym 1921 roku – prezesem organizacji Wandę Dynowską „[…] osobę mającą dostęp do J. Piłsudskiego”, a w skład Zarządu Głównego wchodzą, w przeważającej liczbie, zwolennicy Pierwszego Marszałka.
W tym właśnie czasie w szeregi teozofów wstępuje także płk Tokarzewski, by z miejsca stać się
wśród nich postacią sztandarową, wiodącą; niewątpliwie – najwybitniejszym członkiem
Towarzystwa.
Prowadzone dotychczas z inspiracji masońskich studia ezoteryczne uzupełnia obecnie Pułkownik
o lektury – przetłumaczonych akurat na język polski – utworów poetyckich Rabindranatha Tagore,
jak również fragmentów Wed i Upaniszad oraz innych świętych ksiąg Jndii; rozczytuje się
zwłaszcza w przepięknym wytworze hinduskiego mistycyzmu – w słynnej Bhagawadgicie. J, jak wiemy z kierowanej doń korespondencji, wkrótce całe partie tego poematu potrafił będzie recytować z pamięci.
Poznanie Bhagawadgity to fakt niezwykle ważny w jego duchowym rozwoju. Sygnalizowaliśmy już wcześniej, że okrucieństwa wojny, że bezwzględny przymus zabijania przeciwników kłóciły się w umyśle niejednego legionisty z przeświadczeniem o świętości życia. Eliminowanie wrogów wywoływało ich moralne rozterki; zwłaszcza po krwawej masakrze kostiuchnowskiej.
(…)
Dla kszatriji, jakim się czuł bez wątpienia Tokarzewski, oznaczało to, że prawo dharmy (czyli moralny obowiązek wypełniania powinności nakazanych przez stanową kondycję) urastało do rangi prawa Natury, któremu musi się podporządkować nie tylko on, dowódca Wielkiej Jednostki, ale także każdy jego podkomendny, i to niezależnie od tego, czy tego chce, czy nie. J stąd każdy też żołnierz – zgodnie z tym, do czego został powołany – musi, w razie potrzeby, wypełnić nałożony nań rozkaz zabijania.
(…)
Dotykamy tu po drodze innego podstawowego terminu hinduistycznego, a mianowicie – karmy. Pojęcie to interpretowała Bławatska, jako prawo przyczyny i skutku, lub – jak to też formułowała -„przyczynowości etycznej” .
[quote]Mówiąc jaśniej (ale też i nieuchronnie przy tym trywializując), Bławatska – w ślad za naukami Orientu – uważała, iż człowiek realizuje w życiu zadania, nałożone nań jeszcze w poprzednich wcieleniach, albo – mówiąc jeszcze inaczej – twierdziła, że ludzkie czyny są, przynajmniej po części, zdeterminowane wolą kosmicznego Prawa i nawet po śmierci indywiduum przechodzą – w celu ich kontynuowania – do dalszych inkarnacji. Nie jesteśmy więc – według niej – tak do końca kowalami własnego losu.[/quote]
Że poglądy owe przyjął Tokarzewski za własne, poświadcza dobry dziesiątek świadectw:
Jeśli wierzyć, na przykład, gen. Marianowi Kukielowi, to podczas dramatycznych sporów między Piłsudskim a Sikorskim na temat organizacji najwyższych władz wojskowych „[…] pułkownik Michał Tokarzewski-Karaszewicz, na perswazje, by nie rozwalać wojska i nie burzyć uczciwej w nim roboty, miał jako odpowiedź fatalistyczne »Kiszmet«”.
Podobnie w pierwszych miesiącach hitlerowskiej okupacji, gdy Dowódca Główny Służby Zwycięstwu Polski ukrywał się w mieszkaniu ówczesnej żony mjr. Aleksandra Krzyżanowskiego(słynnego później z Wileńszczyzny „Generała Wilka”), to prowadził z nią „[…] bardzo często rozmowy podtrzymujące na duchu, wytyczające drogę nadziei”.
