Traktat ryski przesądził kwestię naszej polityki wschodniej w sposób niezgadzający się z systemem polityki Piłsudskiego, lecz pozostawała jeszcze kwestia litewska. Powtórzmy raz jeszcze: nasze granice zachodnie zawdzięczamy Dmowskiemu, nasze granice wschodnie – Piłsudskiemu. Nie udało mu się ich rozszerzyć dalej na wschód, nie udało mu się odzyskać naszej historycznej granicy sprzed roku 1772, ale jemu zawdzięczamy inicjatywę wojny z bolszewikami, jemu w tej wojnie zwycięstwo. Litwa powstała jako państwo, które oskrzydlało nas w razie każdej wojny. Stanowi pod względem geograficznym przedłużenie Prus Wschodnich, a w razie przymierza z Sowietami bierze Wileńszczyznę w obcęgi.
Nasza strategiczna pozycja tak wobec Niemiec, jak Rosji jest inna, gdy Litwa stanowi jedność polityczną z Polską. W początkach niepodległości Piłsudski marzył o połączeniu Litwy kowieńskiej z Litwą wileńską, o restaurowaniu w ten sposób byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego i o połączeniu go z państwem polskim.
Plany te snuła także grupa ludzi zwanych krajowcami. Dawniej za czasów rosyjskich mieliśmy krajowców, konserwatystów, ziemian, z których może najgłębiej myślący był Roman Skirmunt, właściciel Porzecza na Polesiu, przez pewien czas prezes rządu białoruskiego za czasów rewolucji rosyjskiej. Krajowcy wychodzili z założenia całości byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, chcieli je oderwać od Rosji, połączyć z niepodległą Polską. Oczywiście, widzieli to tylko w swoich marzeniach. Krajowcy byli nastrojeni tolerancyjnie wobec ruchów narodowościowych Białorusi i Litwy i niechętnie wobec doktryn Popławskiego i Dmowskiego. Roman Skirmunt słowa Joe Chamberlaina, przywódcy angielskich imperialistów, o „małych Brytyjczykach” skierowywał pod adresem zwolenników Polski etnograficznej, nazywając ich pomniejszycielami ojczyzny. Ale to dawne czasy. Roman Skirmunt za czasów polskich rzadko się powoływał na te swoje dawne teorie.
Za czasów niepodległej Polski krajowcami są już środowiska wybitnie demokratyczne, hołdujące radykalizmowi społecznemu z wyraźnie prononsowaną przynależnością do masonerii. W Wilnie najwybitniejszym krajowcem jest adwokat Tadeusz Wróblewski i przyjaciel jego Ludwik Abramowicz. Aż do śmierci (Abramowicz umarł w roku 1937) obaj dążą do unii Wilna z państwem litewskim, niezależnie od tego, czy to państwo będzie, czy nie będzie połączone z państwem polskim.
Od krajowców odstrychnęła się na tym tle już w 1920 roku grupa federalistów, którzy także dążyli do związku Wilna z Kownem, lecz warunkowali go połączeniem tego państwa z państwem polskim. Najżywszym publicystą federalistów był Ludwik Chomiński, ziemianin, lecz radykał społeczny, późniejszy poseł „Wyzwolenia”, a podział państwa litewskiego na kantony – polski z Wilnem, białoruski z Mińskiem i litewski z Kownem – był pomysłem Mariana Świechowskiego jeszcze w roku 1919 w Krakowie, gdzie Świechowski, aczkolwiek z pochodzenia kownianin, przebywał.
Litwa kowieńska powstaje i od razu jest wrogo nastrojona wobec Polski. Protestuje przeciwko zajęciu Wilna, a raczej oswobodzeniu go z rąk bolszewickich, później, w czasie ofensywy Tuchaczewskiego, współdziała z wojskami sowieckimi. Zawiera też z Sowietami traktat, tak zwany moskiewski, dnia 12 lipca 1920 roku, w którym bolszewicy oddają Litwie Wilno. Dnia 8 października 1920 roku w Suwałkach delegacja litewska z jednej strony i delegacja polska – Lukasiewicz i pułkownik Mackiewicz – z drugiej podpisują układ o linii demarkacyjnej. Dnia 9 października zwycięzca spod Radzymina, generał Lucjan Żeligowski, wypowiada posłuszeństwo swojej władzy i na czele dywizji litewsko-białoruskiej, złożonej z ochotników spod Mińska, Wilna i Kowna oraz trzech pułków kawalerii, również złożonych z samych mieszkańców tego kraju, odbiera władzom litewskim Wilno.
„Bunt” Żeligowskiego był jednak buntem ułożonym z Piłsudskim, a nawet inicjatywa wyszła od Piłsudskiego. Piłsudski wahał się nawet, czy Żeligowski nie ma iść dalej, aby zająć całą Kowieńszczyznę, ale ostatecznie zatrzymał go na linii o kilkadziesiąt kilometrów odległej od Wilna.
