Alojza Gryglowska w swoich wspomnieniach z Krasnowodska (Przetrwać to ufać, Pelplin 1991) podaje znany jej ze statystyki obozowej stan po naszym przybyciu do obozu: 5468 osób, w tym 1200 kobiet (24 kwietnia 1945). W chwili ewakuacji zdrowych z obozu na Kaukaz (23 sierpnia 1945) stan ten wyniósł ogółem 900 osób (600 zdrowych i 300 chorych). Przyjmując te dane stwierdzamy, że w ciągu czterech miesięcy zmarło 4568 osób, a więc miesięcznie 1142 osoby, dziennie 38 osób. Jednakże z tych 300 chorych, którzy zostali przy życiu po wyjeździe zdrowych na Kaukaz, w momencie ewakuacji do Kaganu, 23 września 1945 r., przeżyły jedynie dokładnie 123 osoby, według spisu sporządzonego osobiście przeze mnie na polecenie dyżurnego oficera 22 września 1945 roku. Licząc, że spośród nich zmarło jeszcze 10 (dwóch Polaków w Kaganie, jeden już w Brześciu i 7 Niemców w Kaganie), a nikt już nie zmarł spośród zdrowych, ewakuowanych na Kaukaz (jeden Bogdan Thugutt stracił nogę w kopalni na Kaukazie), to bilans końcowy wynosi: 5458 osób – stan w dniu 24 kwietnia 1945 roku, 713 osób – stan końcowy rok później, 30 kwietnia 1946; zmarło 4745 uwięzionych, to znaczy 86,77 %, z tego 4568 w ciągu 4 miesięcy pobytu w Krasnowodsku.
Są to cyfry przerażające, znacznie przekraczające wskaźniki śmiertelności w najgorszych obozach sowieckich na Kołymie. Gorący klimat, bezwitaminowa dieta i słona woda w tak szybkim czasie dokonały dzieła zagłady takiej masy ludzi. To było niewątpliwie ludobójstwo niezwykle perfidnie przeprowadzone, z pozorami humanitarnego traktowania, bez przemocy, bicia, fizycznego mordowania i krematoriów.
Na szczęście nasze straty wywiezionych z Krakowa 23 marca 1945 roku były dużo mniejsze. Na 59 osób aresztowanych w Krakowie i wywiezionych 24 marca 1945 roku zmarło 21, a więc 35,59 %. Polaków wymarło 34,54 %. Poza trzema osobami (Buxakowski, Duda, Jankowski), pozostali zmarli w okresie 4-miesięcznego pobytu w Krasnowodsku. Te straty, też przecież olbrzymie, były mniejsze z wielu powodów.
Polacy objęli kierownicze stanowiska (funkcje) w systemie wewnętrznej administracji obozu. To umożliwiało unikanie zbyt ciężkiej pracy i lepsze zaopatrzenie żywnościowe (kawa, suszony chleb, czasami nawet ryba, możność kupna czosnku, cebuli czy skondensowanego mleka).
Polacy wierzyli w wyzwolenie, byli pewni, że musi nastąpić jakaś interwencja, stąd też i większa samodyscyplina, również w utrzymaniu czystości i inicjatywa budowy urządzeń sanitarnych (prysznice, ubikacje) i zbiornika wody dla osadzania się soli. To relatywnie właśnie Polacy najczęściej korzystali z pryszniców i niezwykle starannie filtrowali wodę, również poprzez płótno.
[quote]Sprawdziła się teza o solidarności Polaków w czasie zagrożenia zbiorowego. Wzajemna daleko idąca pomoc, także psychiczna, była regułą.[/quote]
Generalna więc konkluzja jest taka, że postawa psychiczna, swoista autosugestia, w stanach chorobowych odgrywa olbrzymią, a nieraz i decydującą rolę. Najszybciej wymarłą grupą byli Francuzi. Znając język, parokrotnie przychodziłem do ich namiotu porozmawiać (nieduża grupa, ca 100 ludzi). Byli oni zupełnie załamani. Tłumaczyli mi, że nawet jeśli powrócą, to będą albo karani, albo odrzuceni przez Francuzów. „Nie ma dla nas szans” („Pas de chance”) – to było ich hasło. Leżeli w swoich namiotach w brudzie i smrodzie. O ile sobie przypominam, umarli wszyscy w ciągu jakichś 4-5 tygodni.
Niemcy również byli zupełnie nieodporni psychicznie. Podobnie jak Francuzi, nie widzieli przed sobą szans. Większość z nich to byli esesmani, gestapowcy i wszelkiego rodzaju funkcjonariusze partyjni, którzy zdawali sobie sprawę, że w Niemczech też nie będą tolerowani.
Drugą obok nas grupą, wspaniale utrzymującą solidarność i odporność psychiczną, byli Serbowie, żołnierze armii gen. Mihajlovicia. Jednolicie umundurowani mężczyźni i kobiety, co dzień stawali do raportu, meldując swój protest przeciwko traktowaniu ich jak więźniów razem z Niemcami, przeciw którym walczyli. Byli imponujący w swojej stanowczości, również przecież świadomi, że nie mają szans w swojej skomunizowanej ojczyźnie. Łączyły nas więzy sympatii. Wydaje mi się, że byli jak najbardziej godni szacunku.
Nieźle trzymali się własowcy. W Kaganie mieli wyraźną sympatię miejscowego niższego personelu administracyjnego i technicznego, który niechętnie nastawiony do partyjnych „naczalników”, wyraźnie akceptował wojenną działalność antykomunistycznej armii rosyjskiej. Własowcy w Kaganie wprost tyli w oczach, bo służba kuchenna dawała im część resztek kuchennych przeznaczonych dla świń, hodowanych na tyłach budynku kuchennego.
Zbrodnia Krasnowodska, chyba największej fabryki śmierci wśród gułagów sowieckich, przeszła jak dotąd niezauważona, tak jak i wszystkie inne wielkie zbrodnie komunizmu, zatarte w pamięci i nie znajdujące żadnych form nawet moralnego zadośćuczynienia.
Witold Kieżun, więcej wspomnień na stronie autora
(34)