Doktor Janina Makowska, ps. „Josek” – bo o niej tu mowa – w biesiadzie z autorem tej książki, podkreśliwszy wpierw, iż wszyscy wtedy przybici byli wojennymi wypadkami, oświadczyła: „Mówił także [Tokarzewski] wiele ze mną o sensie życia. Zapamiętałam dokładnie słowa, które stały mi się dewizą na cały czas okupacji: »Pamiętaj, Josek, nic się więcej nie stanie, niż się stać musi«”. A więc – czystej wody determinizm, iście godny bramina!
(…)
Kiedy Wanda Dynowska dokona po drugiej wojnie światowej własnego przekładu Bhagawadgity, to jeden z egzemplarzy dzieła Tokarzewski i Antonina Płońska ofiarują – jak głosi, wpisana ręką Generała, dedykacja – współmieszkance ich domu na londyńskim Ansonie, por. Jadwidze Baranowskiej. Otóż w zachowanej książce, pośród licznych podkreśleń, znajdą się dwa – wyróżnione ołówkiem – akapity, pochodzące z „Objaśnień terminów sanskryckich”, sporządzonych przez samą Tłumaczkę.
Nauki Wschodu to jednakże tylko jedno ze źródeł, z których czerpał natchnienie ruch neoteozoficzny. Historyczną zasługą Bławatskiej wydaje się nam również to, że próbowała (udolnie czy nie, to inna kwestia) zbudować system, łączący okcydentalne intuicje filozoficzne z mistyczną wiedzą Orientu. Stąd w nauce jej, prócz hinduistycznych i buddyjskich inspiracji, wiele było odniesień do eleuzyńsko-orfickiego nurtu myśli greckiej i do tradycji pitagorejsko-platońskiej, rozwijanej później przez tzw. filozofów aleksandryjskich, a zarazem – do tajemnej wiedzy chaldejskich magów i kapłanów staroegipskich.
Ten ostatni nurt będzie niezmiernie ważny w biografii Tokarzewskiego. Albowiem – jak wskazują odkryte przez nas dokumenty – został on pod koniec lat dwudziestych wprowadzony w tajniki starożytnych misteriów egipskich oraz przyjęto go do ekskluzywnego – otoczonego nawet wśród teozofów aurą sekretności – bractwa pod nazwą The Egyptian Rite of the Ancient Mysteries, a w latach pięćdziesiątych, w Londynie, powołany będzie nawet do jego dziewięcioosobowego ciała kierowniczego – The Sovereign Sanctuary, czyli do „Najwyższej Świątyni”.
Jeszcze innym źródłem filozoficznej inspiracji była dla uczniów i naśladowców Bławatskiej chrześcijańska mistyka średniowieczna, uosabiana w takich zwłaszcza postaciach, jak dominikańscy „gwałtownicy Boży” – błogosławiony Henryk Suzo, jak mistrz Jan Eckhart, głoszący „konieczność totalnego (psychologicznego i moralnego) ogołocenia się w celu zjednoczenia się z Bogiem” i w związku z tym oskarżony o herezję, czy też jak Jan Tauler, „teolog głębi woli”.
[quote]Kolejny rezerwuar, z którego czerpali inspiracje teozofowie, to działalność ideowa templariuszy i katarów oraz (po części apokryficzne) „obrazoburcze” poczynania różokrzyżowców, a wreszcie – doświadczenia duchowe Jakuba Boehme, Emanuela Swedenborga, Angelusa Silesiusa (spolszczonego przez Mickiewicza na Anioła Ślązaka) i Ludwika Klaudiusza de Saint-Martina, którego parę myśli przyswoił nam także Pierwszy Wieszcz. Ci ostatni ezoterycy, szerzej spopularyzowani w Polsce dopiero przez Czesława Miłosza w Ziemi Ulro, studiowani bywali przez rodzimych naszych teozofów już w połowie międzywojennego dwudziestolecia, co niewątpliwie należy na dobro kręgowi temu zapisać.[/quote]
(…)
I nie zaskoczy nas też wiadomość, iż przechowywał on pieczołowicie w biurku horoskopy, sporządzane mu przez profesora paryskiej Sorbony Jeana Marcaulta, oraz że – wierząc w siłę astralnych koniunkcji – zwracał zawsze uwagę na dokładny czas narodzin bliskich swoich i krewnych (Stąd – mówiąc nawiasem – ze skrupulatnych jego zapisków wiemy, iż, między innymi, Córka urodziła mu się o godz. 19.15, a stryjeczny wnuk, Michał Tokarzewski, przyszedł na świat 15 minut po północy).