Żeligowski ogłasza Litwę środkową. Nazwę znów zawdzięczamy koncepcji Świechowskiego; wskazuje ona wyraźnie na tendencję połączenia się z Litwą kowieńską w jedną całość, w której współżyliby Polacy wileńscy i kowieńscy, i Litwini, w przekonaniu, że mamy wspólnych wrogów, Niemców i Rosjan, że i my, i oni położeni jesteśmy pośrodku dwóch wielkich kamieni młyńskich, które nas mogą zetrzeć.
Przeciwko pomysłowi federacji w takiej czy innej formie powstaje w kraju bardzo usilnie Narodowa Demokracja, a Litwini kowieńscy absolutnie o niej słyszeć nie chcą. Piłsudski dąży do federacji, jego współpracownik polityczny, książę Eustachy Sapieha, inspiruje projekt, znany później jako pierwszy projekt Hymansa. Dnia 28 czerwca 1921 roku projekt belgijskiego ministra Hymansa zalecony jest przez Ligę Narodów Polsce i Litwie. Projekt ten przewiduje:
1) sejm w Wilnie dla kantonu wileńskiego,
2) sejm w Kownie dla kantonu kowieńskiego,
3) wspólny sejm dla obu kantonów.
Polska propozycję Hymansa przyjęła, Litwa oczywiście odrzuciła. Wtedy po pewnym czasie Hymans wystąpił z drugim projektem, który przewidywał państwo litewskie z wyodrębnionym autonomicznie Wilnem. Litwini jednak i ten projekt odrzucili.
Książę Sapieha przestaje być ministrem spraw zagranicznych w gabinecie Witosa i Witos oddaje tekę Konstantemu Skirmuntowi, byłemu członkowi Komitetu Narodowego w Paryżu. Nie zadowala to co prawda endeków, ale też jego współpraca z Naczelnikiem Państwa nie jest już tak bliska, jak księcia Sapiehy. Zresztą gabinet Witosa podaje się do dymisji i po długim, dwutygodniowym przesileniu, dnia 19 września 1921 roku premierem zostaje Antoni Ponikowski, niedawny minister Rady Regencyjnej. Tworzy on rząd apolityczny i fachowy. Ministrem spraw zagranicznych jest nadal Konstanty Skirmunt. Ten gabinet ma ostatecznie załatwić sprawę wileńską. Wobec niechęci Litwinów do jakichkolwiek rozmów, a wyraźnej woli ludności wileńskiej należenia do Polski, trzeba przyłączyć Litwę Środkową do Polski.
Wywołało to jednak konflikt z Piłsudskim, który chciał w Wilnie sejmu, a nie plebiscytu, który chciał, aby do tego sejmu głosowała również ludność powiatów kraju wileńskiego, niewchodzących w skład Litwy Środkowej.Stronnictwa w Warszawie na to się nie zgadzają; Piłsudski grozi wyjazdem z Warszawy, stanięciem na czele wojsk środkowolitewskich i ewentualnym marszem na Kowno. Ostatecznie jednak sejm ustępuje i generał Żeligowski składa władzę w ręce Aleksandra Meysztowicza, wybitnego polskiego polityka konserwatywnego na Litwie, który przeprowadza wybory do Sejmu Wileńskiego jako zgromadzenia orzekającego. Federalistów w tym Sejmie Wileńskim prawie nie ma. Z wyjątkiem kilku osób wszyscy posłowie do tego sejmu nie tylko dążą do jak najprędszego wcielenia Wilna do Polski, lecz za nic w świecie nie chcą autonomii. Chcą być tylko województwem i niczym więcej. Dnia 20 lutego 1922 roku zapada w Sejmie Wileńskim odpowiednia uchwała. Wysyła się delegację do Warszawy. Ale rząd polski, ze względu na stosunki międzynarodowe, chce, by w akcie przyłączenia Wilna do Polski było wspomniane, że kraj ten otrzyma jakąś autonomię. Sprzeciwiają się temu stanowczo członkowie delegacji wileńskiej i powodują nawet upadek gabinetu Ponikowskiego, który nie umie sobie dać z nimi rady. W ten sposób Litwa kowieńska pozostała poza jakimkolwiek związkiem politycznym z Polską. Piłsudski uważał to za rozstrzygnięcie klęskowe, tak ze względów sentymentalnych, jak politycznych.
Miał rację.
Jednak jeśli tu przegrał, to nie ze względu na stanowisko narodowych demokratów. Pomimo gorącego ich występowania w Wilnie przeciw federacji, odpowiadającego zresztą całkowicie nastrojom ludności wileńskiej, kto wie, czy Dmowski nie dałby się w sprawie federacji z Kownem przekonać. Ta idea nie wywoływała przecież tych sprzeciwów, które powstawały przy koncepcjach federacji z Ukrainą. Związek z Litwą nie był antyrosyjski, nie był obliczony na rozczłonkowywanie państwa rosyjskiego, a i zabezpieczał nas raczej od strony Niemiec niż od strony Rosji.
