12 kwietnia 1945 roku, tuż po północy, w piwnicach budynku administracyjnego Zamku Lubelskiego komuniści przeprowadzili egzekucję jedenastu żołnierzy Armii Krajowej.
Wśród rozstrzelanych znaleźli się: dowódca lubelskiego Kedywu major Juliusz Nawrot-Nowakowski „Lucjan”, cichociemni – kapitan Mieczysław Szczepański „Dębina” i podporucznik Czesław Rossiński „Jemioła”, również ppor. Bolesław Mucharski „Lekarz” oraz siedmiu podoficerów i szeregowców. W akcie oskarżenia zarzucono im między innymi udział w przygotowaniach do zamachu na lidera rodzimych komunistów, Bolesława Bieruta, pełniącego wówczas funkcję przewodniczącego tzw. Krajowej Rady Narodowej (KRN).
Istotnie, kilka miesięcy wcześniej, w obliczu szalejącego czerwonego terroru, dowództwo Okręgu AK Lublin rozważało przeprowadzenie likwidacji czołowych kolaborantów – Bolesława Bieruta i Edwarda Osóbki-Morawskiego. Planów tych rychło poniechano, ale śledczy z bezpieki postanowili odwołać się do nich w śledztwie. Jeżeli pragnęli w ten sposób uwypuklić rzekome zbrodnicze inklinacje oskarżonych i dać odstraszający przykład, to w tym przypadku było to przysłowiowe wywoływanie wilka z lasu. W następnych latach odnotowano szereg prób zamachów na funkcjonariuszy komunistycznych wysokiego szczebla.
Niedoszłe porwanie Masłowa
Zamachy na dowódców Armii Czerwonej miały u nas tradycję, jeśli pamiętać o podjętej już w lipcu 1940 roku w okupowanym Lwowie próbie likwidacji marszałka Siemiona Timoszenki, dowódcy Frontu Ukraińskiego podczas inwazji na Polskę w 1939 roku.
Ową akcję przeprowadzili żołnierze Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Podczas emisji filmu dla sowieckich dostojników na terenie basenu przy ul. Kleparowskiej w tłum widzów ciśnięto granat obronny. Marszałek Timoszenko ocalał, choć 3 osoby poniosły śmierć, a 27 odniosło rany.
W „Polsce pojałtańskiej” o dużym szczęściu mógł mówić generał lejtnant Siergiej Szatiłow, szef sowieckiej misji wojskowej. 16 września 1945 roku samolot, którym podróżował został celnie ostrzelany przez partyzantów w okolicach Radomia. Wszakże maszyna mimo doznanych uszkodzeń i zranienia pilota zdołała bezpiecznie dotrzeć na lotnisko.
Nieco wcześniej, w sierpniu 1945 roku, śmiałą akcję zaplanowali żołnierze Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ), działający z rozkazu kapitana Józefa Rybickiego. Zamierzali oni porwać generała Wiktora Masłowa, attaché wojskowego ZSRS, aby wymienić go na aresztowanego przez bezpiekę pułkownika Jana Mazurkiewicza „Radosława”. Akcja nie powiodła się – generalski kierowca wykazał się profesjonalizmem, sprawnie wywożąc swego pryncypała z zagrożonego miejsca. Warto nadmienić, że wśród uczestników owego porwania był Jan Rodowicz „Anoda”, weteran słynnej akcji pod Arsenałem. Trzy lata później „Anoda” został aresztowany przez UB, a następnie zamordowany w śledztwie (jednym z powodów jego zatrzymania było oskarżenie o udział w rzekomym zamachu na wdowę po Feliksie Dzierżyńskim, Zofię – bezpieka na gwałt szukała winnych po wybuchu bojlera z wodą w Belwederze, gdzie przebywała wówczas małżonka „Żelaznego Feliksa”).
Najwyższym rangą dowódcą sowieckim zlikwidowanym przez polskie podziemie był podpułkownik Alfred Wnukowski, oficer Armii Czerwonej oddelegowany do KBW. Poległ on w lipcu 1946 roku pod Skaryszewem, w zasadzce dokonanej przez oddział WiN ppor. Tadeusza Zielińskiego „Igły”. Niestety, podczas akcji zginęła również żona Wnukowskiego, Irena.