Poza tym dysponujemy świadectwem, że przekonany on był o istnieniu „kosmicznych fluidów” (czy może tylko tzw. sił magnetycznych, lub, po prostu, promieniowania jonizującego?), albowiem Aleksandra Piłsudska twierdzi, iż pewnego dnia, pod nieobecność w willi w Sulejówku jej Gospodarza, ani też kogokolwiek z mieszkańców, „[…] wpadł do domu gen. Tokarzewski, podobno z jakąś panią /później dowiedziałam się – wyjaśnia Marszałkowa – że była to pani Meklińska/. Gen. Tokarzewski przeszedł całe mieszkanie, jakoby dla stwierdzenia, czy i jaką stwarzam atmosferę w domu. Pani ta podobno stwierdziła, że fluidy są dobre i dodatnie dla męża”.
[quote]Na koniec wreszcie, głoszona i uprawiana przez teozofów gliptomancja przejawiała się u Tokarzewskiego w tym, że stale nosił na palcu pierścień z pokaźnych rozmiarów ametystem, „namagnesowanym” ponoć przez następczynię Bławatskiej i Przewodniczącą Międzynarodowego Towarzystwa Teozoficznego, Annę Besant. Ów kamień magiczny stał się zresztą wkrótce źródłem komicznego nieporozumienia, aby potem przez lat jeszcze wiele przysparzać Generałowi podejrzanej sławy, „promieniującej” nawet po śmierci Właściciela pierścienia.[/quote]
Kiedy bowiem autor tych słów przeprowadzał kwerendę w Londynie, to rozmowy o MTK – prowadzone z osobami spoza kręgu „wtajemniczonych” – rozpoczynały się zazwyczaj od pytania: „A czy pan wie, że był On biskupem teozofów?”
Tak zaczął, w każdym razie, rozmowę z nami ś.p. prezydent RP na Uchodźstwie, Kazimierz Sabbat, tak premier jego rządu in Exile, prof. Edward Szczepanik, i takie też pytanie wtrącił w dyskurs ówczesny minister do spraw Kraju, a następnie ostatni prezydent II Rzeczypospolitej, Ryszard Kaczorowski.
Mało tego, nieżyjący już dziś emigracyjny dziennikarz, Wiesław Wohnout, napomykając również o owym mniemanym biskupstwie, wspomniał, iż w latach dwudziestych był przypadkowym świadkiem pożegnania Tokarzewskiego na dworcu w Poznaniu przez grono – jak je nazwał – „wielbicielek”.
„I niech pan sobie wyobrazi – mówił do magnetofonowego mikrofonu Wohnout – On stał na stopniach wagonu, a te wszystkie baby obcałowywały go po rękach!”.
Oczywiście, nie – „po rękach” i nie „obcałowywały”. Bo nie były to zwykłe „wielbicielki” (których, zresztą miał MTK zawsze na kopy), lecz z całą pewnością teozofki, oddające cześć magicznemu kamieniowi Anny Besant, nie zaś przystojnemu „biskupowi” w generalskim mundurze, a tym bardziej – nie jego „biskupiemu” pierścieniowi.
