Arsène Lupin, występujący pod przybranym nazwiskiem hrabiego Roula, staje się świadkiem przygotowań do egzekucji przepięknej hrabiny. Zauroczony jej pięknem, nie może pozwolić, żeby kobieta straciła życie i oswobadza ją z rąk oprawców.
Jakież jest jego zdziwienie, gdy następnego dnia po hrabinie nie ma już śladu. Poruszony i zaintrygowany rozpoczyna poszukiwania, których finał okaże się dla niego wielce nieoczekiwany. Maurice Leblanc z kunsztem plecie intrygę, zabierając czytelnika do Paryża końca dziewiętnastego wieku. Powoli rodzi się dżentelmen włamywacz, który swoich rąk nigdy nie splami krwią. Na platformie Netflix czeka serial inspirowany przygodami Arsène’a Lupina.
Dwudziestoletni Arsène Lupin
Raoul d’Andrésy zgasił lampkę roweru, zsiadł z niego, oparł go o porośnięte krzakami zbocze. W tej chwili zegar na dzwonnicy w Bénouville wybił trzecią.
W gęstym mroku nocy Raoul szedł wiejską drogą prowadzącą do zamku zwanego Haie d’Étigues. Wkrótce znalazł się u stóp otaczającego rezydencję muru. Odczekał chwilę. Słyszał parskanie koni, stukot kół na kamiennym dziedzińcu, dzwonki uprzęży. Nagle otworzyły się oba skrzydła bramy i drogą pomknął rozpędzony powóz. Raoul dosłyszał głosy i dostrzegł lufę strzelby. Brek wjeżdżał już na główną drogę, kierując się w stronę Etretat.
— Cóż — rzekł do siebie — polowanie na ptactwo wodne to wciągające zajęcie, a skały, gdzie całe ich krocie można mordować, znajdują się daleko. Teraz wreszcie się dowiem, co oznacza owa niespodziewana wyprawa na łowy oraz w ogóle te wszystkie przyjazdy i wyjazdy.
Skierował się wzdłuż muru na lewo i za jego drugim załomem odliczył czterdzieści kroków. W ręce już trzymał klucze. Pierwszym otworzył małe, niskie drzwiczki, za którymi zaczynały się schody prowadzące wewnątrz grubego muru obronnego otaczającego jedno ze skrzydeł zamku. Doszedł nimi do tajemnego wejścia na pierwszym piętrze. Otworzył je drugim kluczem.
Zapalił latarkę. Nie podejmował jakichś szczególnych środków ostrożności, bo wiedział, że służba zamieszkuje przeciwległe skrzydło, a Clarisse d’Étigues, jedyna córka barona, przebywa na drugim piętrze. Podążył korytarzem, który zaprowadził go do obszernego gabinetu. To tutaj kilka tygodni temu Raoul poprosił barona o rękę jego córki, a odpowiedzią był wybuch gniewu i oburzenia, który pozostawił Raoulowi nader niemiłe wspomnienie.
Mijane lustro pokazało mu młodzieńczą twarz, bledszą niż zwykle. Jednak Raoul panował nad sobą, przywykł do silnych przeżyć. Z zimną krwią zabrał się do dzieła.
Nie trwało to długo. Podczas rozmowy z baronem spostrzegł, że arystokrata rzuca od czasu do czasu okiem w stronę pokaźnych rozmiarów mahoniowej sekretery, której pokrywa była wówczas podniesiona. Raoul znał doskonale wszystkie rodzaje skrytek wymyślanych przez ebenistów i wiedział, jakie mechanizmy stosuje się w podobnych meblach. Nie minęła minuta, a odkrył szczelinę, w której znajdował się list, napisany na bardzo cienkiej bibułce i zwinięty w rulonik jak papieros. List bez podpisu, bez adresata.
Raoul przestudiował wiadomość, która z początku wydawała się dziwnie banalna jak na to, by tak starannie ją ukrywać. Jednak dokonawszy wnikliwej, pracochłonnej analizy, uwzględniając pewne słowa, które wydawały się znamienne, i pomijając zdania wyraźnie służące jedynie temu, by zapełnić puste miejsca między nimi, zdołał odtworzyć, co następuje:
Odnalazłem w Rouen trop naszej nieprzyjaciółki i zadbałem, by w lokalnych gazetach zamieszczono wiadomość, że pewien wieśniak z okolic Etretat wykopał na swojej łące stary miedziany świecznik o siedmiu ramionach. Natychmiast do najemcy powozów w Etretat wysłała telegram z poleceniem, by dwunastego, o trzeciej po południu, przysłano jej coupé na dworzec w Fécamp. Rankiem tego dnia najemca otrzyma ode mnie depeszę odwołującą to polecenie. Tak więc to twój powóz czekać będzie w Fécamp i przywiezie ją pod odpowiednią eskortą tam, gdzie się odbędzie nasze zgromadzenie.