Rekiny i płotki
Nieco gęściej słał się trup wśród kadry kierowniczej UB średniego szczebla.
Ostatniego dnia marca 1945 roku do gmachu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Hrubieszowie zgłosił się posłaniec, który doręczył zaadresowany do Feliksa Grodka, kierownika PUBP kosz wiktuałów. Obdarowany nieopatrznie otworzył prezent – wówczas eksplozja bomby umieszczonej wewnątrz raniła go śmiertelnie. Zamach był odwetem za masakrę mieszkańców Hrubieszowa dokonaną cztery tygodnie wcześniej, kiedy to miejscowi ubecy wywlekli z domów i zastrzelili na miejscu 16 osób podejrzanych o działalność w podziemiu.
W innych akcjach od kul partyzantów zginęli m.in.: kierownik Powiatowego UBP z Działdowa Stanisław Piwko, szef PUBP w Kępnie Kazimierz Hetman oraz kierownik sekcji śledczej PUBP w Radomsku Jankiel Jakub Cukierman.
Głośnym echem w całym kraju odbił się zamach na Stefana Martykę – aktora, byłego dyrektora Teatru Polskiego, dyrektora Departamentu Teatrów w Ministerstwie Kultury i Sztuki, wreszcie spikera powszechniej znienawidzonej audycji radiowej „Fala 49”. W ostatnich latach swego życia Martyka z oddaniem „demaskował” na falach Polskiego Radia niecne knowania imperializmu amerykańskiego i równie kwieciście uzasadniał zasadność procesów wytaczanych rodzimym zaprzańcom spawy narodowej. Wyrok śmierci na Martyce wykonali 9 września 1951 roku w Warszawie bojownicy podziemnej organizacji „Kraj” (czterej bezpośredni likwidatorzy zostali potem aresztowani i straceni). Zasługi Martyki doceniła komunistyczne władza – sam wiceminister kultury i sztuki Włodzimierz Sokorski wspominał z rozczuleniem spokojny, miękki głos pechowego spikera, który na fali polskiego radia zrywał z zakrytych nienawiścią twarzy zdrajców i agentów anglosaskich maskę kłamstwa. Sokorski, z właściwym sobie poczuciem humoru zaręczał, że Martyka brzydził się kłamstwem i kłamstwo zwalczał…
Łowy na Bieruta
Bolesław Bierut, pełniący z łaski Stalina szereg eksponowanych funkcji (przewodniczący KRN, następnie prezydent RP, sekretarz generalny PPR, I sekretarz KC PZPR oraz premier PRL) kilkakrotnie stał się celem zamachów.
Niektóre z nich ujawnił zbiegły na Zachód pułkownik UB Józef Światło. Według niego, w roku 1951 żołnierz Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) pełniący wartę w Belwederze oddał strzał w stronę „towarzysza Tomasza” (partyjny pseudonim Bieruta), a następnie popełnił samobójstwo. W następnych dwóch latach podobnych ataków dokonali: młody człowiek uzbrojony w pistolet oraz robotnik wyposażony w siekierę; obu desperatów zastrzelono, choć nie obeszło się bez strat w szeregach funkcjonariuszy ochrony. Światło wspomniał również o eksplozji pieca w gmachu Rady Państwa w trakcie wizyty „towarzysza Tomasza”. Wybuch był ponoć kolejnym zamachem na jego życie.
Warto wspomnieć, że w opałach znalazła się kiedyś również rodzina głównego protegowanego Stalina w Polsce. W lipcu 1946 roku samochód, którym podróżowała siostra Bieruta, Zofia Malewska wraz z mężem, synem i synową, został zatrzymany w okolicy Marysina, na szosie Lublin-Włodawa przez oddział WiN Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”. Niewola familii oberkolaboranta trwała ledwie dwie doby i była pełna komizmu. Aby przypodobać się partyzantom, brańcy rozpoczynali dzień chóralnym odśpiewaniem pieśni „Kiedy ranne wstają zorze”, wieczorem zaś z ich ust rozbrzmiewały gromko „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Pani Malewska głośno ubolewała przy tym nad niedolą swego brata, wedle jej opinii człowieka wielce pobożnego, ponoć tylko przymuszonego przez komunistów do pełnienia tak odpowiedzialnych funkcji…
Ostatecznie, decyzją komendanta Obwodu Włodawa WiN kapitana Zygmunta Szumowskiego „Komara”, rodzina Bieruta odzyskała wolność.