Ponieważ jednak podobne scenki będą się jeszcze nieraz pojawiać w różnych wspomnieniach, śpieszymy już teraz z zapewnieniem, iż Polskie Towarzystwo Teozoficzne nie miało episkopalnej struktury i – ma się rozumieć – z tego choćby powodu Tokarzewski nie mógł w nim być „biskupem”. A chociaż, faktycznie, został z czasem wyświęcony na kapłana, to przecież nie było to „u teozofów”. Ale o tym już wkrótce, z zachowaniem chronologicznego rzeczy porządku.
Wcześniej musimy bowiem opowiedzieć o kolejnej inicjatywie Tokarzewskiego na polu ezoterii.
Ludwik Hass tak o niej pisze: „W 1924 r. sekretarz Towarzystwa Teozoficznego W. Dynowska wespół z jego niedawnej daty członkiem gen. M. Karaszewicz[em]-Tokarzewskim, wówczas adeptem obediencji polskiej, powzięli zamiar utworzenia w kraju wolnomularstwa mieszanego [zwanego też »zjednoczonym« {mix co-free masonry) – D.B.], o którym zapewne słyszeli, że na świecie skupia wiele czołowych osobistości ze środowisk teozoficznych”.
[quote]Sama zaś Wanda Dynowska stwierdza w liście do znanego historyka Władysława Poboga-Malinowskiego: „Gdy gen. Tokarzewski wstąpił do T.[owarzystwa] T.[eozoficznego] i dowiedziałam się, że jest członkiem Zakonu Woln.[omularskiego Rytu] Szkockiego, gdzie był Strug i b. wielu wybitnych ludzi w Polsce, przyszło nam na myśl, że warto by i u nas założyć Zjednoczone [Wolnomularstwo] – I, rewelując dalej, czołowa polska Teozofka powiada: […] Gdy uznaliśmy z generałem, że warto założyć Z.[akon] W.[olnomularstwa] Zj.[ednoczonego] w Polsce, zwróciłam się z tym do Komendanta, pytając o zdanie, radę, niemal »pozwolenie«”. Piłsudski, będący podówczas „osobą prywatną”, „samotnikiem z Sulejówka”, wypytał wpierw ponoć Dynowską o szczegóły nieznanego mu dotąd obrządku, a upewniwszy się, iż jego obediencja angielska nie jest powiązana z żadnymi określonymi siłami politycznymi: „[…] zastanawia! się długo, wreszcie powiedział, iż widzi nasze motywy, zgadza się z nimi, »pozwala i zachęca«, bylebym go zawsze o rozwoju prac informowała”.[/quote]
Nieco odmiennie zrelacjonuje tę samą sprawę Małżonka Piłsudskiego (która jednakże – uprzedźmy z miejsca – nie uczestniczyła w najistotniejszych rozmowach, o jakich pisze po latach): „Było to w Sulejówku zdaje się w r. 1924. Bytność jego [tj. MTK] mam w pamięci z powodu długich jego wykładów o teozofach i ich charytatywnej działalności oraz, jak mi mówił Ziuk, narzekań na Peowiaczki. To mnie oczywiście niemal osobiście dotykało. Zarzucać im miał, że nie umieją trzymać języka za zębami i wiele spraw dekonspirują. Równocześnie zainteresował Piłsudskiego organizacją kobiecą, prowadzoną przez panią Dynowską, organizacją teozofów, której dobór personalny odpowiada wszelkim wymogom konspiracji. Uważał, że jeżeli zajdzie potrzeba, Piłsudski może się nią posłużyć bez obawy, gdyż p. Dynowską ręczy za solidność członkiń.
Pamiętam też – dodaje dawna Towarzyszka »Ola« – że Piłsudski rzeczywiście zainteresował się
wówczas działalnością teozoficzną tak Tokarzewskiego jak i Dynowskiej, która była doskonale zorjentowana, jak stwierdził Piłsudski w ustnych z nią rozmowach, w stosunkach polskich i w organizacjach społecznych.
