Zofia Teliga-Mertens na własną rękę i na własny koszt sprowadziła z Kazachstanu 40 rodzin polskiego pochodzenia. To w sumie ponad ponad 200 osób. Zajęło jej to dziesięć lat.
W zamian za mienie pozostawione przez jej rodziców w Woli Rycerskiej na Wołyniu – 45 hektarów ziemi, 240-metrowy dom i siedem budynków gospodarczych wycenione na 1,3 miliona złotych dostała trzy budynki mieszkalne w zrujnowanych poradzieckich koszarach w Szczytnicy koło Bolesławca. Osiedle nazwala Kresówką.
Natychmiast należało przystąpić do remontu dachu, żeby można było tam ulokować ludzi. A repatriantów nie stać przecież na remont, więc o to postarał się ich anioł stróż – pani Zofia. W pewnym momencie zadłużyła się na kilkadziesiąt tysięcy złotych, ponieważ odnawiała dach zniszczonych bloków.
Oni znaleźli się na dalekich stepach dlatego, że byli Polakami! I tylko dlatego, że stała się im taka krzywda, powinniśmy ich sprowadzić. Niezależnie od tego, kim dzisiaj są. Ile lat można siedzieć na walizkach? 20 lat już siedzą. Od rozpadu Związku Radzieckiego zaczęły się obietnice. Wszystkie kraje zabrały swoich zesłańców, a Polacy czekają z bagażami w ręku. Im się należy powrót do ojczyzny
– mówiła Gościowi Niedzielnemu.
Na los zesłańców uczuliła ją jej własna historia. Zofia Teliga-Mertens jako 13-latka została wysiedlona z matką w 1940 r. do Kazachstanu. Tam spędziła najtrudniejsze sześć lat swojego życia.
– Wyjechałam jako wątłe dziecko, a wróciłam jako kawał zdrowej zahartowanej kobiety
Mieszkała w lepiance zrobionej z mułu, słomy i odchodów bydlęcych. Głód i niskie temperatury zaatakowały młody organizm. Zofia wkrótce zachorowała na krwistą biegunkę – czerwonkę. Koleje losu popchnęły matkę i córkę do Turkiestanu, gdzie dostały się pieszo, 40 kilometrów przez góry. Potem trafiły do Moskwy, a w 1946 r., gdy Zosia miała 19 lat, wróciły do Polski.
więcej na stronie Gościa Niedzielnego
(5251)