Ale głównym przeciwnikiem Piłsudskiego byli Litwini. Zdawałoby się, że dziwne jest, dlaczego Litwini tak nienawidzą Polski. Przecież niepodległe państwo litewskie powstało tylko dlatego, że zmartwychwstała Polska. W razie gdy granice niemiecko-rosyjskie zbiegną się na ciele Polski, dla żywej Litwy również nie ma miejsca. Po upadku Polski w roku 1939 niedługo czekała Litwa na likwidację swej niepodległości.
Otóż nie można nazwać stosunku Litwinów do nas „nienawiścią”, jakkolwiek zewnętrznie do tego właśnie wyrazu ten stosunek się upodabnia. Chodzi o to, że wszelkie propozycje wspólnoty z nami czynione Litwinom oznaczają dla nich ruch wstecz na drodze do samodzielności narodowej. Unia z Polską jest dla Litwina czym innym niż przyłączenie do Niemiec lub do Rosji. Właśnie tych państw – ku naszemu zdumieniu i zgorszeniu – mniej się boją niż nas. Chodzi o to, że litewska emancypacja narodowa to emancypacja od wpływów Polski. Można wprost określać Litwinów jako ludzi, którzy nie chcą być Polakami. Rozwodząca się żona, gdy się z mężem godzi, przestaje być rozwodzącą się żoną, staje się z powrotem po prostu żoną. Otóż Litwin godzący się z Polakiem tak samo przestawałby być Litwinem, człowiekiem dążącym do pozbycia się wpływów polskich i skutków współżycia z Polakami.
Stoimy wobec paradoksalnej sytuacji: Litwini są nam dalecy dlatego, że są nam bliscy. Ale nie będzie to wyglądało tak paradoksalnie, gdy to sobie sformułujemy w słowach: Litwini chcą się od nas oddalić, wobec tego zrozumiałe jest, że nie chcą się do nas zbliżyć. Wpływy polskie są tam bardzo silne. Nawet nie wiem, czy to można wpływami nazwać, a nie czymś więcej. Litwini mają, co prawda, swój odrębny język, niektórzy z nich nie mówią już po polsku, starają się usilnie, by ich młodzież nie uczyła się po polsku. Ale poza językiem wszystko co się składa na indywidualność narodową, jest związane z Polską.
Religia, katolicyzm wyodrębnia ich mocno od prawosławnej Rosji i protestanckich Prus, ale ten katolicyzm przyszedł z Polski, nosi polski charakter. Historia jest wspólna z Polską, tradycja oczywiście wspólna z Polską, powstania, ruch odrodzeńczy, pierwsze książki, więzienia – wszystko to przepełnione Polakami. W kowieńskim Muzeum Narodowym wisi Grunwald; Grunwald to bitwa wygrana przez litewskiego Witolda, ale bitwa wspólna z Polakami, obraz namalował Polak. „Kraków -powiedział mi kiedyś w zamyśleniu prezes ministrów, Voldemaras – jest do pewnego stopnia bardziej litewski od Kowna”. To prawda, ponieważ jest w nim więcej litewskich pamiątek niż w Kownie, jak również prawdą jest to, że ta stolica Litwy, którą Litwini tak kochają, jak Żydzi Palestynę, to piękne, przepiękne Wilno, jest przecież miastem szczerze polskim.
Prawdziwie litewskim Litwinem jest wielki Czurlanis. Był to malarz, który malował muzykę i tony, którego obrazy wywoływały zachwyt w Paryżu nieokreśloną melancholią swoich kolorów. Istotnie, jest coś muzycznego w rozlewności malarskiej Czurlanisa. Litwini go czczą jako nareszcie swoją, autentyczną znakomitość, przecież to już nie żaden Mickiewicz piszący „Litwo, ojczyzno moja…” po polsku. Czurlanis ma w Kownie własne muzeum. Zwiedzam je, i cóż!… Na jednym z obrazów Czurlanisa, malowanym w roku 1907, widzę wyraz… „Zachód”, tak jest, cynicznie dużymi literami wyraz „Zachód”, bez żadnej wątpliwości po polsku.