Snajperzy (?) z PAP
Jeśli wierzyć śledczym z UB, przynajmniej jeszcze jedna próba tyranobójstwa miała miejsce we wrześniu 1950 roku.
Bojownicy organizacji konspiracyjnej PAP (Polskiej Armii Podziemnej vel Polskiej Armii Powstańczej) Edward Dziewa i Eugeniusz Chudowolski rzekomo zamierzali wykorzystać uroczystości dożynkowe w Lublinie do zastrzelenia Bolesława Bieruta oraz towarzyszącego mu marszałka Konstantego Rokossowskiego. Jednak niemal w ostatniej chwili, zaledwie na kilka dni przed przybyciem do Lublina komunistycznych notabli, aresztowania rozbiły PAP.
Chudowolski i Dziewa zostali skazani na karę śmierci i straceni. Wiarygodność postawionych im zarzutów budzi ogromne wątpliwości. Oskarżony Chudowolski, domniemany pomysłodawca akcji, jej organizator i główny wykonawca, w chwili aresztowania należał do PAP zaledwie od 5 dni. Wedle aktu oskarżenia, konspiratorzy chcieli ostrzelać trybunę z dostojnikami ze stanowiska ogniowego usytuowanego w budynku oddalonym o 800 metrów. Wymagałoby to iście snajperskich kwalifikacji i takiegoż sprzętu, tymczasem domniemani zamachowcy nie posiadali ani jednego, ani drugiego; wedle śledczych dopiero zamierzali odebrać karabin członkowi ORMO. Wiele wskazuje na to, że rzekoma „Akcja K-B” (Kostek-Bolek) została zmyślona przez bezpiekę, która po rozbiciu małej lokalnej organizacji podziemnej chciała w ten sposób podnieść rangę swego sukcesu.
Bomba dla Gomułki
Łabędzim śpiewem takich i podobnych przedsięwzięć antykomunistycznej opozycji były ataki bombowe przeprowadzone w Zagórzu (obecnie dzielnica Sosnowca) przez samotnego zamachowca Stanisława Jarosa w 1959 i 1961 roku.
W obydwu celem był wizytujący południową Polskę I sekretarz PZPR Władysław Gomułka (podczas pierwszej wizyty towarzyszył mu sam I sekretarz Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego Nikita Chruszczow). Akcje nie miały szans powodzenia – w pierwszym wypadku bomba wybuchła na trasie przejazdu kawalkady z dostojnikami na dwie godziny przed jej pojawieniem się; za drugim razem Jaros zaatakował na chybił trafił jedną z trzech kolumn samochodowych, którymi poruszali się notable, powodując ofiary jedynie wśród przypadkowych widzów. Stanisław Jaros, ujęty i skazany na karę śmierci, zginął 5 stycznia 1963 roku na szubienicy w katowickim więzieniu, jako ostatnia osoba stracona w Polsce za udział w antyrządowej działalności zbrojnej.
Komuch na sośnie
W grudniu 1946 roku minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz skierował list do ukrywającego się majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, dowódcy 5. Wileńskiej Brygady AK.
Minister zaproponował spotkanie celem omówienia warunków złożenia broni przez partyzantów, w zamian za gwarancję bezpiecznego opuszczenia kraju. „Łupaszka” nie namyślając się wiele, odpisał: Panie ministrze, możemy się spotkać pod jednym warunkiem – kiedy pan będzie wisiał na sośnie, to ja pod nią przyjdę.
Owa sugestia nie ziściła się. Żaden z komunistycznych ministrów nie zadyndał na sośnie ani na szubienicy. Najwyżsi rangą komunistyczni dostojnicy okazali się być poza zasięgiem partyzantów. Próby zamachów dokonane przez pojedynczych desperatów były nieskuteczne i zakończyły się tragicznie dla niedoszłych tyranobójców.
Andrzej Solak, źródło: PCh24.pl
(1308)