Powołamy wówczas trybunał i wydamy bezlitosny wyrok. W czasach, gdy szczytny cel uświęcał środki, kary wykonywano bez zwłoki. Martwa żmija nie kąsa. Wybierz rozwiązanie, które Ci przypadnie do gustu, pamiętaj jednak o ustaleniach, które powzięliśmy podczas naszego ostatniego spotkania,
i miej na uwadze, że powodzenie naszych przedsięwzięć i nawet nasze życie zależą od tej kreatury z piekła rodem. Bądź ostrożny. Aby odwrócić podejrzenia, udaj, że się wybierasz na polowanie. Przyjadę z Hawru punktualnie o czwartej w towarzystwie dwóch naszych przyjaciół. Nie niszcz tego listu, zwrócisz mi go we właściwym czasie.
Nadmiar ostrożności wiedzie do zguby — pomyślał Raoul. — Gdyby korespondent barona nie był aż tak nieufny, pan d’Étigues po prostu spaliłby list, a ja nie dowiedziałbym się o planowanym porwaniu, samosądzie… Ba, morderstwie. A niech to! Mój niedoszły teść, choć niby tak pobożny, najwyraźniej wplątał się w jakieś diabelskie machinacje. Czy posunie się do zbrodni? To poważna sprawa, a skoro już o niej wiem, może dzięki temu zyskam nad nim przewagę.
Raoul zatarł dłonie. Taki obrót spraw przypadł mu do gustu, przy czym nie był szczególnie zdumiony, bo już od kilku dni jego uwagę zwracały pewne znamienne detale. Postanowił więc wrócić do oberży, przespać się, a potem wrócić na czas, by się dowiedzieć, co knuje baron wraz ze swoimi gośćmi i kim jest ta „kreatura”, którą najwyraźniej zamierzali uśmiercić.
Odłożył list na miejsce i zamknął skrytkę, lecz zamiast odejść, siadł przed gerydonem, na którym stała oprawiona w ramki fotografia Clarisse. Ustawił zdjęcie tak, by się znajdowało naprzeciwko, i przez chwilę z czułością mu się przyglądał. Clarisse d’Étigues, młodziutka, młodsza jeszcze od niego! Zaledwie dziewiętnaście lat. Zmysłowe usta… Rozmarzone oczy… Twarzyczka okolona jasnymi włosami, taka delikatna. I te włosy jak u dziewczynek, które widuje się na wiejskich drogach w krainie Caux, sama słodycz i wdzięk!…
Błogi wyraz na twarzy Raoula z wolna ustępował miejsca determinacji. Pragnienie, którego nie potrafił pohamować, zaczynało brać górę nad rozsądkiem. Clarisse była sama, piętro wyżej, w swoich pokojach, z dala od reszty domowników. Już dwukrotnie, posługując się kluczami, które sama mu wręczyła, owszem, już dwukrotnie ją tam odwiedził w godzinie podwieczorku. Cóż więc teraz mogło go powstrzymać? Służba nie usłyszy najmniejszego szelestu. Baron wróci dopiero po południu. Wracać do oberży? Co za absurd.
Raoul nie miał w sobie nic z cynicznego uwodziciela. Wrodzona delikatność i poczucie przyzwoitości walczyły w nim o lepsze z instynktem i aż nazbyt gwałtownym pożądaniem. Jak jednak się oprzeć takiej pokusie? Duma, żądza, miłość, wola zdobywcy… Wszystko to wzywało go do działania. Zapomniał o skrupułach, szybko wbiegł po schodach.
Zawahał się jednak przed zamkniętymi drzwiami. Owszem, przekraczał już ten próg, ale w blasku dnia, jako pełen uszanowania wielbiciel. Tymczasem ten sam czyn w środku nocy nabierał całkiem innego znaczenia!
Rozterki sumienia nie trwały długo. Zastukał cichutko, szepcząc jednocześnie:
— Clarisse… Clarisse… to ja.
Minęła minuta bez odzewu. Już miał zapukać mocniej, gdy drzwi buduaru uchyliły się i ujrzał w nich dziewczynę, trzymała w dłoni latarnię.
Dostrzegł, jaka jest blada i przestaszona, zmieszał się do tego stopnia, że aż postąpił krok w tył, gotów uciec.
— Wybacz mi, Clarisse… To silniejsze ode mnie… Jednak powiedz tylko, że mam odejść, a zniknę.
Clarisse musiała nie dosłyszeć tych ostatnich słów, bo w przeciwnym razie niewątpliwie wszystko potoczyłoby się inaczej. Przecież bez trudu rozprawiłaby się z przeciwnikiem, który od razu gotów był się poddać. Jednak nie słyszała nic i widziała niewiele więcej. Pragnęła wyrazić na głos swoje oburzenie, lecz zdołała wykrztusić tylko jakieś niezrozumiałe słowa wyrzutu. Chciała go odepchnąć, ale zabrakło jej siły, by choćby ruszyć ręką. Drżąca dłoń odstawiła lampę na ziemię. Clarisse bez sił osunęła się w jego ramiona…
(421)