Moi rodzice spoczywają na cmentarzach wileńskich, moi dziadkowie i pradziadkowie koło puszczy bersztańskiej w sercu terytoriów pomiędzy Wilnem i Kownem. Znam więc te stosunki. Wiem, jak dalece spór pomiędzy Litwinami a Polakami litewskimi ma charakter sporu rodzinnego. Jak głuche jest w nim uczucie podobne czasem do nienawiści i jak się nagle odmienić może. Gdyśmy rozbici, pobici opuszczali w tym koszmarnym wrześniu 1939 roku Wilno i przyjechali na Litwę, Litwini przyjęli nas nie tylko gościnnie, przyjęli nas całym sercem, delikatnie, troskliwie, uprzejmie, rozumiejąc nasz wstyd i upokorzenie, taktownie; przyjęli nas, każdym pocieszając słowem. Kobiety litewskie wynosiły mleko na drogi, którymi się cofali żołnierze polscy, uprzejmie, delikatnie, odmawiając zapłaty; karmili, zapraszali, gościli. Niezwykła dobroć, serdeczność, czułość i rzewność ogarnęła ich wobec nas. To tak, jak u sąsiada, z którym się jest w niezgodzie, dom się spali i małe dzieci pogorzelca we własny dom się przyjmie. I cóż! Bolszewicy oddali Wilno Litwinom, i rzędy litewskie w Wilnie nękały nas w sposób grubiański, bezwstydny, obrzydliwy.
Ludność polska na Litwie uczestniczy w tym dziwnym, zawziętym sporze. Spory rodzinne mają zawsze taki dziwnie zawzięty charakter. Są ludzie, którzy się wtrącają do sporów rodzinnych. Tym, gdy są bardzo natrętni, mówi się wreszcie, ze wzruszeniem ramion: „Odejdź pan, nic tu pan nie zrozumie, to są kwestie rodzinne”.
Opowiem dwie anegdoty ilustrujące zawziętość tego sporu z naszej strony. Jedna z anegdot jest groteskowa, druga patetyczna.
W „Słowie” wileńskim ktoś przed Wielkanocą umieścił ogłoszenie o sklepie kolonialnym. Ogłoszenie było duże, kosztowało dużo. Właściciel tego sklepu zjawia się w administracji pisma z pyskiem.
– Co to znaczy? Ja was do sądu podam.
– Jak to: „co to znaczy?” Umieścił pan ogłoszenie i za nie zapłacił, myśmy wydrukowali, o co chodzi?
– To nie ja nadałem, to mój konkurent, czy nie widzieliście, co on tam napisał?
Istotnie pod nazwiskiem i adresem sklepu zacnego kupca znalazła się w ogłoszeniu adnotacja: „Sklep litewski” – złośliwość konkurenta chciała mu popsuć interesy przed samą Wielkanocą. Dowodzi to, jak dalece Litwini są niepopularni u ludności wileńskiej, jeśli niecny konkurent sporo wyłożył gotówki, by to oszczercze „Sklep litewski” móc wypisać. Druga anegdota jest, jak już powiedziałem, patetyczna. Hotel w Kownie został przejęty przez państwo. Był tam stary służący, służył kilkadziesiąt lat, dostał wymówienie, bo nie mówił ani słowa po litewsku. Pewien warszawista, czułego serca, korespondent „Gazety Polskiej” w Kownie, ulitował się nad losem starca, poszedł do dyrekcji hotelu w jego sprawie.
– Nam samym jest przykro – powiada dyrekcja – istotnie człowiek służył tu kilkadziesiąt lat. Ale pan rozumie, jesteśmy hotelem państwowym, reprezentacyjnym, przyjeżdżają tu dyplomaci, posłowie obcy, a on tylko po polsku i po polsku. Wie pan co! Niech go pan namówi, niech się nauczy kilku słów najprostszych po litewsku: cena pokoju, ręcznik, mydło, śniadanie, obiad, dzień dobry, do widzenia… no, kilka słów najprostszych, a my go zostawimy.
Uradowany warszawista idzie do starego fagasa (dawniej służący).
– A, nie może to być.
– Dlaczego, cóż znowu, mój Boże, ja was sam nauczę tych kilku słów, zobaczycie, że to nie tak trudno.
– Jak ja mogę się „trochę” po litewsku nauczyć, kiedy ja doskonale po litewsku mówię.
Stary po prostu nie chciał inaczej mówić niż po polsku, i dostał dymisję.
Oto jest tło tego wszystkiego. Hipolit Korwin-Mi-lewski, sceptyk i arogant, napisał kiedyś: „Rozwód Jadwigi i Jagiełły”. Ten nieprzyjemny zwrot trafia w sedno. Litwini i my mamy dużo rzeczy wspólnych, świętych. To tak jak przykładne dzieci, które kochają i szanują ojca i matkę, i dowiedzą się, że rodzice się rozwiedli. Ten właśnie nastrój spoczywa na niezakończonym sporze, zawziętym, zajadłym, nas z Litwinami, czy też mogę powiedzieć: na sporze naszym pomiędzy sobą.
Źródło: Stanisław Cat-Mackiewicz, „Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939”, rozdz. „Sprawa litewska też przegrana przez Piłsudskiego”
(254)
Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie. Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com
Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.