[…] Ponieważ teozofowie byli odłamem masonerji angielskiej, o czem Ziuk wiedział, dlatego nalegał w rozmowach z Dynowską i Tokarzewskim na odłączenie się i stworzenie samodzielnej polskiej organizacji teozoficznej”.
Jak więc widzimy, miszmasz w relacji tej panuje całkiem spory. Francuska masoneria mieszana myli się bowiem Piłsudskiej wyraźnie z angielskim ruchem teozoficznym.
(…)
Do niej to właśnie, do Londynu – po uzyskaniu aprobaty Piłsudskiego – udała się w 1924 r. Wanda Dynowska, i wkrótce przyjęto ją tam – wraz z Tadeuszem Bibrą, przywódcą krakowskiego ogniska teozoficznego – do loży o rytuale mieszanym.
„Po jego [tj. Bibry] powrocie do kraju – pisze Ludwik Hass – utworzono w maju 1925 r. w Warszawie pierwsze w Polsce kółko obrządku mieszanego. Na jego otwarcie przyjechał do stolicy Polski wybitny działacz teozoficzny, zarazem piastujący odpowiedzialne stanowisko w Federacji Brytyjskiej »Droit Humain« /ofic. nazwa: Universal Co-Masonry in Great Britain and the British Dependenciesl, George Sydney Arundale”.
Wraz z Arundalem przybyła do Warszawy jego zjawiskowo piękna żona, tancerka i choreografka Shrimati Rukmini Devi. Oboje zostają z miejsca oczarowani nie tylko naszą ojczyzną, ale także i… osobą Tokarzewskiego. Jerzy Sydney Arundale, który był bojownikiem o wolność Indii i nawet z tego powodu, wraz z Następczynią Bławatskiej, parę lat I wojny spędził w brytyjskim więzieniu, fascynuje się krajem, potrafiącym po 123 latach niewoli „wybić się na niepodległość” ; odwiedza Piułsudzkiego i staje się, wedle słów samej Rukmini: „[…] najgorętszym orędownikiem Polski”.
Zaś miłość do Tokarzewskiego (bo takim słowem należy chyba określić uczucie, żywione do Generała przez tę egzotyczną parę) trwać będzie w sercach Arundale’ów aż po grób.
Po „zapaleniu świateł” w warszawskiej loży rytu „Le Droit Humain”, udają się Arundale’owie wraz z Tokarzewskim do Krakowa. W roku 1964, na prośbę Rukmini Devi, napisze nasz Generał wspomnienie ojej Mężu. Przeczytamy tam: „Po drodze do Krakowa zatrzymaliśmy się w Częstochowie, gdzie w jasnogórskim klasztorze znajduje się słynny obraz Madonny […] Arunda-le’owie byli poruszeni [impressed]
(…)
„W parę miesięcy później [tj. po zainstalowaniu przez Arundale’ów obrządku mieszanego w Polsce – D.B.] – pisze L. Hass – ta pierwsza komórka organizacyjna została przekształcona w lożę-matkę »Orzeł Biały«. Przez oddzielenie się od niej grup członków powstały następnie kolejne warsztaty [tak w terminologii masońskiej nazywają się loże – D.B.]”.
„Bratem Najczcigodniejszym”, czyli przewodniczącą, loży-matki została Wanda Dynowska, przybrawszy imię zakonne „Doboszówna” . „W tymże roku albo na początku 1925 – twierdzi ona – pytałam [Piłsudskiego] czy nie będzie miał nic przeciwko temu, że do W.[olnomularstwa] Zj.[ednoczonego] będą wstępowali wojskowi, co przy członkostwie wówczas płk. Tokarzewskiego może być bardzo łatwe. Odpowiedź była: będę rad jeśli moralny i idealistyczny wpływ dosięgnie i oficerów, których poziom nie zawsze odpowiada moim życzeniom”.
(…)
Daniel Bargiełowski, Po trzykroć pierwszy, Rytm, Warszawa 2000.
(2488)